"Przez pięć lat opiekowałam się moją chorą babcią, a gdy zmarła, zostałam w jej mieszkaniu w Warszawie. Wyszłam za mąż, urodziłam dziecko. I wtedy, niemal po dziesięciu latach, o mieszkaniu przypomniała sobie moja ciocia... Zapowiedziała, że jej syn przyjeżdża do stolicy i z nami zamieszka, bo ma do tego pełne prawo..." Anita, 33 lata
Mieszkanie po babci Halinie było dla nas darem niebios, ale i kością niezgody w rodzinie. Zaczęło się od tego, że po maturze przyjechałam do Warszawy, by studiować, a przy tym opiekować się schorowaną babcią. Niestety, kiedy byłam na piątym roku, babcia zmarła, a ja zostałam sama w mieszkanku na warszawskiej Pradze.
Znalazłam pracę, potem wyszłam za mąż, urodziła się nam córeczka. I to mieszkanie pozwoliło nam na przyzwoity życiowy start w stolicy. Wyposażyliśmy je i wyremontowaliśmy, poświęcając na to wszystkie nasze oszczędności. I ani wtedy, ani wówczas, gdy opiekowałam się babcią, nikt się tym mieszkaniem nie interesował. Ale to się zmieniło...
Zeszłego lata, tuż po pierwszych urodzinach Kasi, zadzwoniła do nas ciotka Teresa, młodsza siostra mojej mamy, i jak gdyby nigdy nic zapowiedziała, że przyjedzie do nas jej starszy syn.
– Radek złożył podanie o pracę w Warszawie i został zaproszony na rozmowę. Mam nadzieję, że mu trochę pomożecie, bo on słabo zna stolicę...
– Jasne – zgodziłam się, choć nie darzyłam wielką sympatią rozpieszczonego kuzyna. Radek miał przyjechać na trzy dni, więc zrobiliśmy małe przemeblowanie, przenosząc Kasię do naszego pokoju. W weekend Marek zabawił się w przewodnika i pokazał Radkowi miasto. Ostatniego dnia pobytu kuzyna zadzwoniła ciotka Teresa:
– No jak tam się czuje mój skarb?
– Chyba dobrze – odparłam. – Staraliśmy się mu we wszystkim pomóc. A jeśli dostanie tę pracę, to też może na nas liczyć, na przykład przy szukaniu pokoju...
– Jakiego pokoju?! – uniosła głos ciotka – pokój to on już ma. A nawet pół mieszkania. Po co miałby coś wynajmować?! Nie stać go na to. A poza tym to chyba od ponad dziesięciu lat korzystasz z mieszkania, które należy również do mnie, Anito – wyłącznie ty... – zaznaczyła ciotka.
Przyznam, że mnie zamurowało. Zabrakło mi po prostu słów i zdobyłam się tylko na to, by odpowiedzieć na oschłe „do widzenia”. Nie mieściło mi się w głowie, że była do tego zdolna. Bo rzeczywiście może i ciotka miała prawo do tego mieszkania, ale załatwiając tę sprawę, zachowała się wyjątkowo bezczelnie. Teraz, gdy mieszkanie jest odremontowane, to sobie o nim przypomniała, ale kiedy trzeba było opiekować się schorowaną babcią, zaglądała do Warszawy najwyżej raz na rok. Ale co mogłam zrobić? Spłacić ciotki raczej nie byliśmy w stanie, więc chcąc nie chcąc, wściekli jak diabli przygotowaliśmy sypialnię Kasi dla nowego współlokatora.
Moje obawy co do trudnego charakteru Radka spełniły się w stu procentach. Słowa „czuj się jak u siebie w domu” potraktował bardzo serio. W zasadzie zachowywał się tak, jakby mieszkanie należało tylko do niego – głośna muzyka, ciągłe wizyty kolegów, które kompletnie rujnowały nasz domowy porządek. Udało mi się wprawdzie wyprosić, żeby jego kumple nie palili papierosów w mieszkaniu, ale pozostałych uwag zdawał się nie słyszeć albo kwitował je bezczelnym: „Wolnoć Tomku w swoim domku...”. Widać było, że ciotka dobrze mu uświadomiła, jakie ma tutaj prawa. Napięcie między Radkiem a moim mężem rosło z dnia na dzień. Wreszcie stało się. Kiedy Kasia obudziła się podczas jednej z głośniejszych wieczornych imprez, Marek stracił cierpliwość. Wpadł do pokoju Radka i rozpędził towarzystwo. Zwyczajnie powyrzucał ich z domu, po czym chwycił Radka za kołnierz i wysyczał:
– To nasz dom i albo stosujesz się do naszych zasad, albo lecisz za nimi.
