"Dzisiaj już wiem, że łatwo się rozstać, trudniej przestać kochać..."
Nasz rozwód okazał się pomyłką.
Fot. 123RF

"Dzisiaj już wiem, że łatwo się rozstać, trudniej przestać kochać..."

"Chociaż małżeństwem byliśmy kilka lat, rozwiedliśmy się w godzinę. Rozwód był dla mnie krokiem ostatecznym. Wołaniem o pomoc, o odrobinę uwagi. Myślałam, że proponując rozstanie, jakoś Markiem wstrząsnę. Gorzko się jednak pomyliłam..." Julita, 36 lat.

Po rozprawie rozwodowej razem z byłym już mężem wyszliśmy z sądu. Zamiast się cieszyć, że już po wszystkim, czułam bezbrzeżny smutek. Jakby umarł ktoś bliski. Chciało mi się płakać.

Wolna kobieta

– To co? Już po wszystkim – westchnął Marek.
On też po rozprawie nie wyglądał na zbytnio szczęśliwego. Ale jego przynajmniej można było zrozumieć. W końcu ja chciałam tego rozwodu.
– Jak się czujesz jako wolna kobieta?
Wzruszyłam tylko ramionami. Gdybym się odezwała, nie powstrzymałabym łez.
– Czytałem gdzieś, że rozwód to zaraz po śmierci najgorsze zdarzenie w życiu. Coś w tym jest, nie? – spojrzał na mnie ze smutkiem. Kiwnęłam głową.
– Wiesz co, chodźmy to gdzieś przeboleć – zaproponował. – Wypijemy jakiegoś drinka, może nawet dwa. Albo coś zjemy? Nie jesteś głodna? Cały dzień pewnie biegasz o jednej kromce chleba – powiedział z troską w głosie.
Zmusiłam się do uśmiechu i powlokłam za moim byłym od 20 minut mężem. Miałam wielką ochotę na drinka. Na mnóstwo drinków. Najlepiej bez jedzenia. Wtedy szybciej alkohol uderzy mi do głowy…
– Szybko to poszło, co? – wypaliłam.
– Fakt. Jedna rozprawa i koniec – przyznał mi rację ze smutkiem w głosie. – Nawet sędzia stwierdziła, że rzadko spotyka się takie zgodne pary – dodał jakby z dumą.
„Dlaczego myśmy się właściwie rozwiedli?”, zastanawiałam się, kiedy tak siedzieliśmy naprzeciwko siebie w jednej z naszych ulubionych knajp. Alkohol zrobił swoje. Świat stał się lepszy. Marek też wydawał się wspaniałym mężem. Oczywiście byłym wspaniałym mężem, który zabawiał mnie rozmową, żeby jakoś zmienić tę nieprzyjemną atmosferę w wieczór dwójki dobrych znajomych. Kiedy kelnerka przyniosła rachunek, sięgnęłam po portfel. Chciałam zapłacić za siebie.
– Daj spokój… – Marek uśmiechnął się. – Pozwól mi zapłacić za nas ten ostatni raz.
Pozwoliłam, a wzruszenie ściskało mnie za gardło.

Kto zabił naszą miłość?

Kiedy wróciliśmy do ciągle jeszcze wspólnego mieszkania, omal nie poszliśmy razem do łóżka! To by było nawet zabawne. Kochalibyśmy się pierwszy raz od roku. W dzień rozwodu. Na szczęście byliśmy zbyt pijani. Na szczęście, bo kiedy rano obudziłam się w swoim pokoju i w swoim łóżku, przypomniało mi się, kto zabił naszą miłość. Marek wychodził wcześnie, wracał późno i padnięty zastygał przed telewizorem. A potem zasypiał z pilotem unoszącym się na brzuchu w rytmie pracującej przepony.

Coraz rzadziej się kochaliśmy, coraz mniej czasu spędzaliśmy razem, coraz mniej mieliśmy wspólnych tematów do rozmów. Nawet nie pamiętam, kiedy poświęcił mi tyle uwagi, ile wczoraj w knajpie, gdy zapijaliśmy ten nieszczęsny rozwód. Rozwód, który był dla mnie krokiem ostatecznym. Wołaniem o pomoc, o odrobinę uwagi. Myślałam, że proponując rozstanie, jakoś Markiem wstrząsnę. Miał się obudzić, przypomnieć sobie, że istnieję i potrzebuję jego uwagi, czułości, drobiazgów zamiast zarabianych od świtu do nocy pieniędzy.

Pamiętam, że na pomysł o rozejściu się wzruszył tylko ramionami:
– Jak chcesz. To twoje życie. Myślałam, że może jakoś spróbuje mnie przekonać, przeprosi, zechce coś naprawiać. Zamiast tego dostałam obojętność. Nawet wtedy, kiedy otrzymał pozew, powiedział tylko:
– Jak chcesz. I stał się jeszcze bardziej obcy. Do wczoraj. Może po prostu zrzucił z siebie balast naszego małżeństwa.

