"Moja siostrzenica od lat mnie wykorzystuje. Najpierw co roku latem pożyczała samochód, a teraz wprasza się do mnie na wakacje z całą rodziną i wymaga pełnej obsługi. Nie umiem jej odmówić, bo w końcu to rodzina, ale jestem wściekła, że ona myśli tylko o sobie. Doszło do tego, że boję się kolejnych wakacji…!" Halina, 59 lat
Co roku latem dzwoniła do mnie moja siostrzenica, Agnieszka.
– Cześć, ciociu, co u was słychać? – szczebiotała i nim zdążyłam jej odpowiedzieć, dodawała:
– Ciociu kochana, czy nie pożyczyłabyś nam samochodziku na dwa tygodnie? Chcemy pojechać na wakacje, a wiesz jak to jest z dzieciakami. Do naszego nie wejdą wszystkie bagaże, zresztą, nie mamy klimatyzacji…
Cóż, Aga była zawsze taka miła i słodka, że nie potrafiłam jej odmówić. Zresztą, w końcu to rodzina, a z rodziną trzeba dobrze żyć. Ewa, jej mama a moja siostra, wiele razy nam pomagała. Aga miała co prawda bardzo roszczeniową postawę wobec świata, ale cóż.
– Pociesz się, że to już ostatni raz – mówił mój mąż, gdy w czasie kolejnych wakacji tłukliśmy się po szosie ich rozklekotanym 20-letnim gratem, a oni w tym czasie rozbijali się po wybrzeżu naszym autem.
– Myślisz? – powątpiewałam.
– Przeprowadzamy się na tyle daleko od nich, że nie będzie im się opłacało przyjeżdżać do nas po samochód – odparł. Gdy przeszliśmy na emeryturę, kupiliśmy mały domek na Mazurach, 200 kilometrów od miasta, w którym mieszkała Aga. Ale i tak na początku czerwca do nas zadzwoniła.
– Cześć, ciociu! – usłyszałam jej przymilny głos. – Co tam u was słychać? Chciałabym się zapytać, czy będziecie…
– Niestety, samochód właśnie jest w naprawie – odparłam nie bez satysfakcji.
– Ale nie chodzi o samochód! – zaśmiała się. – Chciałam spytać, kiedy wybieracie się na wakacje? Żeby dom nie stał pusty, to przyjedziemy i wam go popilnujemy! – szczebiotała.
– Och, nie ma takiej potrzeby. Nigdzie się nie wybieramy. Mamy przy domu masę roboty, do tego kredyt na karku, więc na wakacje nas nie stać.
– Hm. Szkoda – posmutniała. – W takim razie będziemy się trochę cisnąć, bo ile wy tam macie pokoi? Trzy czy cztery? – zapytała.
– Cztery, ale niewielkie – z początku nie załapałam, o co jej chodzi.
– A, to świetnie! To kiedy możemy do was przyjechać? Nam pasuje w lipcu. Chodzi o to, żeby dzieciaki łyknęły trochę świeżego powietrza, zmieniły klimat. A te pensjonaty są teraz takie drogie… – westchnęła. Aga miała wtedy małe dzieci, sama nie pracowała. Rozumiałam, że może być im ciężko, dlatego się zgodziłam.
Dwa tygodnie w niewielkim domku, z czteroosobową rodziną z dwójką hałaśliwych dzieci – nie był to, oględnie mówiąc, przyjemny dla nas okres. No, ale jakoś zleciało. Tylko niestety, rok później sytuacja się powtórzyła. I w kolejne wakacje także! Dzieci rosły, ale wcale nie stawały się spokojniejsze. W dodatku nie były zbyt samodzielne, wszystko trzeba było podać im pod nos. Byłam wściekła, bo w poprzednich latach gotowałam im i sprzątałam po nich. I to był błąd, bo przyzwyczaiłam ich do dobrego. Choć Aga przy dzieciach już nie miała roboty, a one były wystarczająco duże, by o siebie zadbać, nie garnęli się do pomocy.
– Może założymy gospodarstwo agroturystyczne, to chociaż coś zarobisz? Teraz zaharowujesz się zupełnie darmo – mówił mąż. – Aga jest cwana. Znalazła sobie darmowy wypoczynek i cię wykorzystuje, powiedz jej coś w końcu – oburzał się.
