"Kiedy mama opowiadała o swoim nowym sąsiedzie, cała aż promieniała. Jak on jej się podobał! W sumie wcale się nie dziwiłam, bo pan Piotr był po prostu przystojny i miał w sobie taką pozytywną energię. Kupił dom, by jego chora żona mogła odpoczywać w ogrodzie. Dopiero później się dowiedziałam, że mama była u nich częstym gościem..." Monika, 36 lat
O tym, że mojej mamie spodobał się nowy sąsiad, dowiedziałam się ponad 2 lata temu wiosną.
– Cześć, córciu! – Mama otworzyła drzwi.
– Cześć, mamo! Już wystawiłaś pelargonie na dwór? Szybka jesteś.
– No, takie słoneczko było wczoraj, że wystawiłam, niech się wzmacniają na świeżym powietrzu.
– Ale jeszcze chyba przmrozki przed nami…
– Jak będzie trzeba, to schowam – rzuciła mama i, klepiąc mnie po plecach, zmusiła do szybszego wejścia do domu.
– Mamo, o co chodzi?
– Oj, mam nowych sąsiadów!
– Jezu… I co z tego. Fajni?
– Pytasz, czy fajni… On jest fajny! – rodzicielka zachichotała jak nastolatka.
– Dobrze, że tata tego nie słyszy.
– Dobrze, dobrze… W końcu leży na cmentarzu już ponad dwa lata. Zresztą wiesz, co myślałam o twoim ojcu przez ostatnie piętnaście lat.
– Wolałabym nie wiedzieć, mamo.
– Oj tam, oj tam. Dla niego najważniejszy był on sam, gazety i książki. Mnie miał raczej za służącą niż żonę. Dlatego pamiętaj, nie rozpieszczaj tak swojego Tomka. I daj mu się zajmować dziećmi. Ma dwie ręce i nie jest głupi, poradzi sobie. Chore dzieci, już lecisz z syropkami i inhalatorami, niech on też pobiega. I przypominam ci, że ty też pracujesz!
– Mamo… Jakoś się uzupełniamy.
– Dobrze, dobrze, wypijesz kawkę?
– Chętnie. A masz coś do jedzenia? Bo z pracy od razu jadę i nic sobie dzisiaj nie przygotowałam.
– Tak, nie czujesz? Zrobiłam dla nas tartę z kurczakiem i brokułem, do tego sałatka z rukoli. Jadłam taką u Helenki na imieninach, pychota.
Mama zajrzała przez wizjer i zaczęła się poprawiać. Zarzuciła włosami i dawała mi dziwne znaki. Bezgłośnie ruszała ustami i wskazywała palcem na okno. W mig pojęłam, że to sąsiad.
W końcu otworzyła drzwi.
– Witam sąsiada – zaświergotała.
– Dzień dobry, pani sąsiadce. Ja tylko chciałem zapytać, jak wygląda tu wywóz odpadów zielonych. Obciąłem trochę krzaków i przyciąłem drzewka – tłumaczył mężczyzna.
– Proszę wejść – rzuciła mama. – To moja córka, Monika – przedstawiła mnie.
Przywitałam się z sąsiadem. Uścisnął moją dłoń. Powiedział kilka uprzejmości. Mama wyjaśniła, jaki rodzaj umowy podpisała z firmą odbierającą odpady zielone, i dała mu specjalny worek.
– Będą odbierać u mnie pod koniec tygodnia, to wezmą te gałęzie. Proszę postawić załadowany worek przy moich kubłach na śmieci.
– Dobrze, pani Irenko, ślicznie dziękuję. Gdyby potrzebowała pani pomocy, to proszę się nie krępować i walić do mnie jak w dym.
– Dziękuję, panie Piotrze – rzuciła mama i znów poprawiła włosy.
O matko, jak on jej się podobał! W sumie wcale się nie dziwiłam, pan Piotr był po prostu przystojny i miał w sobie taką pozytywną energię. Siwe włosy, ciemne oczy i to „coś”, co sprawiało, że robił na kobietach wrażenie niezależnie od wieku.
– Fajny, nie? – rzuciła mama i aż spąsowiały jej policzki.
– Fajny! – powiedziałam zgodnie z prawdą. – A co z jego żoną?
– Ach… No właśnie. Piotr specjalnie dla niej sprzedał mieszkanie, dołożył oszczędności, coś tam podejrzewam dorzucił ich syn, który mieszka i pracuje w Australii, i kupił ten parterowy dom po Michałach, żeby biedulka mogła wychodzić na ogród. Jej stan nie jest najlepszy, podobno choruje przewlekle.
– Boże, mamo! I ty, taka przykładna katoliczka, podrywasz męża tej chorej kobiety?!
– O, przepraszam bardzo! Nikogo nie podrywam! Po prostu uważam, że Piotr to fajny, atrakcyjny facet. Dziecko, nie wiesz, że przy takich osobach, chcąc nie chcąc, zachowujemy się… trochę inaczej? – spytała mama.
Musiałam przyznać jej rację. Sama też tak miałam. Chodziło o kumpla Tomka, któremu podświadomie chciałam się podobać.
– Biologia! – podsumowała mama, śmiejąc się przy tym.
