"Byłam świeżo po rozwodzie, gdy poznałam Leszka. Był naprawdę świetnym facetem, nie mogłam powiedzieć, że nie. – Jesteś kobietą mojego życia. Będę czekał, aż się zgodzisz – mówił. Ja jednak czułam, że dla mnie jest jeszcze za wcześnie. Od matki usłyszałam, że robię duży błąd..." Agata, 38 lat
W Leszku nie zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Ale czy to musi się dziać za każdym razem? Kto powiedział, że miłość da się zmierzyć odtąd dotąd? To on mnie zdobywał, co nie było łatwe, bo był siedem lat ode mnie młodszy. Ani mi się śniło po długim i żmudnym rozwodzie wpadać w ramiona trzydziestolatka. Dla Leszka nie była to jednak przelotna fascynacja.
– Jesteś kobietą mojego życia – powiedział. – Będę czekał, aż się zgodzisz. Kingę będę traktował jak własne dziecko. – Miał na myśli moją sześcioletnią córeczkę.
Kinia polubiła Leszka, z tym nie było problemu. Moja mama i tata również. No dobrze, Leszek był naprawdę świetnym facetem, nie mogłam powiedzieć, że nie, ale łatwiej bym się do tego przyznała za parę lat, a nie świeżo po rozprawie rozwodowej. To taki okres, kiedy się widzi, że nic nie jest tym, czym się wydaje. Że jest w życiu element teatru i że przychodzi moment, gdy zasłona opada. Chciałam mieć czas dla siebie. Po prostu czułam ból, jak każda kobieta, która żyła wyobrażeniem, że stworzy szczęśliwą rodzinę i że jej dziecko nie będzie się błąkać od jednego rodzica do drugiego. Nie chciałam już życia, jakie mieliśmy z mężem – oddaleni od siebie, udający życzliwość przed córką. Ale z drugiej strony serce mi się krajało, kiedy widziałam, jak ona to przeżywa. I teraz co, ma poznać kolejnego tatusia? Na ile? Na rok? Dwa?
Leszek faktycznie nie rzucał słów na wiatr. Pisał SMS-y, dzwonił i zabierał na wypady, które były ciekawe również dla małej (wesołe miasteczko, kino familijne, restauracja z placem zabaw dla dzieci). Zbliżaliśmy się do siebie, to było nieuchronne.
Kiedy po roku zaproponował wyjazd we dwoje, zgodziłam się. Kingę zostawiłam mamie na wsi. I pojechaliśmy z Leszkiem w góry, które uwielbiam. Leszek śmiał się, że skoro tak kocham góry, to może trochę tej miłości skapnie i na niego. Był troskliwy i czuły. Ten wyjazd utwierdził mnie w przekonaniu, że naprawdę mu na nas zależy. Ale kiedy ostatniego dnia urlopu wręczył mi złoty pierścionek z zielonym oczkiem, zamarłam. Nie wiedziałam, co z siebie wydusić. Rozumiałam, że po roku starań nie wypada po prostu powiedzieć: „To za wcześnie”. Ale ja tak czułam. Znowu miałam wrażenie, że gdyby poczekał z tym miesiąc, dwa... to byłoby inaczej.
Wróciliśmy do miasta i Leszek częściej zaczął nocować u mnie w domu. Kinga coraz bardziej się do niego przywiązywała, a ja na myśl o tym, że pewnego dnia Leszek zacznie rozmawiać ze mną o dacie ślubu, czułam rosnącą panikę.
Na święta zaprosiłam go do domu rodziców. Sylwestra spędziliśmy u jego znajomych i chociaż było to młodsze towarzystwo, polubiliśmy się nawzajem. Leszek wciąż podkreślał, że wyglądamy na równolatków. Po Nowym Roku zaczął zapuszczać brodę i czasami z szerokim uśmiechem stawał za mną przed lustrem i narzekał, że teraz wygląda jak mój ojciec. Kochaliśmy się. Kinga za nim przepadała. A jednak tuż po Wielkanocy poczułam coś, co kazało mi wziąć małą, zapakować do samochodu i odpalić silnik.
Do domu rodziców zajechałyśmy pod wieczór. Nie mieszkaliśmy z Leszkiem razem, więc wiedziałam, że minie trochę czasu, nim się zorientuje, że nas nie ma. Mamę uprzedziłam o przyjeździe, ale mimo to wyglądała na zmartwioną. Tata wolał się nie mieszać w „nasze sprawy” i dyskretnie się ulotnił. Oboje musieli już coś podejrzewać, skoro pojawiłam się bez Leszka.
– Mamo... – zaczęłam, kiedy usiadłyśmy w kuchni, gdzie podała nam gorący rosół. – Ja się chyba boję.