Mieszkanie na sprzedaż

– Dzień dobry – mruknęłam, wchodząc do kuchni. – Potrzebuję wody. Dużo wody.
– Jest woda i kawa – wskazał na ekspres. – Nalać ci?
– Poproszę. Pracujesz dziś? – spytałam.
Odkąd pamiętałam, soboty z reguły spędzał w swym biurze. Pokręcił głową. – Bo pomyślałam, że zanim sprzedamy to mieszkanie, powinniśmy je trochę przypudrować. A jeśli masz wolne...
– He, he! – roześmiał się, jakbym powiedziała coś zabawnego. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz śmiał się z moich żarcików.
– Przypudrować. Jakie ładne kobiece określenie. Dobra. Zrobimy mu make-up. Po śniadaniu pojedziemy kupić farby i resztę. Racja – omiótł wzrokiem przybrudzone ściany i pożółkły od papierosów sufit. – Trochę to zaniedbaliśmy. A jeśli chcemy uzyskać dobrą cenę...
– Chcemy. Im więcej za nie dostaniemy, tym mniejsze weźmiemy kredyty. Mnie i tak będzie stać tylko na kawalerkę. Z moimi zarobkami... – westchnęłam.
Rzeczywiście, wiedziałam, że bez Marka trudno będzie mi związać koniec z końcem. Mogłam liczyć tylko na siebie. Ale przecież przez ostatnie lata małżeństwa też byłam zdana wyłącznie na siebie, przełykając co chwilę gorzkie słowa: „Nie mam czasu”, „Nie teraz”, „Jestem zajęty”. Dawno już nie reagował na moje pomysły z takim entuzjazmem jak dziś. A gdy godzinę później chodziliśmy po hali marketu budowlanego, wybierając farby, pędzle, wałki i resztę, miałam wrażenie, że czas się cofnął. Przypomniało mi się nagle, że kiedy kilka lat temu urządzaliśmy nasze mieszkanie, byliśmy w tym samym sklepie.
– Ten groszek mi się podoba. Jest taki pogodny. Pomalujmy groszkiem.
– Wtedy też podobał ci się groszek, ale ostatecznie stanęło na brzoskwini – uśmiechnęłam się. – Wiesz co, weźmiemy go – zdecydowałam, odwracając głowę, żeby nie zobaczył mojego wzruszenia.
„Ze względu na pamięć starych dobrych czasów pomalujemy groszkiem”, dodałam w myślach.

Dziwny czas

To były naprawdę dziwne dni. Znowu robiliśmy coś razem: mycie ścian, malowanie, sprzątanie. I razem uczciliśmy efekt naszej „roboty” przygotowaną przeze mnie kolacją. We wtorek zadzwoniłam do agencji nieruchomości. W środę pośrednik przyszedł wycenić mieszkanie. Od następnego poniedziałku zaczął przyprowadzać ludzi. To też było dziwne. Marek wracał wcześniej z pracy, żeby obejrzeć sobie potencjalnych klientów.
– Nie chciałbym sprzedać tego mieszkania byle komu. Przeżyliśmy tu jednak wiele fajnych momentów, prawda?
Nie mogłam zrozumieć zmiany, która w nim zaszła. Starał się być miły i uprzejmy, chciał uczestniczyć w naszym ostatnim wspólnym przedsięwzięciu. Dlaczego dopiero teraz? Coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że ten rozwód był mu na rękę. W piątek zaskoczył mnie jeszcze bardziej.
– Z okazji urodzin – powiedział, wręczając mi piękny bukiet tulipanów.
– Pamiętałeś? – wzruszyłam się. – Przecież rok temu zapomniałeś…
– Nie zapomniałem. Kupiłem ci nawet perfumy. Tylko że dwa dni wcześniej dostałem pozew o rozwód. Ale wiesz co, to już przeszłość. Zostawmy ją. A dziś może poszlibyśmy do kina? Już nie jak stare dobre małżeństwo, ale jak starzy przyjaciele. Co ty na to? Zawsze lubiłaś kino… To był miły gest. Ugryzłam się w język i nie wypomniałam mu, że ostatni raz zaprosił mnie do kina 3 lata temu. Nie chciałam psuć tej chwili. Kończyłam 35 lat i zaczynałam nowe życie. Z tym, że nie będzie w nim już Marka. Ale na razie jeszcze cieszyłam się z jego propozycji i z jego towarzystwa.
Po filmie poszliśmy na spacer.
– Wiesz co… – spojrzał na mnie, kiedy obgadaliśmy już wszystkich aktorów i beznadziejne amerykańskie zakończenie komedii romantycznej. – Dawno nie spędziliśmy ze sobą tyle czasu, ile przez ostatnie dwa tygodnie, prawda?
– Prawda – zgodziłam się. – To moja wina, wiem o tym. Popełniliśmy błąd. Nie do naprawienia… – przyjrzał mi się uważnie.
– Nie do naprawienia – potwierdziłam zatem, z trudem powstrzymując łzy.

Nie tego chcieliśmy...