Czas płynął szybko. Po roku od wprowadzenia się do domku na osiedlu, zmarła żona pana Piotra. Mama trochę to przeżyła. Okazało się, że była w ich domu częstym gościem. Pani Alina, bo tak miała na imię sąsiadka, szczerze polubiła mamę, bo moja rodzicielka ma w sobie jakąś niespożytą życiową energię, którą potrafi zarazić innych. Dzięki mamie pani Alina codziennie latem, wiosną i wczesną jesienią spędzała czas w ogrodzie. Mama robiła swoje herbatki, pieliła ogródek, przesadzała kwiaty i opowiadała sąsiadom lokalne ploteczki, ale i historie ze swojego życia. Zagadywała i dodawała otuchy.
Nigdy nie dowiem się, czy robiła to również ze względu na Piotra, ale mama twierdzi, że nie.
– Alina była taka dobra, miła. W jej towarzystwie mogłam odpocząć. A Piotr, podoba mi się, wiesz przecież, ale nie robiłam nic, żeby go do siebie… zwabić – powiedziała któregoś dnia mama.
A było to zaraz po tym, gdy odkryłam, że spędzają wspólnie noce.
To był luty. Dzieciaki miały ferie, planowaliśmy wyjechać na narty. Byłam umówiona z mamą, że przywiozę do niej kilka zamrożonych rzeczy, bo odmroziłam lodówkę i na dwa tygodnie wyjazdu chciałam ją całkowicie wyłączyć.
Do mamy miałam przyjechać wieczorem, ale rano musiałam jeszcze coś kupić w sklepie ze sportową odzieżą i postanowiłam po drodze zajechać do niej. Otworzyłam sobie kluczem furtkę i z torbą mrożonego mięsa szłam do domu rodziców. Już chciałam otworzyć sobie sama drzwi, ale coś mnie tknęło i zadzwoniłam dzwonkiem.
Mama zwykle o tej porze piła kawę i jadła śniadanie, a tu nic. Czekałam i czekałam. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do niej… Powinnam była to zrobić wcześniej, ale jakoś nie przypuszczałam, że mama jest u pana Piotra.
– Cześć, Monisiu! Co tam?
– Mamuś przywiozłam te mrożonki.
– Miałaś być wieczorem.
– No tak… A co, nie ma cię w domu? Jesteś na zakupach?
– Noo… nie.
Odwróciłam się w stronę sąsiedniego domu. Mama stała w oknie sypialni. Miała rozpuszczone włosy i piękny, jedwabny szlafrok. Nie było wątpliwości, co tam robiła…
– Yyy… To ja zostawię torbę pod drzwiami, jest mróz, nic się nie stanie. To cześć, mamo! – rzuciłam zmieszana i zwiałam sprzed domu rodziców.
Po powrocie z ferii porozmawiałyśmy na spokojnie. Mama, jak nie ona, była nieco zmieszana.
– Mamuś, to twoje życie i, jak cię znam, to wiesz, co robisz – powiedziałam jej na wstępie.
– I właśnie to chciałam ci powiedzieć, córcia. Dopiero teraz, mając sześćdziesiąt pięć lat czuję się jakbym naprawdę żyła! – wyznała. – Chyba jestem zakochana – dodała.
Byłam jednak w lekkim szoku.
– Piotr jest wspaniałym facetem, lubię go! Uwielbiam spędzać z nim czas. Jeździć na zakupy, do restauracji, na wycieczki. Chcemy kupić sobie rowery i spędzać czas na świeżym powietrzu. Wiesz, on przy mnie też… ożył. Te lata spędzone z chorą Aliną… trochę go przygniotły. Myślę, że oboje zasługujemy na to, żeby teraz trochę pocieszyć się życiem.
Tylko kiwałam głową. Jakim prawem miałam nie przyznać jej racji? Mama zawsze opiekowała się domem, ojcem, nami, pomagała przy wnukach. Teraz zadbała o siebie. I rozkwitła. Wyglądała jak milion dolarów. Po prostu promieniała od szczęścia.
Mama przyjęła jego oświadczyny i wzięli ślub. Wcześniej jednak, może to mało romantyczne, ale ważne, załatwili sprawy podziału majątku. Oboje chcieli zabezpieczyć swoje dzieci i przed ślubem zawarli stosowne umowy u notariusza.
– We dwójkę zawsze raźniej – powiedziała mama, pokazując pierścionek od Piotra.
Ślub był fantastyczny! Państwo młodzi urządzili kameralne przyjęcie dla najbliższej rodziny. Było naprawdę pięknie!
Dodam jeszcze, że moje dzieci zyskały fajnego dziadka. Spędzaliśmy razem święta, jeździliśmy razem w góry. Moje dzieci za Piotrem przepadały, a on za nimi. Jego syn nie ma dzieci, więc cieszył się, że moje brzdące zapraszają go na akademie w Dzień Dziadka i proszą o różne przysługi, o które wnuki proszą dziadków. Widziałam wtedy, że oboje z mamą byli bardzo dumni i szczęśliwi.
Dlatego cieszę się, że mama dała sobie szansę i jest z kimś, kto ją szczerze kocha i szanuje. Irenka i Piotr, fajna z nich para.