"Połączyła nas magia sobótkowej nocy i ogień..."
Moja wnuczka była zachwycona pięknem świętojańskiej nocy. Tak samo jak ja przed wielu, wielu laty...
Fot. 123 RF

"Połączyła nas magia sobótkowej nocy i ogień..."

"Nigdy nie zapomnę tej świętojańskiej nocy sprzed lat, kiedy to poznałam mojego Jana... Nie wiem, czy to za sprawą płomieni ogniska rozjaśniających jego twarz, czy też blasku, który miał w oczach, poczułam w sercu dziwne ciepło i błogość. Czy to możliwe, żebym w ciągu paru chwil zakochała się w zupełnie obcym mężczyźnie – pytałam sama siebie..." Maria, 74 lata

– Cześć, babciu, obudziłam cię? Wiem, że już późno, ale musiałam zadzwonić! Tutaj jest tak pięknie! – zachwycała się przez telefon Ola, nasza wnuczka. – Barcelona to istne cudo, w dodatku nad samym morzem! A na plaży pełno ludzi, chociaż jest już całkiem ciemno. Dzisiaj jest noc świętojańska. Wszyscy zbierają się na brzegu morza i palą ogromne ogniska. Przewodniczka mówi, że wrzucają do nich przedmioty, które źle im się kojarzą. Piją wino, śpiewają, a na koniec wchodzą do morza, żeby zmyć z siebie złe wspomnienia. Musicie tu kiedyś przyjechać z dziadkiem. Na pewno wam się spodoba...
– Kto wie... Cieszę się, że jesteś zadowolona – odparłam. 
– Tak, babciu, i to bardzo! Wielkie dzięki za zasponsorowanie mi wycieczki. Wyślę wam kartkę – obiecała, po czym się rozłączyła.
Odłożyłam słuchawkę i spróbowałam sobie wyobrazić, jak pięknie musi być teraz na katalońskiej plaży, ale przed oczami miałam zupełnie inny obraz, który pamiętałam sprzed lat...

Zaczęliśmy razem wspominać tę magiczną noc

 – To była Ola? – usłyszałam głos męża, który upewniał się, że to dzwoniła nasza wnuczka.
– Tak. Zadzwoniła, bo chciała nam podziękować za zafundowanie wyjazdu i opowiedzieć, jak Katalończycy obchodzą sobótkową noc... – dodałam z nostalgią w głosie.
– A co ty tak wzdychasz? – roześmiał się Jasiek. – Pewnie ckni ci się do tamtej nocy świętojańskiej... – dodał i sam głośno westchnął.
Na chwilę zapadło milczenie, a potem mąż podszedł do biblioteczki, usiadł koło mnie, podał mi okulary i otworzył rodzinny album.
Na pierwszej stronie było tylko moje legitymacyjne zdjęcie. Oczywiście czarno-białe. Był koniec lat sześćdziesiątych, a ja byłam tuż po maturze. Dałam je Jankowi w dniu, w którym się poznaliśmy... To była właśnie tamta sobótkowa noc...
Akurat skończyłam technikum ekonomiczne w rodzinnym mieście na wschodzie Polski i na Dolny Śląsk przyjechałam z nakazem pracy. Zostałam zatrudniona w księgowości dużego zakładu produkcyjnego i dostałam służbowy pokój. Na początku nikogo nie znałam i czułam się bardzo samotna. Na szczęście dziewczyny z działu okazały się miłe i starały się zapewnić mi jak najwięcej rozrywek. 
W tamten sobotni wieczór zabrały mnie na zabawę do wioski niedaleko naszego miasteczka. Najpierw był festyn propagandowy, podczas którego władze zachęcały do rzetelnej pracy, a potem nagle zmienił się nastrój. Gdy zapadł zmierzch, młodzież rozpaliła nad jeziorem wielkie ognisko i najpierw tańczyła wokół niego w kręgu, a potem w parach. W tym czasie starsi siedzieli przy prowizorycznie zbitych stołach. Jedli, pili i żartowali. W pewnej chwili jakaś staruszka zaczęła zachęcać dziewczyny, żeby puszczały wianki, bo to przecież sobótkowa noc. Mówiła, że za jej młodych lat młodzież skakała przez ogień, a w nocy szła w las szukać kwiatu paproci, ale jakoś nikt nie zwracał na nią uwagi. Cały czas głośno grała orkiestra i panował straszny gwar. Moje koleżanki poszły tańczyć, a ja zostałam sama. Stałam na uboczu i patrzyłam z zazdrością na wirujące pary. 

To właśnie wtedy pierwszy raz zobaczyłam Jana...

