"Dopiero rok po śmierci męża dowiedziałam się, że mnie zdradzał. Jak mogłam się nie domyślić?!"
Nie chciałam słuchać jej tłumaczeń. Czułam się oszukana i zdradzona…
Fot. 123 RF

"Dopiero rok po śmierci męża dowiedziałam się, że mnie zdradzał. Jak mogłam się nie domyślić?!"

"Moje pierwsze urodziny bez Marcina zakończyły się szokującym odkryciem. – To trwało tylko kilka tygodni, przysięgam. Czułam się z tym fatalnie i zerwałam. Nie wiem, dlaczego tak postąpiłam – Ewa płakała do słuchawki. Nic jej nie odpowiedziałam, rozłączyłam się. Nie chciałam słuchać jej tłumaczeń. Czułam się… Tak trudno to opisać… Oszukana, wykorzystana, zdradzona. I to przez dwie najbliższe osoby..." Małgorzata, 37 lat

Tego dnia świętowaliśmy moje urodziny. Zaprosiłam całą najbliższą rodzinę. Siostrę Ewę z mężem i dwójką synków, brata Karola z żoną i bliźniaczkami, rodziców. Oczywiście były też moje dzieci, czteroletnia Karolina i pięcioletni Bartek. Brakowało tylko Marcina… Patrzyłam przez okno na wesołą gromadkę dokazującą wśród drzew i krzewów, a do oczu napływały mi łzy. Mąż zmarł niecały rok wcześniej i to były moje pierwsze urodziny bez niego…

Zostałam ze wszystkim sama

Odszedł bardzo szybko. Od diagnozy do śmierci minęły niecałe trzy miesiące. Zabił go nowotwór płuc, który w chwili wykrycia dał już przerzuty do kości i mózgu. To był najtrudniejszy czas w moim życiu. Zanim Marcin zachorował tworzyliśmy tradycyjną rodzinę, mąż prowadził firmę i zapewniał nam byt, ja dbałam o dom i dzieci. I nagle, praktycznie z dnia na dzień, do moich obowiązków żony i matki doszło jeszcze szefowanie małej drukarni. Wszystko się zmieniło. Nie odbierałam już dzieci z przedszkola o czternastej, tylko czekały na mnie prawie do siedemnastej. Widziałam, że brakuje im naszych beztroskich wspólnych chwil, ale nie miałam wyjścia, musiałam pracować.
Karolinka i Bartek na początku tęsknili za ojcem, ale w sumie dość szybko pogodzili się z tym, że już go nigdy nie zobaczą. Nie wiem, może dlatego, że Marcin zwykle późno wracał do domu, często też wyjeżdżał na różne targi i konferencje, więc spędzał z nimi niewiele czasu.
– Muszę trzymać rękę na pulsie – mówił mi zawsze, gdy prosiłam, by jednak odpuścił i został z nami na weekend.
– W tej branży wszystko szybko się zmienia, powstają nowe technologie, maszyny. Nie mogę przeoczyć nowych trendów.

