Anna Kalczyńska, znana i lubiana dziennikarka telewizyjna, jest córką aktorskiej pary – Haliny Rowickiej i Krzysztofa Kalczyńskiego. Nie chciała być aktorką jak rodzice, bo widziała, jak absorbujący jest to zawód. Wybrała dziennikarstwo. Zaczynała w TVP1 i w TVP Polonia. W 2002 roku dołączyła do zespołu TVN24, a od 2014 roku oglądamy ją w „Dzień dobry TVN”. Uwielbia swoją pracę, ale równie ważne jest dla niej bycie mamą Jasia, Hani i Krystyny.
Zbliża się rok szkolny, myśli pani o powrocie dzieci do szkoły po doświadczeniach z pracą zdalną?
Odpycham to od siebie i mam nadzieję, że uda nam się jeszcze trochę wytrwać w tej beztrosce. Bo dla mnie zdalna nauka to koszmar, choć mieszkam w domu i każde dziecko ma pokój i komputer. W szkole moich dzieci zajęcia były od 8.00 do 17.00, a potem one chciały spędzić choć trochę czasu ze znajomymi, więc siedziały przed komputerami jeszcze dłużej. Mam nadzieję, że nie przyjdzie nam powtarzać tego scenariusza w tym roku szkolnym.
Mówi się, że po tak długim zamknięciu dzieci nie będą umiały budować relacji, czy nawet zwyczajnie ze sobą rozmawiać?
Będą, będą! Proszę mi wierzyć, ta umiejętność szybko wraca. Widzieliśmy to na wakacjach. Nasi przyjaciele przyjechali z dziećmi – rówieśnikami naszych i buzie im się nie zamykały. Myślę więc, że to obawy trochę na wyrost. Bardziej niepokoją mnie inne skutki wielogodzinnego przesiadywania przed komputerem i braku ruchu: nasilające się wady postawy, nadwaga.
Została pani mamą trójki dzieci w czasach, gdy posiadanie jednego bywa traktowane jak wyczyn, bo praca, mieszkanie, brak perspektyw...
Wszystko zależy od podejścia. Dla jednych zawsze jest zły czas na macierzyństwo, dla innych każdy jest dobry. Ja mojego męża poznałam mając 30 lat, oboje wiedzieliśmy, że chcemy mieć dzieci, więc szybko zaczęliśmy się o nie starać. Jaś urodził się gdy miałam 34 lata, trzy lata później na świecie były już Hania i Krysia. I to był idealny moment, bo życiowo i zawodowo coś już osiągnęłam i byłam na tyle dojrzała, by macierzyństwo smakować i się nim cieszyć. Z drugiej strony miałam i nadal mam apetyt na życie. Tak więc absolutnie nie mam poczucia, że trójka to problem, uważam, że to bogactwo i wydaje mi się, że dzieci też mają tego świadomość. Nawet jeśli czasami się pobiją, pokłócą czy mówią, że siebie nie lubią. Ważne, by dodawali „dzisiaj”, bo świadomość, że są razem i mogą na siebie liczyć będą mieli zawsze.
Jak to zrobić, by każde czuło się ważne, by wyszło z domu z przekonaniem, że jest wyjątkowe?
Gdy byłam w ciąży z trzecim dzieckiem myślałam, „Boże, czy dam radę? ”. Nawet nie chodzi o wysiłek (a każdy rodzic wie, o czym mówię), bardziej o to, czy dam radę skupić się na każdym z nich tak, jak tego potrzebuje. Z każdym z nich rozmawiam w sposób bardzo osobisty, niczego nie ucinam i nie odkładam, reaguję na każdą zmianę nastroju. Czasami też odbieram je pojedynczo ze szkoły czy treningu albo organizujemy sobie wypad na miasto. To czas tylko dla nas, gdy mogę się skupić na tym jednym dziecku, a ono nie musi walczyć o uwagę z rodzeństwem. Ale też staram się walczyć z takim podejściem, że dzieci są centrum wszechświata, że bezgranicznie trzeba podporządkować im swoje życie i potrzeby. Nie urodziliśmy się jedynie po to, by wychowywać dzieci, ale też by cieszyć się życiem i się w nim spełniać. Dzieciaki też się tego nauczą, jeśli im to pokażemy.
Mam wrażenie, że często stawiamy dzieci na pierwszym miejscu i nadmiernie je chronimy, bo „jeszcze się napracują, nacierpią”.
My też staramy się, żeby dzieci miały jak najmniej zmartwień i smutków, ale do końca to nie jest możliwe. Niedawno moje dzieci przeżyły śmierć dziadka – mojego taty. Przeszliśmy przez to razem, absolutnie niczego przed nimi nie ukrywając. Wiedziały, że dziadek choruje, że to poważne. Wydaje mi się bardzo istotne, by oswajać dzieci z tym, że śmierć czy cierpienie są częścią naszej egzystencji, że takie jest życie i trzeba się go uczyć. Jeśli nie zobaczą tego w rodzinie, skąd będą wiedziały jak się zachować, co zrobić? Nie obronię ich przecież przed całym złem świata, muszą się z tym, co niewygodne, nieprzyjemne, trudne, mierzyć.
Teresa Zuń
Dziennikarka i redaktorka „Poradnika Domowego”, „Przyjaciółki” i „Pani Domu”. Pierwszy wywiad zrobiła w 1991 roku z maklerem giełdowym, bo ruszającą właśnie warszawska Giełdą Papierów Wartościowych interesowali się wtedy wszyscy. Rok później zrobiła pierwszy wywiad z gwiazdą – prezenterką Teleexpresu. Dziś ma ich na koncie ponad 500.
Cała rozmowa z Anną Kalczyńską w najnowszym numerze Poradnika Domowego.