– Wiem – mówiłam. – Ale nie chcę się kłócić z rodziną. Poza tym Ewa tyle razy nam pomogła, że jakoś chcę się jej odwdzięczyć – wspomniałam o mojej siostrze.
– To zaproś na wakacje Ewę. Ją bym chętnie gościł. Ale ta jej rozpieszczona córeczka działa mi na nerwy.
– Aj, przestań! Rodzina to rodzina – ucinałam.
Jednak w końcu mąż mnie przekonał, że możemy im użyczyć pokoju, ale bez gotowania i sprzątania. W pierwszy dzień pobytu u nas wrócili wieczorem znad jeziora.
– A co na obiad? – wołał dziesięcioletni Łukasz. Podlewałam właśnie pelargonie i udawałam, że nie słyszę.
– Bo głodni jesteśmy jak wilki! – Aga uśmiechnęła się promiennie.
– Niestety, nic nie zrobiłam – spuściłam głowę.
– Ach, jaka szkoda! Ciocia gotuje najlepiej na świecie! Cały rok czekamy, by popróbować cioci przysmaków! – przytuliła mnie. Wiedziała, jak mnie podejść. Dlatego tak ciężko było mi odmówić jej czegokolwiek.
– Mogę zrobić wam jajecznicę – wyrwało mi się.
– Nie ma jajek! – zawołał mój mąż z pokoju.
– Cóż, zjemy w takim razie kanapki – westchnęła Aga i patrzyła na mnie wyczekująco, nie ruszając się z miejsca.
– Nie ma chleba! – usłyszałam zadowolony głos Marka. –Trzeba zrobić zakupy!
Poszłam do pokoju, gdzie mąż oglądał telewizję. – Skoczysz do spożywczego, kochanie? – szepnęłam.
– Nie. Dopóki nie wyjadą, nie mam zamiaru niczego kupować. To nie restauracja. Czy oni choć raz coś przywieźli, kupili? Nie. A nie są biedni! Westchnęłam ciężko.
– I ani mi się waż cokolwiek im kupować! Jak zajdzie potrzeba, to będę się żywił w tajemnicy przed nimi, w naszej sypialni. Ale nauczę tę rodzinkę, jak się należy zachowywać! – mruczał gniewnie.
Pewnego dnia, gdy wszyscy opalali się na ogrodzie, Marek wyciągnął kosiarkę.
– Chodź, Bartek! – zawołał do męża Agi. – Widzę, że się nudzisz, skosisz trawę. Adze wręczył miotłę i kazał jej zamieść werandę, a dzieciaki zaprowadził do warzywnika i pokazał, jak wyrywać chwasty. Zauważyłam, że wszyscy patrzą na niego spod byka, ale on udawał, że tego nie widzi. Następnego dnia poprosił całą rodzinę, by pomogli nam zrywać porzeczki. Zrywali. Od rana do późnego popołudnia. Ale trzeciego dnia… zaczęli się pakować!
– Nie ma tu żadnych rozrywek dla dzieci – wyjaśniła Agnieszka. – Pojedziemy na tydzień do Gdańska.
– Dobry pomysł – przyznałam.
– Pożyczycie nam samochód? Jak będziemy wracać, oddamy – poprosiła przymilnie. Spojrzałam niepewnie na Marka.
– Pod warunkiem że dzieci odpowiedzą na jedno pytanie – powiedział tajemniczo. – Ostatnio, jak oddaliście nam nasz samochód, to wsiadłem i paliła się kontrolka benzyny. Bak był pusty. Nie wiedziałem, czy uda mi się dojechać do stacji. Auto było też brudne. A ja wam pożyczyłem auto zatankowane do pełna. I czyste. Teraz jest podobnie. Łukaszu, Zosiu, odpowiedzcie wujkowi, w jakim stanie należy oddać pożyczone auto?
– Zatankowane i umyte! – odpowiedzieli zgodnym chórem.
– No, to możecie jechać – wręczył Bartkowi kluczyki. I pojechali.
– Twoja siostra to wspaniała osoba, ale córkę dobrych manier nie nauczyła – westchnął. – Mnie też się to chyba nie uda. Ale może chociaż ciebie nauczę asertywności i za rok, gdy zadzwonią, będziesz wiedziała, co powiedzieć… „Może i tak…”, pomyślałam. Ale mimo to boję się kolejnych wakacji…