"Moja młodsza siostra od dłuższego czasu okazywała mi swoją wyższość. Kiedyś bardzo jej pomagałam i wspierałam ją, bo dobrze mi się powodziło, a ona z małymi dziećmi ledwo wiązała koniec z końcem. A potem role odwróciły się... To ja po rozwodzie żyłam w biedzie. Siostra jednak nie tylko nie zamierzała mi pomóc, ale wręcz ograniczyła wszelkie kontakty ze mną. Długo nie umiałam zrozumieć, dlaczego?" Krystyna, 45 lat
Do moich imienin pozostało tylko kilka dni, więc pora była zaprosić gości na sobotnie popołudnie. Nie urządzałam żadnej wielkiej fety z tej okazji, ale chciałam posiedzieć w gronie najbliższych przy kawie i torciku. Już od lat moje imieninowe uroczystości ograniczają się do kameralnych spotkań. Przyjeżdżają dwaj synowie z żonami i dziećmi, mama i młodsza siostra, Ewa. To do niej postanowiłam zatelefonować najpierw.
– Witaj, Ewuniu – powiedziałam ciepło do słuchawki. – Co tam u was słychać, wszyscy zdrowi?
– Oczywiście, Krysiu – głos siostry, zwykle spokojny i rzeczowy, tym razem wydał mi się jakiś oschły. – Rafał i ja pracujemy, dziewczynki studiują...
– No tak, to świetnie – zająknęłam się, bo ton, jakim wypowiedziała te słowa, sprawił, że straciłam pewność siebie. Była to wyraźna aluzja do faktu, że ona prowadzi ustabilizowane życie, a ja jestem rozwódką, która nie potrafiła odpowiednio wychować dzieci... Siostra często podkreślała, że jej zdaniem nie jestem zbyt zaradna.
– Słuchaj, Ewunia... Chciałabym cię zaprosić na sobotę, na kawkę i coś słodkiego – powiedziałam. – Pogadamy trochę, pośmiejemy się – trajkotałam.
Ewa odezwała się dopiero po chwili:
– Raczej nie będę mogła przyjechać.
– Nawet na chwilę? – zaskoczyły mnie jej słowa. – Naprawdę niezobowiązująco, bez prezentów... – dukałam, bo nie spodziewałam się odmowy.
– Nie chodzi o prezenty – rzuciła Ewa. Pewnie. Ona, biegła księgowa, miała świetnie płatną posadę w międzynarodowej firmie. A ja, z wiecznie pustą portmonetką, co miesiąc czekałam jak na zbawienie na dzień wypłaty.
– Po prostu nie mogę przyjść – głos Ewy przerwał moje rozmyślania.
Chłód bijący ze słów siostry sprawił, że nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć. Znowu poczułam się przy niej taka malutka, jakbym była nikim, jakbym nic nie znaczyła.
Moja siostra, choć młodsza, już od dawna okazywała mi swoją wyższość. Niby nic takiego nie robiła, ale... Wystarczyło, że opowiadała o jakimś koncercie w filharmonii albo o zagranicznych wycieczkach... Kiwałam wtedy głową, przytakiwałam jej, słuchając niby z wielkim zainteresowaniem, udając zrozumienie. Ale tak naprawdę, nic mnie nie obchodziły wspaniałe rozrywki mojej siostry. Miałam swoje życie, wypełnione troskami. Nie było w nim miejsca na wizyty w muzeach. Po rozwodzie z mężem byłam zdana tylko na siebie i sama musiałam zatroszczyć się o dwóch synów. Nie radziłam sobie z nimi, zwłaszcza po tym, jak rozchorowałam się i straciłam pracę. W oczy zajrzała nam bieda... Starszy syn wpadł w złe towarzystwo, nie chciał się uczyć i rzucił szkołę. Rodzina, zamiast pomóc, obwiniała za wszystko mnie. Zwłaszcza Ewa. Jej obie córki były prymuskami, wygrywały szkolne olimpiady, starsza nawet przeskoczyła dwie klasy. A przecież robiłam, co mogłam, żeby wychować synów na dobrych ludzi. I udało się, obaj w końcu zaczęli się przykładać do nauki, skończyli wieczorowo średnie szkoły, znaleźli pracę... A że ożenili się młodo? Cóż, z czasem okazało się, że moje synowe to porządne, dobre dziewczyny.
Byłam uznawana za tę gorszą, wręcz czarną owcę w rodzinie. Rozwódka, w dodatku czterdziestokilkuletnia babcia... Po jakimś czasie moje życie trochę się wyprostowało, zaczęłam pracować. Nie było to nic wielkiego, ot, część etatu w szpitalnym laboratorium. Ale już nie musiałam wyczekiwać listonosza z rentą. Moje życie ustabilizowało się. Pogodziłam się z rodzicami i sądziłam, że także z siostrą na powrót znajdę wspólny język. Kiedyś przecież doskonale się rozumiałyśmy...