W najcięższych chwilach wspierała mnie siostra

Ja po śmierci Marcina całkiem się rozsypałam. Dobrze, że w tych najcięższych chwilach była przy mnie siostra, Ewa. Gdy mąż zachorował, bardzo się tym przejęła. Odwiedzała go w szpitalu, a potem w domu. Przywoziła świeże owoce, żeby nabierał sił, choć lekarze i tak nie dawali mu szans. „Boże, jak to dobrze, że mam taką troskliwą siostrę. Bez niej nie dałabym rady”, myślałam, patrząc, jak uwija się przy łóżku Marcina. A potem, gdy Marcin odszedł, to właśnie Ewa zorganizowała pogrzeb i zajmowała się moimi dziećmi. Dała mi czas, żebym doszła do siebie po tragedii, która mnie spotkała.
Szczerze mówiąc, od jakiegoś czasu nie układało nam się najlepiej. Marcin, kiedy już wreszcie wracał do domu, był jakiś nieobecny. Dużo siedział przy komputerze, SMS-ował z klientami, wysyłał mejle. Raz złościłam się, że nie poświęca uwagi mnie i dzieciom, to znowu wyrzucałam sobie, że za mało o siebie dbam, nie mam hobby, jestem nudną kurą domową, więc w sumie nie ma się co dziwić Marcinowi, że stracił mną zainteresowanie. Ale kiedy zachorował, nasza miłość jakby odżyła. Może oboje zdaliśmy sobie sprawę, że jest najważniejsza w życiu.
– Tęsknisz za nim, prawda? – głos Ewy wyrwał mnie z zamyślenia.
Siostra stanęła tuż za mną i położyła mi dłoń na ramieniu.
– Wszystkim nam brakuje Marcina, uwierz – dodała. – Pamiętaj, że zawsze jestem przy tobie, siostrzyczko… – Przytuliła mnie.

Mój siostrzeniec znalazł w ogrodzie coś dziwnego!

Otarłam łzy z twarzy, głęboko odetchnęłam i znów uśmiechnęłam się na widok baraszkujących w ogrodzie dzieci. Nagle z naszej drewnianej altanki umiejscowionej na samym skraju dużego ogrodu wybiegł trzyletni siostrzeniec, ciągnąc za sobą coś kolorowego. Gdy znalazł się przy oknie, zauważyłam, że to coś łososiowego w różowe kropeczki z czarnymi dodatkami. Na pewno znałam ten deseń, tylko nie mogłam sobie przypomnieć skąd. „To moja bluzka, koszulka?”, zastanawiałam się. „O matko, skąd w altance wziął się mój stanik?!”, pomyślałam, kiedy wreszcie zorientowałam się, że o tę część garderoby chodzi.
– Co tam niesiesz? – Ewę zaskoczyło to znalezisko. – Skąd to masz? – nagle urwała.
Ale po chwili przestała interesować się moim biustonoszem, tylko zafrasowana popatrzyła na Staszka.
– Ale jesteś rozpalony! – Przyłożyła mu dłoń do czoła. – Boże, znowu złapałeś jakiegoś wirusa. Będziemy się zbierać, Małgosiu – zwróciła się do mnie. – Nie chcę, żeby mały was pozarażał.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, choć na moje oko Stasiowi nic nie było, ale wiadomo, matki potrafią być przewrażliwione. Uściskałam się z siostrą na pożegnanie i już ich nie było. Z rodzicami i rodziną brata wypiliśmy jeszcze kawę, zjedliśmy ciasto, a potem wszyscy się porozjeżdżali. Włączyłam dzieciakom bajkę i zabrałam się do sprzątania. Zajęcie niewymagające specjalnej uwagi sprawiło, że moje myśli poszybowały ku wspomnieniom.