Najpierw poczułam na sobie jego wzrok. Trochę się speszyłam. Gdy zauważył, że zwróciłam na niego uwagę, podszedł do mnie i zapytał, czy z nim zatańczę. Zawstydziłam się i zawahałam, a wtedy on powiedział z nadzieją w głosie:
– Jutro mam imieniny... Chyba mi pani nie odmówi jednego tańca?
Podałam mu więc rękę i ruszyliśmy tańczyć... 
I nie wiem, czy to za sprawą płomieni ogniska rozjaśniających jego twarz, czy też blasku, który miał w oczach, ale spodobał mi się. Pomyślałam, że mój partner ma ujmujący uśmiech. Nagle poczułam w okolicach serca dziwne ciepło i błogość. „Czy to możliwe, żebym w ciągu paru chwil zakochała się w zupełnie obcym mężczyźnie?”, przemknęło mi przez głowę. Ale widać tak właśnie było, bo przetańczyliśmy ze sobą pół nocy. W przerwach dużo rozmawialiśmy. 
Okazało się, że Jan skończył studia na politechnice w Gdańsku, a trafił w te okolice, bo podobnie jak ja dostał nakaz pracy.
Widać byliśmy sobie pisani – powiedział cicho. – Albo dosięgły nas czary sobótkowej nocy – dodał żartobliwie.
Potem poszliśmy do lasu, bo Jan chciał mi pokazać konstelacje gwiazd, których nie można było dojrzeć przy mocno rozpalonym ognisku. 

Oglądaliśmy gwiazdy i razem skoczyliśmy przez ognisko

Pod drzewami dla odmiany panowały egipskie ciemności, ale, o dziwo, nie czułam lęku. Janek cały czas trzymał mnie za rękę, żebym nie upadła, i odsuwał gałęzie, które mogłyby mnie uderzyć. Kiedy w końcu przedarliśmy się przez gąszcz i wyszliśmy na polanę, zrobiło się nieco jaśniej. Zadarliśmy głowy i podziwialiśmy rozgwieżdżone niebo. Jan pokazywał mi konstelacje i ciekawie o nich opowiadał... 
Staliśmy tak blisko siebie, że słyszałam bicie jego serca. Pomyślałam nieśmiało, że może bije też dla mnie, i już wiedziałam, że to jest ten jedyny mężczyzna na świecie... 
Potem wróciliśmy nad brzeg jeziora, gdzie płomienie ogniska nieco już przygasły i pary skakały przez nie, trzymając się za ręce. W pewnej chwili Janek pociągnął mnie i też skoczyliśmy.
Bałam się, ale nie puściłam jego dłoni.
– Dobra wróżba – usłyszałam czyjś głos, jednak nie wiedziałam, kto to powiedział. 
Ani się obejrzeliśmy, gdy nastał świt, jednak czar sobótkowej nocy trwał nadal.
– Ale z ciebie szczęściara – mówiły w poniedziałek koleżanki z zazdrością. – Ledwie przyjechałaś, a już zawróciłaś w głowie najprzystojniejszemu kawalerowi w okolicy.

Byliśmy sobie pisani. Na dobre i na złe...

I faktycznie, wkrótce zostaliśmy parą. Czułam się taka szczęśliwa! Zaczęliśmy snuć plany na przyszłość. Nagle Janek dostał list od matki. Pisała, że ojciec załatwił mu przeniesienie na Pomorze. Podobno rodzice od dawna o nie zabiegali, bo chcieli, by ich syn mieszkał bliżej domu. Byłam zrozpaczona. Bałam się, że nasza miłość nie przetrwa rozłąki. Wtedy Jan zrezygnował z wyjazdu w rodzinne strony. Powiedział, że jego dom jest tam, gdzie ja...
Po roku znajomości wzięliśmy ślub. Dochowaliśmy się czwórki dzieci. Czasy nie były łatwe, jednak my nie narzekaliśmy. Dorabialiśmy się od przysłowiowej łyżki, ale mieliśmy siebie i tylko to się liczyło. Czasem się ze sobą kłóciliśmy, ale tylko o drobiazgi, bo w ważnych sprawach zawsze się zgadzaliśmy.
– Minęło tyle lat... – rzuciłam cicho. 
A ty wciąż jesteś piękna – odpowiedział mój mąż, jak zwykle szarmancki. – W takiej dziewczynie się zakochałem... – dodał, przekładając kartę w albumie i pokazując nasze zdjęcie ślubne. – I zawsze tylko taką będę cię widział.
– Kochany... – szepnęłam. – Naprawdę byliśmy sobie pisani. Na dobre i na złe...
– Na szczęście więcej było dobrego niż złego – odpowiedział Janek. – Połączyła nas magia sobótkowej nocy i ogień.

 

Czytaj więcej