"Kiedy moja córka zobaczyła, że jestem zakochana i szczęśliwa, odwołała swój ślub!"
Fot. 123 RF

"Kiedy moja córka zobaczyła, że jestem zakochana i szczęśliwa, odwołała swój ślub!"

"Moja Ania zaczęła planować przyszłość z Patrykiem. Nie bardzo go lubiłam: był pedantyczny, sztywny, oceniający... Miałam wątpliwości, czy młodzi naprawdę się kochają. Wyglądało raczej na to, że są ze sobą z rozsądku i nie wierzą w prawdziwą miłość. A potem zaczęło do nich docierać, że uczucia zawsze są ważne..." Marzena, 52 lata

Moja córka, Ania, wreszcie postanowiła wyjść za mąż. Piszę wreszcie, bo miała już trzydzieści lat, a o tym ślubie to gadała od podstawówki. Tyle tylko, że właściwie nie rozumiałam jej decyzji.

Miałam wątpliwości, czy ona go kocha

– A czy ty go w ogóle kochasz? – spytałam. – Znacie się dopiero dwa miesiące.
– Trzy – poprawiła Ania. – Jest przystojny, rozsądny, ma dobrą pracę i chce mieć rodzinę. Przykład jego ojca nauczył go odpowiedzialności i stałości. To dobry kandydat na męża.
– Ale czy go kochasz? – upierałam się.
– Jesteś staroświecka. Miłość się nie sprawdza. Sama to zresztą wiesz.
Piła do swojego ojca. Bardzo kochałam mojego męża, ale, faktycznie, choć człowiekiem był świetnym, to w życiu rodzinnym się nie sprawdził. Ciągle organizował jakieś protesty, walki o drzewa, o rzeki, o budki lęgowe. Ja wciąż czułam się sama. Owszem, byłam dumna z męża, ale duma łóżka nie ogrzeje. Po dziesięciu latach rozstaliśmy się. I to w dużej mierze za sprawą Ani. „Mamo, jeszcze jesteś młoda. Wiem, że tęsknisz za miłością, za bliskością. Daj sobie szansę”. Wtedy miłość ciągle była na ustach mojej córki. A teraz… miłość jest passé. Nie sprawdza się.
Ale ja wiedziałam, o co naprawdę chodzi. Jej wszystkie przyjaciółki miały mężów. A ona wciąż nie mogła się zakochać. A czas uciekał.
– Może jestem staroświecka, ale branie sobie męża tylko dlatego, że nie chcesz być jedyną singielką na imprezach, to lekka przesada – mruknęłam. – Czy ty go w ogóle lubisz? A jak z seksem?
– Mamo! Nie będę z tobą mówiła o takich sprawach!
– Ale to ważne.
– Mam trzydzieści lat. W firmie dostałam awans, potrafię podjąć właściwą decyzję. Nie musisz mi już matkować.

Córka chciała hucznego wesela

No tak. Dorosła, odpowiedzialna i tak dalej – ale kiedy przyszło rozmawiać o ślubie i weselu, bez mamy, a właściwie maminych pieniędzy, ani rusz. Bo moja córka wymyśliła sobie, że chce mieć ślub i wesele w „Srebrnym Łabędziu”.
Pięknie zaprojektowany pałacyk na wyspie otoczonej jeziorkiem, do którego z brzegu prowadził fikuśny mostek. Luksus, doskonała kuchnia, no i apartamenty dla nowożeńców na piętrze, o których krążyły legendy. Oczywiście to wszystko kosztowało. Zapewne pochłonie dużą część moich oszczędności. Jednak nie pieniądze były największym problemem, tylko dwuletnie terminy. Bo wesele w „Srebrnym Łabędziu” było absolutnie niezbędne, jeśli ktoś chciał mieć poważanie w pewnych kręgach. Albo gdy chciał zagrać na nosie swoim mniej cierpliwym przyjaciółkom.
– Od lat marzyłam o ślubie w „Łabędziu” – mówiła Ania, lekko zaróżowiona z emocji.
Siedzieliśmy w restauracji w piątkę – ja, Ania i Patryk, oraz jego rodzice.
– Oczywiście moja rodzina weźmie na siebie połowę wydatków – powiedział Patryk i popatrzył wyczekująco na rodziców.
Nie bardzo lubiłam Patryka. Za bardzo był pedantyczny i poukładany jak na mój gust. Ania tłumaczyła, że jest taki z powodu ojca, który dwanaście lat wcześniej odszedł do młodszej kobiety. Patryk ponoć bardzo to przeżył i postanowił, że nigdy taki nie będzie. Wybrał matkę.
Matka prowadziła dużą firmę księgową. Była jak syn: sztywna, sucha i oceniająca.
Natomiast ojciec Patryka… Nie dziwiłam się, że odszedł od żony.

