"Kiedy byłam dzieckiem, matka wpędzała mnie w chorobę. Teraz próbuję jej wybaczyć..."
Fot. Adobe Stock

"Kiedy byłam dzieckiem, matka wpędzała mnie w chorobę. Teraz próbuję jej wybaczyć..."

"Moja matka była jak kolorowy ptak, nie mogła usiedzieć w miejscu. Gdy miałam 12 lat, porzuciła mnie i ojca. Widywałam ją rzadko, a po każdym spotkaniu byłam strzępkiem nerwów. Najgorsze było to, że za każdym razem okazywała się osobą egoistyczną, zapatrzoną w siebie i totalnie niegodną zaufania. Nie spełniała obietnic. Gdy dorosłam i urodziłam dziecko, znowu pojawiła się w moim życiu..."   Katarzyna, 32 lata

Kiedy urodziłam Alinkę, rozesłałam rodzinie i wszystkim przyjaciołom zawiadomienie o tym szczęśliwym wydarzeniu. Zamieściłam też informację na Facebooku, mimo że mój mąż twierdził, że to już lekka przesada. Ja też jestem raczej oszczędna w ujawnianiu całemu światu tego, co dzieje się w moim życiu, ale urodzenie dziecka po kilku latach usilnych starań i stresie, że może jestem bezpłodna?! Błagam.

Niespodziewanie zjawiła się moja matka

No więc byłam szczęśliwa, ale po miesiącu to moje szczęście przytłoczyła płacząca i nieśpiąca w ogóle rzeczywistość. Byliśmy oboje wykończeni. Co gorsza, nie mogłam zostać klasyczną mamą na urlopie macierzyńskim, bo musiałam przynajmniej w niepełnym wymiarze pracować, jeśli nie chciałam stracić swoich zleceniodawców. Obawiałam się tego, bo z jednej pensji męża nie udałoby się opędzić wszystkich wydatków, z kredytem mieszkaniowym na czele. 
Alinka miała półtora miesiąca – i akurat spała – kiedy w drzwiach naszego mieszkania stanęła moja mama. Opalona, z włosami ufarbowanymi na rudo i z szerokim, triumfującym uśmiechem na twarzy. Z trudem opanowałam się, by nie zatrzasnąć jej drzwi przed nosem.
– Co tu robisz? – spytałam, gdy opanowałam pierwszy szok.
– No, jak to, co – odparła energicznie i ruszyła do wnętrza mieszkania. – Przyjechałam ci pomóc. Masz niemowlaka i pracę, beze mnie sobie nie poradzisz. Bo o ile wiem, na niańkę was nie stać. To, co zarabia twój, jak mu tam…
– Mamo. Dosyć.
Odstawiła na podłogę dużą torbę, która wyglądała jak dzieło rąk rzemieślników z wysokich Andów, i zdjęła kolorowy patchworkowy płaszcz.
– Masz rację – zgodziła się. – Jeszcze będzie czas, by o tym porozmawiać. Gdzie masz wieszaki? W szafie? – I otworzyła drzwi garderoby w przedpokoju. – Powinnaś mieć miejsce na używane płaszcze na ścianie, żeby nie kisiły się w zamkniętej przestrzeni.
– Mamo – jęknęłam, czując, jak ogarnia mnie dobrze znane uczucie bezradności połączonej z irytacją i rozpaczą. – Nie widziałyśmy się siedem lat, a ty dajesz mi wykład o szafach?
Popatrzyła na mnie, poprawiła włosy i westchnęła.
– Wcale się nie zmieniłaś. I nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tu jestem. Gdzie moja wnuczka? Ale najpierw powiedz, gdzie jest łazienka. Muszę umyć ręce. A, tam… – mruknęła i poszła.
Ja się nie zmieniłam? JA???

W dzieciństwie chorowałam. Przez nią...

