"Arek był dobrym mężem, miał tylko jedną słabość. Przynajmniej raz w tygodniu wyrywał się z kolegami na piwo. Mówił, że potrzebuje trochę wolności, a ja przymykałam na to oko. Gdybym wiedziała, że mnie okłamuje!" Martyna, 30 lat
Poznałam Arka na imieninach u koleżanki. Był przystojnym mężczyzną, nic dziwnego, że zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Szybko zaczęliśmy być parą, a kilka miesięcy później pobraliśmy się. Musieliśmy przyspieszyć ślub, bo dziecko było w drodze. Dla mnie to był jeszcze jeden powód do radości.
Nasze życie wydawało mi się tak cudownie proste. Arek wychodził do pracy, ja zajmowałam się domem. Był dobrym mężem, miał jednak jedną słabość: przynajmniej raz w tygodniu wyrywał się z kolegami na piwo.
– Potrzebuję takiej małej namiastki wolności – tłumaczył. Przymykałam na to oczy, bo przecież nie miałam mu nic do zarzucenia. Gdybym wiedziała, że mnie okłamuje! Prawda wyszła na jaw przypadkiem i okazała się... szokująca. Gdy nasz synek, Michał, miał pięć miesięcy, pojechałam z nim w odwiedziny do rodziców. Planowałam spędzić tam tydzień, ale mały był wyjątkowo marudny i postanowiłam wrócić wcześniej.
Gdy otworzyłam drzwi do mieszkania, usłyszałam jakieś dziwne odgłosy z dużego pokoju. „Co to jest?”, zdziwiłam się. Zostawiłam śpiącego synka w wózku i poszłam tam. Na kanapie leżał mój mąż, całkiem nagi, a na nim... jakiś obcy facet, też nagi!
– Arek?! – krzyknęłam. Mężczyźni zerwali się jak oparzeni. Ten drugi chwycił jakieś rzeczy, usiłując się zakryć.
– Wynoście się! Obaj! – zdołałam wykrztusić.
Nie chciałam słuchać tłumaczeń Arka, że mnie kocha, ale kocha też tamtego mężczyznę i nic na to nie umie poradzić. Czułam tylko wściekłość na męża. Ja go kochałam do utraty tchu, miałam z nim dziecko, ufałam mu, a on... Zdradził mnie! Z mężczyzną!
– Gdybyś zmieniła zdanie, będę u rodziców – powiedział Arek na odchodnym. I wyszedł. Więcej go nie widziałam. Do dziś nie wiem, gdzie jest i co się z nim dzieje. Nie obchodzi mnie to.
Ciężko mi było samej na początku. Musiałam poszukać pracy, żeby z czegoś utrzymać siebie i dziecko. Udało mi się zatrudnić w firmie sprzątającej biura. Całe szczęście, że sąsiadka, pani Wera, zgodziła się opiekować Michasiem. Gdy synek miał trzy lata, posłałam go do przedszkola. I wtedy zaczął chorować. Katar, przeziębienie, angina... Ledwo skończyło się jedno, za parę dni zaczynało się kolejne.
– Pani syn wyrośnie z tego – pocieszał mnie lekarz.
Niestety, w czerwcu znowu zaczął chorować. W końcu dostał ciężkiego zapalenia płuc i znalazł się w szpitalu. Przesiedziałam całą noc przy jego łóżeczku. Nad ranem usnęłam. Obudził mnie lekarz i poprosił do gabinetu.
– Pani syn ma kiepskie wyniki – oświadczył bez ogródek, przerzucając jakieś kartki. – Silna anemia, niewydolność układu odpornościowego... Podajemy mu antybiotyki, ale rokowania są złe. Jego organizm nie walczy z chorobą...
– Panie doktorze, proszę zrobić wszystko, żeby ratować moje dziecko! – czułam, że do oczu napływają mi łzy.
– Hm, wie pani, mogę się mylić – chrząknął lekarz. – Ale objawy wskazują, że to może być... AIDS. Zrobimy mu test na obecność wirusa HIV – spojrzał na mnie. – Pani też musi go wykonać, bo u dziecka do zakażenia mogło dojść w czasie porodu.