Od razu polubiłam ojca Patryka

Zupełnie do siebie nie pasowali. Może i był kobieciarzem, ale z pewnością był czarujący. Spontaniczny. Z miejsca go polubiłam.
– Jesteście pewni, że chcecie czekać dwa lata? Możecie nie dotrwać do ślubu, za słabo się znacie – powiedział rozsądnie. – Wtedy przepadnie zaliczka, za którą można zrobić całkiem spore wesele gdzie indziej.
Milczałam, kiedy Ania, Patryk i jego matka zarzucili go argumentami. Że ślub w tym miejscu otworzy odpowiednie drzwi. I że w ogóle jest dinozaurem, który myśli, że tylko miłość daje gwarancję trwałości, a przecież powinien wiedzieć z doświadczenia, że to bzdury. No i że żałuje pieniędzy dla jedynego potomka.
Nie kłócił się, patrzył tylko zdziwiony na zaperzonego syna i byłą żonę, a potem spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się i rozłożyłam ręce, że jestem tego samego zdania, ale co my możemy.
Uniósł ramiona.
– Już nic nie mówię. To po ile zrzutka? Bo, jak rozumiem, dzielimy koszty na trzy części.
Byłam mu wdzięczna.

Nie mogłam przestać o nim myśleć...

Jakieś dwa miesiące później przechodziłam przez rynek, gdy usłyszałam wołanie. W kawiarnianym ogródku ktoś stał i machał do mnie ręką. Adam, ojciec narzeczonego mojej córki. Dłonią zapraszał mnie do stolika.
Zamówiłam kawę. Adam był uroczy, łatwo się z nim rozmawiało. W którymś momencie rozmowa zeszła na dzieci i ślub.
– Twoja żona przyjdzie? – spytałam.
– Mówisz o tej kobiecie, dla której porzuciłem rodzinę? – Uśmiechnął się, ale z jego oczu zniknął figlarny błysk. – Nie ożeniłem się z nią. Byliśmy razem tylko trzy lata. Wystarczyło, bym dokładnie zrozumiał swój błąd.
– Że odszedłeś od żony?
– Nie. Że zachłystnąłem się swoją drugą „młodością”. Kiedy przyszło opamiętanie, okazało się, że straciłem syna. To był mój błąd. Już nigdy nie nawiązałem z nim takiego kontaktu jak wcześniej.
Rozmawialiśmy, potem odprowadził mnie do domu. Pocałował w rękę i odszedł.
Nie mogłam przestać o nim myśleć. Był pierwszym mężczyzną od lat, za którym tęskniłam. Gdy zadzwonił kilka dni później, poczułam się, jakbym znów była nastolatką. Rozmawialiśmy chyba godzinę. Zaprzyjaźniliśmy się na Facebooku. Z biciem serca czekałam na prywatne wiadomości od niego.