Nagle wszystko zrozumiałam

Odtwarzałam w pamięci ostatni rok przed śmiercią Marcina. Zastanawiałam się, co przeoczyłam, czy były jakieś oznaki choroby, które zlekceważyłam. Czułam się winna, że nie wysłałam go na badania, kiedy zaczął tak specyficznie pochrząkiwać i często łapał infekcje. „Nigdy sobie tego nie wybaczę”, powtarzałam w myślach. Kiedy uporałam się z brudnymi naczyniami, poszłam sprawdzić, jak wygląda sytuacja w łazience. Na podłodze obok kosza na brudną bieliznę leżał kolorowy biustonosz znaleziony przez Stasia. „Ciekawe, skąd się wziął w altance?”, zastanawiałam się ponownie. Doszłam do wniosku, że moje pomysłowe dzieci wyciągnęły go kiedyś z szuflady i zawlokły do ogrodu, gdzie spędził, biedaczyna, mroźną zimę. Albo że wiatr zwiał go ze sznurka podczas suszenia. Podniosłam stanik. Był brudny, trochę jakby zapleśniały, wymięty. „Trzeba będzie wyrzucić, do niczego już się nie nadaje. Szkoda…”, pomyślałam. Uszyty był z prześlicznego materiału. I ta czarna koronka… Tak mi się podobał, że identyczny kupiłam siostrze. „Ciekawe, czy jeszcze go używa?”, zastanawiałam się. Nagle coś mnie tknęło. Poczułam dziwny niepokój i choć tłumaczyłam sobie, że to niemożliwe, w końcu poszłam do sypialni i zajrzałam do komody z bielizną. Mój stanik leżał na swoim miejscu. Wciśnięty w kąt tak, że trudno go było dostrzec, ale jednak wciąż tam był. Stałam nad komodą i czułam gorąco napływające do twarzy. Powoli zaczynałam rozumieć. Wszystko układało się w jedną całość. Przed oczami stanęła mi Ewa szepcząca o czymś z Marcinem podczas Wigilii, późne SMS-y i telefony do męża od rzekomych współpracowników, jego weekendowe wyjazdy… „Jak mogłam się nie domyślić?”, zrozpaczona pokręciłam głową. Ufałam Marcinowi jak nikomu innemu. A siostry nigdy nie posądziłabym o zdradę. Nigdy!

Byłam oszukana i zdradzona przez dwie najbliższe osoby!

W pierwszym odruchu pobiegłam po telefon, żeby zadzwonić do Ewy. Wzięłam komórkę do ręki, ale ociągałam się z wybraniem numeru. Wpatrywałam się w ekran, dumając, czy to ma sens, czy nie lepiej zostawić sprawy takimi, jakie są. I wtedy zadzwoniła Ewa. Aż się wzdrygnęłam. Powoli przyłożyłam telefon do ucha. Usłyszałam jej przyspieszony oddech.
– Gosia? – zapytała łamiącym się głosem. – Muszę ci coś powiedzieć, pewnie już wiesz, co…
– Wiem… – odpowiedziałam sucho.
To trwało tylko kilka tygodni, przysięgam. Czułam się z tym fatalnie i zerwałam. Nie wiem, dlaczego tak postąpiłam. Nigdy nie pomyślałabym, że zdradzę siostrę, że będę spać z jej mężem – łkała. – Nie proszę cię nawet o wybaczenie, wiem, że to niemożliwe. I mam jeszcze prośbę, nie mów mojemu Arturowi. Zdradziłam go tylko raz.
Nic nie odpowiedziałam, rozłączyłam się. Nie chciałam słuchać jej tłumaczeń. Czułam się… Tak trudno to opisać… Oszukana, wykorzystana, zdradzona. I to przez dwie najbliższe osoby.
Położyłam dzieci spać, a sama otworzyłam wino. Powoli sączyłam karminowy napój i myślałam, roztrząsałam, kłóciłam się sama ze sobą. Ale nie znalazłam wyjścia z tej sytuacji, co więcej, wino nie dało mi upragnionego ukojenia.

Teraz muszę zadbać o siebie

Przez następne dni żyłam jak w malignie. Wciąż rozpamiętywałam ostatnie miesiące spędzone z Marcinem i troskliwe zachowanie siostry w stosunku do niego. Teraz już wiedziałam, dlaczego była taka czuła. I to bolało jeszcze bardziej. Że nie pomagała mu przez wzgląd na mnie, jak do tej pory myślałam. „Przecież moje zamartwianie się nie przywróci życia mężowi ani nie wymaże zdrady dwojga najbliższych mi osób”, uznałam w końcu po kolejnej bezsennej nocy. Wtedy też postanowiłam zostawić za sobą to, co było, wymazać wspomnienia, zagłuszyć wyrzuty sumienia. Doszło do mnie, że kryzysowi w małżeństwie moim i Marcina nie tylko ja byłam winna… Jak teraz ułożą się moje stosunki z Ewą? Czy uda mi się jej wybaczyć? Nie wiem, może kiedyś… Teraz muszę zadbać o siebie.

 

Czytaj więcej