– Wasz? Ciekawe, gdzie byś teraz mieszkał, cwaniaku, gdyby nie łaska mojej mamy – odparł Radek i wybiegł z domu.
Nie wiem, gdzie był całą noc, ale już wczesnym rankiem zadzwoniła ciotka. Przez chwilę próbowałam załagodzić sprawę, mówiąc, że nam wszystkim jest ciężko...
– Ciężko?! – przerwała mi ciotka. – Ciężko to ma moje dziecko! Pokój byle jaki, dojazd do pracy zły. A twój mąż, jak się dowiaduję, chciał mojego Radzia pobić! Ale jak korzystaliście z mieszkania, to było dobrze! W zasadzie zaraz po śmierci twojej babci trzeba było je sprzedać i koniec! I tak zrobię, żebyś wiedziała, tak zrobię! Przynajmniej będę mieć z tego jakiś grosz! Czułam, że za chwilę i ja zacznę krzyczeć, więc zwyczajnie odłożyłam słuchawkę. Co ona sobie myśli? Płacimy cały czynsz, Radzio stale częstuje się tym, co mamy w lodówce, korzysta z naszej pralki, rozsiada się przed telewizorem... i jeszcze dojazd mu nie pasuje?! Zatem droga wolna, przecież o nic innego nie chodzi – niech sobie szuka lepszego lokum! A z drugiej strony – groźba ciotki była całkiem realna. Niewykluczone, że sądowy podział spadku zakończyłby się licytacją.
Wieczorem, korzystając z nieobecności Radka, zrobiliśmy z Markiem naradę wojenną. Zdawaliśmy sobie sprawę, że dopóki mieszkanie nie będzie całkiem nasze, to litania żądań i gróźb ciotki nigdy się nie skończy. Musimy ją spłacić. Bo ja zwyczajnie nie mogę patrzeć na tego gówniarza! Przeliczyliśmy nasze oszczędności (niewiele tego było), dalej – pożyczki od rodziców, przyjaciół, no i oczywiście, niestety kredyt. Reszta w ratach, tak zaproponujemy ciotce – brzmiała decyzja rady wojennej. Propozycja ciotkę zaskoczyła („No, no, a więc jednak macie czym mnie spłacić!”), ale oczywiście nie została przyjęta bez targów. Ciotka cały czas odgrywała pokrzywdzoną, w trakcie przepisywania mieszkania nie omieszkała nawet napomknąć notariuszowi o naszej niewdzięczności. Ale niewiele nas to obchodziło. Zaciskaliśmy zęby i dzielnie znosiliśmy docinki, byle tylko się nie rozmyśliła. Wreszcie złożyła na akcie notarialnym zamaszysty podpis z miną taką, jakby miała nie dostać, ale zapłacić te kilkadziesiąt tysięcy.
– No, to macie, czego chcieliście – syknęła na do widzenia i wyszła obrażona.
A Radek? Do chwili podpisania umowy spłaty między nami a nim panował pełen napięcia rozejm. Chłopak trochę spuścił z tonu, przeczuwając, że niedługo przestanie być „współwłaścicielem” (tak sam siebie nazywał), a będzie po prostu naszym gościem. Ale z naszej strony decyzja już zapadła i nie zamierzaliśmy jej zmieniać. Zakomunikowałam kuzynowi, że ma miesiąc na znalezienie nowego lokum.
– No jasne, przecież to wasze mieszkanie – podkreślił to „wasze”. Była rodzinna kłótnia? Żale i pretensje? Ależ oczywiście, ciotka kilka miesięcy wspominała mojej mamie coś o „wyrzucaniu na bruk” i o „zięciu podżegaczu”. Ale w końcu przestała gderać – spora gotówka zrobiła swoje, a energia ciotki skierowała się na remont jej własnego domu. Stosunki między nami nie są może najgorętsze, ale całkiem poprawne, no i co najważniejsze – nikt już nie jest nikomu nic winien! Bo nie ma nic gorszego niż nieuregulowane długi w rodzinie. Marek wprawdzie haruje ponad siły, byśmy mogli spłacić kredyt, ale nie wygląda na zmartwionego. Tylko czasem, kiedy zwracam mu uwagę, żeby ściszył telewizor, droczy się ze mną:
– Wolnoć Tomku w swoim domku!