Mama… W dzieciństwie byłam nią zauroczona – buchająca z niej niespokojna energia sprawiała, że świat wydawał się wyjątkowo interesujący. Nie mogła usiedzieć w miejscu, wszędzie ciągała mnie ze sobą – na wycieczki, wyjazdy, spotkania z przyjaciółmi, wystawy. Kursy tańca, gotowania i wyplatania koszy. To też – oprócz innych spraw związanych z życiem dorosłych, o których wówczas nie miałam pojęcia – było powodem kłótni między nią a ojcem. On uważał, że mama wprowadza w moje życie chaos, który wcale mi nie służy. Przez to gorzej się uczę, nie mam własnych przyjaciół, robię się nerwowa, mam problemy ze snem i koncentracją w dzień. Ona twierdziła, że jest nudziarzem i gada bzdury, a ja jestem najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. W końcu zaczęłam mieć problemy z trawieniem na tle nerwowym i okazało się, że to tata miał rację. Kiedy lekarz przepisał mi miesięczny pobyt w sanatorium, mama po raz pierwszy popatrzyła na mnie z głębokim rozczarowaniem. Miałam wtedy dziesięć lat. I bardzo to odczułam. Nawet chciałam zrezygnować z wyjazdu i leczenia, ale na szczęście miałam tatę.

Zdaniem matki moje życie to była wegetacja

Dwa lata później oznajmiła, że wyjeżdża z kraju na drugą półkulę, do Argentyny, i chciałaby, żebym z nią pojechała.
– I po co ci ona? – odezwał się wtedy z goryczą tata. – Tylko będzie przeszkadzała tobie i twojemu kochankowi. Porzucisz ją gdzieś w kącie, będzie nieszczęśliwa i samotna. I jeszcze bardziej chora.
– Boże, jaki z ciebie nudziarz – jęknęła mama i popatrzyła na mnie z uśmiechem. Kipiąca w niej energia i niecierpliwość niemal unosiły do góry jej złocistorude loki. – Wyobraź sobie nieskończone pampasy, dziwne zwyczaje i całkiem innych ludzi. Muzykę, kuchnię… Konie! To będzie fascynująca przygoda.
Dwa lata wcześniej poszłabym za nią w ogień. Ale już byłam na tyle duża, by wiedzieć, że tata znów ma rację.
I znów ją rozczarowałam. Wyjechała na kilka lat, a potem, po rozstaniu ze swoim argentyńskim narzeczonym, wpadała do kraju co jakiś czas na kilka tygodni. Czasem miesięcy. Za każdym razem próbowała przejąć moje życie. Nieustannie tłumaczyła i udowadniała, że tak naprawdę wegetuję, i że tylko ludzie, którzy mają w sobie ciekawość świata oraz pragnienie nowych, silnych doznań – i odwagę, by iść za głosem tego pragnienia – tak naprawdę żyją. Reszta to tylko statyści na wielkiej scenie Kosmicznego Przedstawienia.

Kiedy wyjeżdżała, byłam strzępkiem nerwów...

Wiele kosztowało mnie odpieranie jej ataków, robionych, jak zapewniała, z głębi życzliwego i przepełnionego miłością serca. Ale najgorsze było to, że matka za każdym razem okazywała się osobą egoistyczną, zapatrzoną w siebie i totalnie niegodną zaufania. Nie stawiała się na umówione spotkania. Nie spełniała obietnic. I nigdy nie uznawała swojej winy w czymkolwiek. W jej słowniku nie było słowa „przepraszam”.
Boleśnie przekonałam się o tym podczas jej ostatniej wizyty siedem lat wcześniej. Była w Polsce raptem cztery miesiące, niby po to, by wesprzeć mnie moralnie po śmierci taty („Zostałaś całkiem sama, kochanie, ale nie martw się, mama jest przy tobie”), a okazało się, że musiała się pojawić, by dostać w spadku po nim działkę na Mazurach. Którą potem szybko sprzedała, bo potrzebowała pieniędzy na wyjazd do Amazonii. A ja miałam nadzieję, że spłacę swój kredyt mieszkaniowy. „Szkoda pieniędzy na życie mikroba. Jedź ze mną”.
Nie, dziękuję.
Pokłóciłyśmy się wtedy, zarzuciłam jej egoizm. Obraziła się. I nie odzywała się przez siedem lat.
A teraz tu jest. Znowu.
– Skąd wiesz o dziecku? – spytałam.
– Jak to skąd? Z Facebooka. Od lat śledzę twój profil. Przecież jesteś moją córeczką – rzuciła mi promienny uśmiech i pochyliła się nad łóżeczkiem, w którym spała Alinka. – Śliczna. Podobna do mnie.
W żadnym razie, ale nie chciało mi się tego mówić.
– Cicho, bo się obudzi… – No i wykrakałam. Alinka otworzyła oczka, zorientowała się, że leży w łóżeczku i w ryk. A nie minął nawet kwadrans. Z westchnieniem wzięłam ją na ręce i zaczęłam kołysać.
– Daj mi ją. A ty zrób mi kawy. Cicho, maleńka, babcia tu jest. Już wszystko będzie dobrze.
Wyszłam z sypialni ze ściśniętym żołądkiem. Desperacko pragnęłam, by Maciek wrócił do domu. Potrzebowałam jego spokojnego wsparcia.