– Jak to?! – zabrakło mi tchu. „Przecież AIDS mają narkomani, ale Michaś? I ja?”, pomyślałam zszokowana.
Zgodziłam się oczywiście na testy, choć w głowie mi się to nie mieściło. Przecież czułam się dobrze. Miałam nadzieję, że wszystko okaże się jakąś okrutną pomyłką... Wyniki były szybko – dodatnie! Wiremia (ilość wirusów HIV we krwi) u syna była tak wysoka, że uznano go za chorego na AIDS. Ja byłam tylko nosicielką wirusa HIV. Tylko...
Ponieważ w tym szpitalu nie było warunków do leczenia tak ciężko chorego dziecka, przewieziono nas karetką do specjalistycznego ośrodka w stolicy. Cała ekipa miała gumowe rękawiczki i maseczki na twarzach. Nikt się do mnie nie odzywał ani na mnie nie patrzył. Czułam się jak trędowata... W ośrodku przyjęli nas tak... normalnie. Żadnych dziwnych spojrzeń, niemiłych komentarzy. Ale dla mnie to był koszmar. Tak bałam się o życie Misia!
Synek dostał silne leki, które miały zatrzymać rozwój choroby. Byłam cały czas przy nim. Zupełnie nie myślałam wtedy o sobie, choć przecież ja też zaczęłam terapię...
Chociaż obiecywałam sobie, że będę silna, w pewnym momencie nie dałam rady. Zaczęłam źle spać, nie miałam apetytu, schudłam. Zalecono mi spotkanie z psychologiem. Na pierwszym seansie po prostu się rozpłakałam. Terapeutka wzięła mnie za rękę.
– Nie boi się pani? – zapytałam zdziwiona. – W ten sposób nie można się zarazić – uśmiechnęła się. Wtedy coś we mnie pękło i zaczęłam się jej zwierzać. Opowiedziałam jej o nieudanym małżeństwie, trudach samotnego macierzyństwa, chorobie Misia i mojej. O tym, że syn może umrzeć. Wtedy też wyszła ze mnie cała złość na męża – za to, że mnie zdradził, i za to, że na pewno od niego zaraziłam się wirusem. Prawdopodobnie jeszcze przed ślubem był nosicielem HIV.
– Ja swoje przeżyłam, ale Michaś... – westchnęłam. – Jego mi żal najbardziej...
Po tych wyznaniach zrobiło mi się lżej na duszy. Stan Michasia zaczął się polepszać. Ostrzegano mnie, że to może być chwilowa poprawa. Ale ja czułam, że mój synek zdrowieje. Miałam znowu dla kogo żyć. Wreszcie Michaś poczuł się na tyle dobrze, że mogliśmy wrócić do domu.
Na początku bałam się komukolwiek powiedzieć o naszej chorobie. Z powodu długiej nieobecności dostałam wymówienie z pracy i musiałam poszukać innej. Poprosiłam sąsiadkę o opiekę nad Misiem. Nie mogłam zostawiać go samego w domu. Nie umiałam jednak przed sąsiadką ukrywać prawdy. Mały musiał kilka razy dziennie zażywać leki. A poza tym, gdyby się skaleczył...
– Proszę się nie martwić, będę na niego uważała – powiedziała po prostu pani Wera. Zaczęłam rozpływać się w podziękowaniach, ale kobieta przerwała mi: – HIV to nie grypa. Nie zarażę się, opiekując się Misiem.
Pracuję teraz w supermarkecie. Co trzy miesiące robię badania sobie i synowi. Jego wyniki są niezłe, moje też. Możemy w miarę normalnie żyć. W miarę, bo ciężko znaleźć dentystę lub fryzjera, który obsłuży kogoś takiego jak ja. Poza tym boję się, że wirus upomni się o mnie wcześniej i Michaś zostanie sam. Kto się nim wtedy zaopiekuje? A jeśli on umrze pierwszy? Jak ja to przeżyję? Serce ściska mi się na samą myśl...