Jednak kiedy kilka dni później pośrednik nieruchomości oświadczył, że jeden z klientów zdecydował się na kupno naszego mieszkania, nie powstrzymałam się od płaczu. I taką właśnie, ryczącą i spuchniętą od łez, zastał mnie Marek.
– Co się stało? – spytał wystraszony.
– Nic – siorbnęłam. – Znalazł się wreszcie kupiec.
– Na mieszkanie?
– Tak. Zaraz tu będzie. Chce jeszcze raz je obejrzeć, a potem spiszemy umowę przedwstępną. Dobrze, że wróciłeś wcześniej.
– Ale... Dlaczego płaczesz? – zdziwił się. Podszedł do mnie i położył rękę na moich plecach. Przytuliłam się do niego, nie przestając łkać.
– Tak mi smutno. Tak strasznie mi smutno! Przecież się kochaliśmy! Dlaczego to umarło?! Dlaczego zabiłeś naszą miłość?
– Ja? – odsunął mnie, żeby spojrzeć mi w oczy.
– Przecież to ty złożyłaś pozew o rozwód.
– Tak. Bo to był jedyny sposób, żebyś wreszcie zwrócił na mnie uwagę. Miałeś tylko oderwać się od pracy i od tego cholernego telewizora. Po prostu dostrzec we mnie kobietę. A zamiast tego wzruszyłeś ramionami. Miałeś mnie gdzieś… – rozbeczałam się jeszcze bardziej.
Ale ja byłem przekonany, że już mnie nie kochasz. Ciągle słyszałem wyrzuty i żale. Myślałem, że znalazłaś sobie kogoś... Kogoś, kogo mogłaś podziwiać jak kiedyś mnie...
– Skąd ci przyszło do głowy, że cię zdradzam? Zawsze liczyłeś się dla mnie tylko ty... Zresztą dalej tak jest... – wyrzuciłam mu z wielkim żalem.
– Dla mnie też tylko ty się liczysz, Julciu – powiedział, biorąc moją twarz w swoje dłonie. Rok czekałam na to jedno wyznanie. Dlaczego tak długo?
– I potrzebowałeś rozwodu, żeby się o tym przekonać – nie dowierzałam. – Dlaczego nic nie zrobiłeś? Dlaczego więc się zgodziłeś? – pytałam z wyrzutem.
– Zaskoczyłaś mnie. Harowałem, żebyś miała wszystko, a tu nagle pozew o rozwód. Mogłaś przecież najpierw ze mną porozmawiać.
– Próbowałam. Ale nie miałeś czasu!
– Nie próbowałaś rozmawiać. Atakowałaś mnie tylko: „Robisz to, nie robisz tamtego!”. Żadnych konkretów, wieczne pretensje.
– Ale mogłeś mnie powstrzymać. Mogłeś się nie zgodzić na ten cholerny rozwód. A ty powiedziałeś: „Jak chcesz”. Myślałam, że ci to na rękę.
– A ja myślałem, że jeśli tego chcesz, to i tak cię nie powstrzymam.
– Wcale tego nie chciałam! – krzyknęłam. – Nadal cię kocham.

Znowu razem?

Patrzył na mnie przez chwilę, a potem się pochylił... Przywarłam do jego ust, wtuliłam się w niego. Było mi tak dobrze, kiedy gładził mnie ręką po plecach. Poczułam falę gorąca, gdy zaczął rozpinać moją bluzę. Nie protestowałam. Boże, jak ja go pragnęłam… Kochaliśmy się szybko i zachłannie. Tak jakby to miał być ostatni raz. Zabrakło mi słów, kiedy leżeliśmy potem przytuleni.
– Jula... – Marek zaczął pierwszy, ale nagle rozległ się sygnał domofonu.
– To pośrednik – zerwałam się na równe nogi. – Otwórz mu, a ja doprowadzę się do porządku.
Kiedy wyszłam z łazienki, wszyscy byli w salonie.
– Bardzo się cieszę – kupiec rozglądał się po wnętrzu z miną posiadacza.
– Tak. To naprawdę piękne mieszkanie – pośrednik kiwał głową.
– To co, możemy podpisać teraz umowę przedwstępną, a w przyszłym tygodniu spotkamy się u notariusza. Pasuje państwu środa?
Spojrzałam na Marka. Milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się nad terminem.
– Nie – powiedział w końcu. – Nie pasuje.
– A czwartek? – drążył pośrednik.
– Też nie. Ani czwartek, ani piątek, ani żaden inny dzień. Nie sprzedajemy tego mieszkania. Przykro mi.
– Nie sprzedają państwo? – spytał zaskoczony mężczyzna.
– Nie sprzedajemy go? – musiałam się upewnić, czy dobrze usłyszałam.
Marek wstał i podszedł do mnie.
– Nie – powiedział pewnie. – Chyba że MOJA żona się uprze.
– Nie będę się upierać – wydusiłam. – Proszę nam wybaczyć to całe zamieszanie. Jesteśmy... Jesteśmy niezrównoważeni emocjonalnie.
– Właśnie widzę – prychnął wściekły klient.
Kiedy zostaliśmy sami, spojrzeliśmy po sobie zakłopotani.
– Żona? – wyszeptałam. – Chyba była żona.
– A może przyszła żona? – poprawił mnie Marek. – Wyjdziesz za mnie?
Kiwnęłam potakująco głową. 

 

Czytaj więcej