Nie potrafiłam wyrzucić jej z domu

Mama i mój mąż nie kliknęli. Wcale nie byłam tym zdziwiona. Za bardzo się różnili charakterem, osobowością i podejściem do życia. Kiedyś, na początku naszej znajomości, opowiedziałam mu o przebojach z mamą. To też nie pomogło w przełamaniu pierwszych lodów.
– Jak długo zamierza zostać? – spytał Maciek pierwszego dnia, kiedy kładliśmy się spać w naszej sypialni. Mama ulokowała się w pokoju gościnnym, który za kilka miesięcy miał zostać pokojem Alinki.
– Tak długo, jak będzie mi potrzebna – zacytowałam słowa mamy.
– Nie jest nam potrzebna.
Popatrzyłam na niego i westchnęłam.
– Problem w tym, że jest. Ja już nie wyrabiam, mózg mi staje kołkiem z niewyspania, a mam zamówienia. Jeśli prześpię chociaż kilka nocy, to będzie warto. Poza tym to moja mama. I nieważne, jakie mam wspomnienia, bo nadal ją kocham. Nie potrafię pokazać jej drzwi.
Maciek tylko mnie przytulił i zapewnił, że z wieloma problemami już sobie poradziliśmy. Ten też przetrwamy. A kiedy już prawie zasypiałam – słysząc z daleka dobiegający płacz dziecka, którym zajmowała się moja mama – powiedział cicho:
– Mam tylko nadzieję, że sprawdzi się jako babcia.
– Daj spokój – mruknęłam sennie. – Trudno tu zawalić sprawę, prawda? Mnie w końcu wychowała.

Alinka przestała w nocy płakać...

Kilka dni później uznałam, że pojawienie się mamy stało się zaczynem małego cudu. Alinka przestała płakać. Zaczęła dużo spać, jak każdy normalny niemowlak. W naszym domu zagościła cisza.
– Jak to zrobiłaś? – pytałam mamy, patrząc na śpiące w łóżeczku dziecko. Ściągałam z piersi mleko, bo musiałam wyjść na rozmowę z klientem, a jeszcze nie chciałam, by mała jadła mieszanki.
– Doświadczenie – uśmiechnęła się. – Kiedy jeździ się po świecie tyle, co ja, to człowiek uczy się różnych sposobów. Kołysanek, specjalnych dźwięków. Jakbyś jeździła ze mną…
– Mamo, proszę. Każdy żyje własnym życiem. Moje jest takie, jakie mi pasuje.
Skrzywiła się, ale doceniłam, iż tym razem nie wytknęła mi, że wrodziłam się w ojca.
I tak się to toczyło przez kilka kolejnych tygodni. Nawet Maciek uznał, że cisza, spokój i radosny wyraz twarzy córeczki wynagradzają irytację wywoływaną komentarzami mamy.
Pewnego dnia mama wyszła z małą na spacer, a ja siedziałam przy komputerze i pracowałam. Godzinę później wstałam, żeby zrobić sobie herbaty i upuścić mleka z boleśnie nabrzmiałych piersi. Nie było pustych butelek, więc wzięłam z lodówki tę, w której nie zostało dużo mleka. Odkręciłam, by ją wymyć, i poczułam dolatujący z niej dziwny zapach. Kojarzył mi się z czymś sfermentowanym. I jednocześnie znajomym.
Wyjęłam z lodówki butelkę z naparem, który robiła sobie mama na spokój duszy, jak mówiła. Otworzyłam i powąchałam. To było to samo. Tylko z tej butelki o wiele wyraźniej zalatywało alkoholem.
I tak tajemnica spokoju naszego dziecka się wyjaśniła. Mama dodawała do mleka kilka kropel swojej mikstury.