Ewa zawsze była dla mnie małą siostrzyczką. To ja pierwsza zaczęłam pracować i zarabiać. Rodzice nas nie rozpieszczali, więc gdy kupowałam sobie z własnych pieniędzy jakiś ciuszek, zawsze pamiętałam o Ewci. Dawałam jej na kino, na dyskotekę, nawet w tajemnicy przed mamą. A w późniejszych latach, gdy mój mąż był na zagranicznym kontrakcie, a szwagier przynosił do domu tylko jakieś grosze z uczelnianej pensji, pomagałam siostrze, jak mogłam.
Pamiętam, jak przyszła do mnie któregoś dnia, zrozpaczona... Nie mieli pieniędzy na wyjazd do sanatorium, a ich starsza córeczka, Joasia, chorowała na astmę. Zdjęłam z szyi gruby łańcuszek z ciężkim wisiorkiem, który Mirek, mój mąż, przywiózł mi z Iraku, i dałam jej. Wtedy złoto było w cenie, nie to, co dzisiaj... Ewa pojechała z małą do Rabki, a ja okłamałam męża, że zgubiłam ten naszyjnik. Mirek nie lubił Ewy i nie byłby zadowolony, gdyby poznał prawdę.
Mąż patrzył też krzywym okiem, gdy Ewa z dziewczynkami przyjeżdżała do nas co tydzień, żeby się wykąpać i zrobić przepierkę. Siostra i jej rodzina wynajmowali wtedy jakąś obskurną norę na przedmieściu, bez bieżącej wody. Mirek często powtarzał, że nie ma co liczyć na wdzięczność Ewy i faktycznie, potem role odwróciły się... To ja żyłam w biedzie, a szwagier dochrapał się docentury na uczelni, Ewa nie nadążała ze zleceniami. Miała inne życie, wysoko postawionych znajomych... Oddalała się ode mnie coraz bardziej. A teraz nawet nie chciała przyjąć zaproszenia na moje imieniny.
Jeszcze tego samego dnia odwiedziłam mamę. Jej nie wypadało zaprosić telefonicznie.
– Ale się cieszę na to spotkanie! – uściskała mnie. – Posiedzimy, pogadamy... No i wreszcie zobaczę się z Ewunią, tyle czasu jej nie widziałam.
– Ewy nie będzie – rzuciłam.
– A to dlaczego? – zdumiała się mama.
Opowiedziałam o swoim telefonie do siostry i trochę się na Ewę poskarżyłam, chociaż wcale nie miałam takiego zamiaru
– Nie powinnaś się tak przejmować – powiedziała mama. – Może akurat jest zajęta... – zastanowiła się. – Chociaż rzeczywiście, ostatnio trochę się zmieniła... Zrobiła się taka nieprzystępna, nawet wpaść tam do nich nie można, nigdy nie ma czasu...
– Mnie się zdaje, że odkąd tak dobrze im się powodzi, Ewa po prostu zadziera nosa! – prychnęłam ze złością.
– Coś w tym jest – przytaknęła mi mama. – Muszę z nią wreszcie poważnie pomówić – dodała. – Do mnie też zagląda coraz rzadziej, a wnuczek już chyba z pół roku nie widziałam...
– A ja kiedyś spotkałam Asię w autobusie – przypomniałam sobie. – Zawołałam ją i wiesz, że przeszła obok bez słowa i wysiadła? No, może się mnie wstydziła, ja taka zasapana, źle ubrana, z siatami...
– E, co ty mówisz, przecież to dobrze wychowana dziewczyna... Jakby cię widziała, na pewno by podeszła – obruszyła się mama i po namyśle przyznałam jej rację.
Nadszedł dzień moich imienin. Spędziłam miłe popołudnie z mamą, synami i ich rodzinami.
Siostra zatelefonowała wieczorem. Suchym, pozbawionym emocji głosem wyrecytowała słowa życzeń.
– A może miałabyś czas wpaść jutro, chociaż na chwilę? – spytałam.
– Nie, nie mogę, naprawdę. – Szybko odłożyła słuchawkę.
Czy mi się tylko wydawało, czy jej głos zadrgał dziwnie? A może była tylko zniecierpliwiona moją natarczywością... Po tym telefonie postanowiłam, że nie będę się przejmować zachowaniem Ewy. „Nie chce mnie widzieć, to nie, jej sprawa”, skwitowałam w myślach.
Tydzień później miałam nocną zmianę w szpitalu. Wieczór był spokojny, dopiero przed północą wpadła pielęgniarka z dyżurki z probówkami. Spojrzałam na nią pytająco, odbierając materiał do badań.
– Na zawartość narkotyków – wyjaśniła. – Na cito, bo dziewczyna wygląda na kompletnie zaćpaną...
Westchnęłam ciężko i zabrałam się za robotę. „Że też ci młodzi ludzie tak igrają ze śmiercią, jakby życie nie miało żadnej wartości...”, rozmyślałam. Okazało się, że we krwi, którą badałam, było mnóstwo amfetaminy. „Trzeba będzie cudu, żeby przywrócić tę dziewczynę do życia”, westchnęłam.