– Oj, nie – odparła. – Ty się nie boisz. Ty umierasz ze strachu.
– No, tak.
Obie spojrzałyśmy po sobie, bo Kinga patrzyła to na jedną, to na drugą i pewnie po swojemu rozumiała sytuację.
– Później porozmawiamy – ucięła mama.
Kiedy usypiałam córkę w moim dawnym pokoju, zbierało mi się na płacz. Patrzyłam przez okno na znajomą brzozę błyszczącą w deszczu, w świetle latarni. Spoglądałam na firankę, która pamiętała czasy mojej szkoły podstawowej. I nie mogłam przestać myśleć, że moje dzieciństwo było na swój sposób beztroskie w porównaniu do dzieciństwa Kingi. Czy ona będzie mogła wspominać z takim samym poczuciem bezpieczeństwa te drobne rzeczy, które po latach kochamy jeszcze bardziej?
Kiedy weszłam do salonu, mama miała poważną minę. Myślałam, że zacznie mówić o Kindze, ale nie.
– Leszek wie, że tu jesteś?
Przestraszona pobiegłam po torebkę do przedpokoju. Przez całą drogę układałam w myślach SMS-a do niego, ale gdy tylko weszłam do domu, wyleciało mi to z głowy. Naturalnie na komórce były dwa nieodebrane połączenia i jedna wiadomość. Nie czułam się na siłach, żeby oddzwaniać. Odpisałam, że jestem u rodziców i że jutro wszystko mu wytłumaczę.
Mama nalała nam po kieliszeczku domowej roboty nalewki z bzu.
– To teraz mi powiedz, czego się boisz – odezwała się.
– Gdyby to było takie proste...
– To może być proste. Ale trzeba zacząć mówić. A ty wszystko dusisz w sobie.
– Ja? – zdziwiłam się.
– Myślisz, że dlaczego rozpadło się twoje małżeństwo? – zapytała.
– To twoja teoria? – Zmarszczyłam brwi.
– Żadna teoria. Mam oczy i uszy. I sześćdziesiąt lat doświadczenia.
– Co takiego duszę, twoim zdaniem?
– Agatko, gdy twój brat coś zmajstrował, od razu widziałam to na jego twarzy. Ty zawsze umiałaś odwrócić moją uwagę. Jako dziecko może mogłaś coś na tym zyskać, ale jako dorosła kobieta powinnaś zrozumieć, że... – Pokręciła głową.
– Co zrozumieć?
– Że jak się za bardzo chce zachować twarz, to się ją traci – wypaliła.
– Niby kiedy ją straciłam?
– Nic takiego nie powiedziałam. – Mama wzruszyła ramionami. – Ale ja cię znam. Za dużo chowasz w sobie. Nawet przed Leszkiem. Popełniasz te same błędy. Zobacz, gdybym ci o nim nie przypomniała, nie wiedziałby, gdzie jesteś.
– Mamo, przecież wiesz, że nie robię tego specjalnie...
– Wiem i o tym mówię. Ty taka byłaś od dziecka. Miałaś swój świat. Odcinałaś się.
– I myślisz, że dlatego rozpadło się moje małżeństwo? – zapytałam.
– Nie, kochana... Do tego trzeba dwojga. Sądzę, że dołożyłaś swój kawałek, to wszystko. Ale teraz... nie chcę, żebyś powtarzała stare błędy. Sama wiesz, że na początku myślałam sobie, Boże, siedem lat różnicy... Ale widzę, że Leszek poszedłby za tobą w ogień. I najważniejsze: będzie się opiekował Kingą. Patrz, co masz, co ci życie proponuje, nie chowaj głowy w piasek.
– Masz rację. Przestraszyłam się. – Wyciągnęłam rękę ze złotym pierścionkiem.
– No, ludzka rzecz. A rozmawiasz o tym z kimś? Z mamą? Czemu nie z nim?
– Nie wiem.
– A ja wiem. Bo zawsze tak robiłaś. Do głowy ci nie przyszło, że można inaczej.
– Skoro tak, to czemu wcześniej mi o tym nie mówiłaś?
Mama pokręciła głową.
– Ja nie mówiłam? Gdyby był tu twój ojciec, pękłby ze śmiechu. Każdy ci to mówił, ale ty nie chciałaś słuchać. Taka już jesteś. Dumna. A w małżeństwie albo masz dumę, albo związek.
Trzy dni później wróciłam do miasta i szczerze porozmawiałam z Leszkiem. Jak mogłam pomyśleć, że mnie nie zrozumie? Powiedział, że to ja wybiorę datę ślubu. I że się nie obrazi, jeśli będę potrzebowała kilku lat, żeby do tego dojrzeć. Było mi wstyd, kiedy to wyznał. Wstyd, że go nie doceniałam...