Ona w ogóle nie zrozumiała, że robiła źle

Awanturę, jaka wybuchła, kiedy mama wróciła ze spaceru, pewnie słychać było nad morzem. Mama stwierdziła, że nie rozumie, o co mi chodzi, bo przecież „niemowlęta w różnych kulturach uspokaja się w różny sposób. Sama byłam świadkiem, a wierz mi, widziałam w swoim życiu wiele. Na przykład w Chinach daje się niemowlętom do ssania ściereczki umoczone w mleku makowym. A Chińczycy przecież przodują w nauce. Gdybyś jeździła ze mną, a nie tkwiła w tym zaścianku, tobyś miała bardziej otwarty umysł. No i, moja droga, to samo robiłam z tobą, jak byłaś malutka. I czy ci to zaszkodziło?”
To było bicie głową w ścianę. Nie rozumiała, że zrobiła źle. I jeszcze się dziwiła, że nie dziękuję jej za rozwiązanie problemu.
Kiedy Maciek pokazał teściowej drzwi, nie protestowałam. Jestem pewna, że rozczarowanie w jej oczach pierwszy raz zderzyło się z moim rozczarowaniem. I wściekłością. Znów mnie zawiodła. Po raz ostatni, obiecałam sobie.
Następnego dnia dostałam telefon ze szpitala. Mama zemdlała na ulicy i trafiła na oddział kardiologiczny. Zostawiłam Alinkę z Maćkiem i pojechałam. Okazało się, że mama cierpi na migotanie przedsionków i wieńcówkę. I że stres może ją zabić.

Chciałabym jej wybaczyć

Usiadłam przy jej łóżku. Patrzyłam na nią, podpiętą do różnych urządzeń, i pierwszy raz zauważyłam, że jest już starą kobietą. Wcześniej, pod tą aurą żywotności, tego nie było widać. Nawet jej dłonie wyglądały staro. Długie lata w tropikalnym słońcu zbierają swoje żniwo – skóra była ciemna, wysuszona. Ujęłam jej dłoń. Była taka krucha. Coś ścisnęło mnie w gardle.
– Przyjechałam, bo pewnego dnia obudziłam się i dotarło do mnie, że jestem całkiem sama – usłyszałam cichy głos. – Sama w obcym kraju, wśród obcych ludzi, z którymi nie mam wiele wspólnego. Nie chciałam umierać sama.
– Nie umrzesz – wyszeptałam.
– Umrę. Każdy umiera. Ale chciałam jeszcze pożyć otoczona rodziną. A ty i Alinka jesteście moją jedyną rodziną. Wróciłam więc do domu. A wy…
Przerwałam jej, zanim powiedziałaby coś, czego nie będzie można wyrzucić z pamięci.
– Całe życie ci ustępowałam. Wycofywałam się. Przełykałam łzy i wyrzuty. I wybaczałam. Za każdym razem. Bo jesteś moją matką i cię kocham. Ale tym razem posunęłaś się za daleko. Teraz ja jestem matką, a ty zawiodłaś mnie w opiece nad moją córką. Jak mam ci teraz wybaczyć?
Broda mamy zadrżała, a w oczach pojawiły się łzy. To był dla mnie szok – ona nigdy nie płakała. Nigdy nie pozwoliła, by ktokolwiek ujrzał na jej twarzy wyraz słabości.
Przepraszam, Kasiu – wyszeptała i uścisnęła mi dłoń. – Za wszystko. Może mi kiedyś wybaczysz. A może kiedyś i ja wybaczę sobie. Bo kiedy mnie wyrzuciliście z domu, szłam ulicą i nagle ujrzałam całe swoje życie. Było wspaniałe, barwne, pełne emocji. Różnych. Dobrych i złych. Ale… nigdy nie czułam tego, o czym ty próbujesz mi powiedzieć, że czujesz. Wrażenia, że jesteś u celu. Tam, gdzie powinnaś być. W domu. I tak myślę, że całe życie próbowałam właśnie to znaleźć. Kiedy teraz patrzyłam na ciebie z córeczką w ramionach, właśnie to poczułam. Tak mi żal, że dopiero teraz.
Cóż było robić. Mama wróciła do naszego domu i nadal zajmuje się Alinką. Wciąż bywa denerwująca, ale jakoś udaje się nam przechodzić nad jej uwagami do porządku dziennego. Pewnie dlatego, że to jej „przepraszam” wyrwało żądło z jej słów.

 

 

Czytaj więcej