„Kobieta była starsza ode mnie o dobre piętnaście lat, dawno już pochowała męża i z tego, co wiedziałam, jej największą radością były wizyty wnuków i prawnuków. W sumie głównie siedziała w domu, to gdzie mogła poznać swojego amanta? W dodatku z Japonii...” Barbara, 58 lat
Do biblioteki poszłam jak zawsze, w środę po południu. Mam ściśle ustalony plan tygodnia i się go trzymam. Dzięki temu nie jestem narażona na różne niespodzianki, których nie lubię. Pożyczam zawsze trzy książki, a potem trzymam je dwa tygodnie, nawet jeśli mi się nie za bardzo podobają albo zdążę przeczytać je wcześniej. Świat byłby o wiele lepszym miejscem, gdyby wszyscy działali w tak uporządkowany sposób jak ja.
Tego popołudnia było dosyć upalnie, więc się mocno zmęczyłam. Nasza biblioteka mieści się niestety na pierwszym piętrze, więc żeby odsapnąć, przejrzałam wystawę znaczków, która od kilku tygodni znajdowała się w holu na parterze, a potem nieśpiesznie poszłam na górę.
Mówię „nieśpiesznie”, bo dobrze wiem, że wielu czytelników to u nas nie ma i nie rzucą się na upatrzone przeze mnie pozycje. Zresztą, mnie nie interesują wydawnicze nowości i bestsellery. Ja lubię stare, dobre romanse, najlepiej historyczne i na szczęście takich książek jest u nas sporo.
Wymieniłam uprzejmości z panią Wiesią, bibliotekarką, i ruszyłam między regały w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Dość szybko udało mi się znaleźć interesujące mnie książki, wróciłam więc do domu, bo akurat tego ranka upiekłam ciasto z owocami i chciałam się zrelaksować przy szklance herbaty i ciekawej lekturze.
Kiedy jednak wzięłam książkę do ręki, wypadła z niej jakaś kartka. Zirytowałam się, bo nie lubię znosić śmieci do domu. „Czy bibliotekarka nie może sprawdzać książek, zanim odłoży je na półkę?”, pomyślałam oburzona.
Podniosłam tę kartkę i już miałam wyrzucić ją do kosza, kiedy zorientowałam się, że nie jest to żadna ulotka ani wycinek z przepisem z gazety. Była to bardzo ładna pocztówka z widoczkiem pagody nad stawem z parą łabędzi po jednej stronie, a po drugiej był adres mojej sąsiadki, Danki. Ale to nie wszystko!
„Dbaj o serce – Zygmunt”. Tak było tam napisane! A widokówka przyszła ni mniej, ni więcej, tylko z samiutkiej Japonii! Zatkało mnie. „Skąd Danka mogła tam kogoś znać?”, zastanawiałam się.
Próbowałam zająć się czytaniem, ale lektura mi nie szła. Zamiast skupiać się na losach markiza Roberta, rozmyślałam o nieszczęsnej kartce.
Czyżby Danka miała jakiś potajemny romans? Nie, to śmieszne! Kobieta była starsza ode mnie o dobre piętnaście lat, dawno już pochowała męża i z tego, co wiedziałam, jej największą radością były wizyty wnuków i prawnuków. W sumie głównie siedziała w domu, to gdzie mogła poznać swojego amanta? W dodatku z Japonii... Zygmunt? To przecież polskie imię… Może jakiś emigrant albo… oszust?! Zaczęłam się naprawdę martwić. Tyle się teraz słyszy o przekrętach na amerykańskiego żołnierza… Może to jakaś nowa wersja, prosto z Japonii? „W co ta kobieta się wplątała?!”, zachodziłam w głowę.
Wprawdzie nie przypuszczałam, żeby Danka umiała w ogóle korzystać z internetu, ale kto ją tam wie… Może właśnie tym zajmowała się między pichceniem obiadków dla wnuków a wizytami na cmentarzu?
– Boże, żeby tylko ten Japończyk nie chciał jej naciągnąć – powiedziałam sama do siebie. – Wiadomo, zaczyna się niewinnie – od kartek, serduszek, a potem każe sobie emeryturę przesłać!
Co w sumie z niewielką polską emeryturą miałby robić w Japonii, nie wiedziałam. Słyszałam, że to drogi kraj. Ale może to był po prostu jakiś szwindel, a oszust mieszkał dwie wsie dalej? W tych czasach wszystko jest możliwe!
Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Kiedy zorientowałam się, że przeczytałam cały rozdział, ale nie miałam pojęcia, o co w nim chodziło, zerwałam się z fotela.
Musiałam spełnić swój obowiązek i dowiedzieć się, co jest grane, i być może uratować biedną kobiecinę od finansowej ruiny!
Zapukałam energicznie do drzwi domu obok. Danka otworzyła mi jak zwykle ubrana w podomkę i z łyżką w ręku. Nie wyglądała jak wcielenie romantycznej bohaterki, o nie. Ale pozory czasem mylą.
Przywitałam się szybko i pokazałam jej znalezioną kartkę.
– Jezu, jak to dobrze, że się znalazła! – westchnęła z ulgą. – Tyle się jej naszukałam, Piotruś był taki zawiedziony!
„Piotruś?”, poczułam się zdezorientowana. Czyżby któryś z wnuków Danusi miał „przyjaciela” za granicą i kontaktowali się za pomocą babci, żeby ludzie nie wzięli ich na języki? No, ale że Danusia jest taka postępowa, to się nie spodziewałam!
Danusia jednak, ku mojemu zdumieniu, zabrała się za odklejanie… znaczka z kartki!
– Wiesz, mój Piotruś strasznie się zainteresował znaczkami, odkąd zobaczył tę wystawę w naszej bibliotece – powiedziała, widząc moje pytające spojrzenie. – A powiedz sama, skąd teraz wziąć znaczki, kto jeszcze wysyła kartki? To poprosiłam swojego znajomego kardiologa, który jechał na zagraniczną wycieczkę, żeby wysłał mi pocztówkę i dziecko ucieszył! Ale bałam się, że ją gdzieś posiałam… Spadłaś mi z nieba, kochana! Bardzo dziękuję!
Wycofałam się cichcem, zostawiając Danusię z jej znaczkiem i kartką z dalekich stron. „Tajemniczy wielbiciel, też coś…”, pomyślałam, czując, że pali mnie rumieniec zażenowania.
Może powinnam sama pisać romanse, zamiast wypożyczać je z biblioteki?