Usiadłam za biurkiem, żeby wypełnić blankiet z wynikiem. Mimo woli zerknęłam na dane pacjentki i nagle zrobiło mi się gorąco. „Nie, to pomyłka albo przypadkowa zbieżność nazwisk”, pomyślałam. Na dokumencie widniały dane mojej starszej siostrzenicy...
Wstałam i ruszyłam na oddział. Pobiegłam wprost do sali przyjęć, gdzie na łóżku, w otoczeniu lekarza i dwóch pielęgniarek, leżało bezwładne ciało. Widziałam jasne, długie włosy, potargane i brudne... Nie były podobne do zadbanych loków Joasi, ale od razu wiedziałam, że to ona.
– Co z nią?! – spytałam gwałtownie, wręczając lekarzowi wyniki.
Pokręcił tylko głową i wzruszył ramionami. Po jego oczach poznałam, że jest bardzo źle... Jak zahipnotyzowana obserwowałam jego szybkie, sprawne ruchy. Precyzyjnie wkłuł się w żyłę dziewczyny długą, grubą igłą.
Spojrzałam na twarz siostrzenicy. Była bladoszara, bez kropli krwi, z kącika ust spływała na prześcieradło ślina… I nagle jej ciałem wstrząsnął dreszcz, z ust wydobył się skowyt bólu...
Nie mogłam na to patrzeć. Wybiegłam z sali. „Mój Boże, Ewa, przecież ona o niczym pewnie jeszcze nie wie... Powinna być przy swojej córce!”, pomyślałam zaraz potem i sięgnęłam po telefon.
Pół godziny później moja siostra weszła na oddział. Czekałam na nią przy drzwiach. Patrzyła na mnie oszalałym ze strachu, pytającym wzrokiem.
– Reanimują ją – powiedziałam cicho.
Pomyślałam, że w takim momencie może byłoby lepiej, gdybym odeszła, zostawiła Ewę samą.
Spuściłam głowę i odwróciłam się.
– Nie, proszę, nie zostawiaj mnie samej! – krzyknęła, jakby wciąż była moją małą siostrzyczką. – Pomóż mi...
Objęłam ją ramieniem, przygarnęłam do siebie z całych sił.
– Chodźmy tam, Ewuniu – powiedziałam cicho, najcieplej, jak tylko umiałam. – Powinnaś być teraz przy niej...
Poddała się mojemu uściskowi, poszła za mną posłusznie, jak małe dziecko...
Tamtej nocy zostałam przy Ewie do rana. Siedziałam przy niej, dopóki nie było wiadomo, że Joasia przeżyje. Trochę się dziwiłam, że w takiej chwili nie ma przy niej męża, ale nie śmiałam o nic pytać. A ona w niczym nie przypominała dumnej i wyniosłej, eleganckiej Ewy. Roztrzęsiona, z mokrą twarzą, po której brudnymi smugami spływał makijaż, z potarganymi, zlepionymi na skroniach włosami, trzęsącymi się rękami, była strzępem kobiety, którą znałam. Siostra, która tyle razy mi wypominała, że nie umiałam wychować dzieci, sama miała ogromne problemy z córką. Jak się okazało, Joasia od jakichś dwóch lat była uzależniona od amfetaminy.
– Teraz już wiesz – powiedziała do mnie Ewa kilka dni później, gdy piłyśmy kawę w jej eleganckim salonie. – Tak wygląda moje życie. To ułuda, nie życie! Mam piękny dom, dobrą pracę, dużo pieniędzy. I co z tego? Jedna córka narkomanka, druga... – machnęła ręką. – Szkoda mówić.
Nie śmiałam zadać pytania, dlaczego Joasia sięgnęła po narkotyki i czy moja siostra od dawna o tym wiedziała.
– Gdzie jest Rafał, czemu nie było go w szpitalu? – spytałam więc.
– Mój mąż? – rzuciła z goryczą w głosie Ewa. Spojrzała mi prosto w oczy. – Nie wiem, gdzie jest. Oficjalnie na jakimś sympozjum, ale tak naprawdę... Już od dawna nie żyjemy ze sobą... – Pokręciła głową, wykrzywiła usta, jakby zbierało się jej na płacz. Ale jej oczy były suche. Sprawiały wrażenie, jakby już wyschły w nich wszystkie łzy. – Teraz wiesz, jak wygląda moje życie – powtórzyła. – Jak mogłam przyjść do ciebie na imieniny i spojrzeć w oczy twoim synom? Zawsze miałam ich za nic, a tymczasem... – westchnęła. – To moja córka jest na dnie...
Usiadłam blisko Ewy, objęłam ją, tak jakbym chciała tym gestem przywrócić osłabioną więź między nami. Czułam, jak drżą jej plecy, jej dłonie o mocno zaciśniętych palcach pobielały.
– Nie martw się, siostrzyczko. – Odgarnęłam jej włosy z czoła, jakby była małą dziewczynką. – Nie jesteś sama, masz przecież mnie, ja ci pomogę.
Pochyliła nisko głowę.
– Przepraszam – szepnęła tak cicho, że ledwie słyszałam jej słowa. Ale usłyszałam: – I dziękuję, siostrzyczko...