Oboje czuliśmy, że młodzi robią błąd

Pół roku później znów spotkaliśmy się w piątkę z naszymi dziećmi, by obgadać sprawę menu weselnego. Siedzieliśmy z Adamem obok siebie na kanapie, przyglądając się, jak Ania dyskutuje o kolorze sukni z przyszłą teściową, a Patryk obok, z nieodgadnioną miną, przegląda swojego smartfona. Czułam ciepło promieniujące z ciała mężczyzny i chętnie przysunęłabym się do niego bliżej, wtuliła…
– Robią wielki błąd – usłyszałam przy uchu jego szept. Ciepły powiew oddechu wzbudził we mnie dreszcz. – Ania i Patryk. Nie pasują do siebie.
Odwróciłam głowę. Patrzył na moje usta.
– Zgadzam się – odparłam. – Ale to już duże dzieci. Same o sobie decydują. Oni biorą to na rozsądek, wierząc, że będzie lepszy od uczuć.
– Nic nie jest lepsze od uczuć, jeśli są właściwe.
Patrzyliśmy sobie w oczy, a ja czułam, jak narasta we mnie fala emocji, na które nie był to ani odpowiedni czas, ani miejsce. Wstałam gwałtownie z kanapy.
– Muszę już iść – wymamrotałam. – Zapomniałam o czymś.
I uciekłam.
Jednak on mi nie pozwolił. Przyszedł wieczorem z jedną pąsową różą.
Gdy otworzyłam drzwi, powiedział:
– Pięknie byś wyglądała, idąc do ślubu w sukni koloru tej róży.
Słyszałam, że jesteś kobieciarzem, ale nie że fantastą – powiedziałam i wciągnęłam go do środka.

Staraliśmy się ukryć naszą miłość

Z początku myśleliśmy, że to zwykłe pożądanie, które, zaspokojone, zniknie. Jednak minął rok, a to uczucie się pogłębiało, dojrzewało. Zmieniało. Nabierało mocy.
– Kocham cię – powiedział wreszcie Adam pewnego ranka.
– Chcę się z tobą zestarzeć – szepnęłam, tuląc się do niego.
Nasz związek utrzymywaliśmy w tajemnicy przed dziećmi. Nie byliśmy pewni, jak by zareagowali. Z niepokojem myślałam, jak to będzie po ich ślubie. Czy jeśli i my zechcemy się pobrać, nie wzbudzimy tym rodzinnych niesnasek? Jak zareaguje Ania? Nie chciałam jej stracić tak, jak Adam stracił Patryka… Czasem nawet marzyłam, że Ania i Patryk rozstają się przed ślubem. Wtedy wszystko byłoby proste. Już nawet odżałowałabym tę horrendalną zaliczkę.
Niestety, ciągle byli razem.

Ania i Patryk zatęsknili za prawdziwym uczuciem

Ania wpadła do mnie wieczorem na miesiąc przed ślubem. Wracała od krawcowej z suknią w kolorze szkarłatu. Położyła ją na kanapie, usiadła naprzeciwko i pokręciła głową.
– Przestała ci się podobać? – spytałam.
Cały ten pomysł przestał mi się podobać – odparła Ania. – Ślub z Patrykiem.
Moje serce piknęło, a żołądek zacisnął się spazmatycznie.
– Dlaczego? – spytałam ostrożnie.
– Ostatnio zaczął mnie irytować. Może dlatego, że widzę, co ty masz. I, kurka, też tego chcę… – Popatrzyła na mnie, a w jej oczach zabłysły łzy. – Też chcę lśnić wewnętrznym światłem. Mieć zaróżowioną skórę. I chcę, by facet patrzył na mnie tak, jak tata Patryka patrzy na ciebie. Myślałam, że mi to obojętne, ale to nieprawda.
I poryczała się. A ja z nią.
Okazało się, że i ona, i Patryk od dawna wiedzieli, co się między nami dzieje. Najpierw ich to zniesmaczyło (w tym wieku?), potem śmieszyło, aż wreszcie zaczęło irytować. Bo zrozumieli, że sami tego chcą.
– Nie pobierzemy się – powiedziała na koniec Ania, kiedy osuszyłyśmy już pół butelki wina. – Pewnie nasze małżeństwo i tak okazałoby się klapą.
– A twoje koleżanki? – spytałam.
Wzruszyła ramionami.
– Iza chce się rozwieść, a od Bożeny uciekł mąż. Więc już nie będę jedyną singielką na imprezach. – Popatrzyła na mnie z uśmiechem. – Poczekam na właściwego. Ale mam jeden warunek.
– Tak?
Wasz ślub i wesele będą w „Srebrnym Łabędziu”. A ja będę twoją druhną. Umowa stoi?

 

 

Czytaj więcej