"Myślałem, że ustaliłem z Agatą pewne zasady przed ślubem. A po ślubie wyszło, że się myliłem..."
Fot. 123 RF

"Myślałem, że ustaliłem z Agatą pewne zasady przed ślubem. A po ślubie wyszło, że się myliłem..."

"Zanim zdecydowałem się na małżeństwo z Agatą, postanowiłem uzgodnić z nią pewne sprawy. Na przykład to, że będę mógł poświęcać swój czas na kibicowanie. Kiedyś miałem już żonę i fatalnie się to dla mnie skończyło. Tym razem chciałem być bardziej przezorny, ale nie przewidziałem jednego..." Arek, 52 lata

– Uważam, kochanie, że przed ślubem powinniśmy określić pewne zasady – zagaiłem ostrożnie.
– W pełni się z tobą zgadzam – odparła Agnieszka. – Jesteśmy przecież dorośli, to ważne. Nie możemy się zdawać na przypadek. Dzięki temu unikniemy po ślubie niepotrzebnych nieporozumień.

Powiedziałem, z czego nie chcę rezygnować po ślubie

– Wiesz, że jestem kibicem. Interesuję się piłką nożną, siatkówką i lekkoatletyką. Kiedy są duże imprezy: mistrzostwa świata, Europy czy igrzyska, zupełnie nie wyobrażam sobie, żebym nie mógł z jakichś powodów kibicować.
– W najmniejszym stopniu mi to nie przeszkadza – oznajmiła Aga. – Możesz wtedy siedzieć przed telewizorem cały dzień. Zresztą, ja też lubię sport, pewnie będziemy kibicować razem.
„Rany, ależ ideał mi się trafił. I pomyśleć, że ja durny tak długo zwlekałem z decyzją o ożenku. A przecież dawno już mogłem sobie żyć jak pączek w maśle”, przemknęło mi przez głowę.
– Aha! – wróciłem do rozmowy z Agą. – Nie ukrywam, że w sytuacjach towarzyskich lubię sobie czasem wypić drinka lub dwa. Rzecz jasna, nigdy nie przekraczam norm przyzwoitości.
– Przecież nie znamy się od dzisiaj i doskonale o tym wiem – szybko zareagowała moja przyszła żona. – Zakładam oczywiście, że nie będziesz pił zbyt dużo, żeby sobie nie zaszkodzić, kochanie. Przecież bierzesz leki na nadciśnienie.
„Biedactwo, już się o mnie troszczy”, poczułem ciepło na sercu. „Nie ma sensu dłużej zwlekać, czas na ślub”.

Byłem przezorny, bo kiedyś miałem już żonę...

Wykazywałem tak dużą przezorność, bo kiedyś już byłem żonaty i fatalnie się to dla mnie skończyło. Pewnego pięknego dnia moja ówczesna małżonka postanowiła zniknąć, a na osłodę zostawiła mi dwójkę dzieci w wieku szkolnym. Szczęśliwie czas zabliźnił rany, minęły lata, dzieci są już dorosłe i się usamodzielniły.
„Być może to właśnie ta chwila, by ożenić się ponownie”, myślałem coraz częściej. Teraz jednak nie mogłem sobie pozwolić na żaden, choćby najmniejszy błąd. „Mam już pięćdziesiąt lat i sporo życiowego doświadczenia. Starego wróbla nie da się złapać na jakieś plewy”, pomyślałem z dumą.
Teraz byłem już bardzo, ale to bardzo ostrożny. Agnieszkę poznałem trzy lata temu. Nigdy nie była zamężna, choć z poprzedniego kilkunastoletniego związku miała jedenastoletniego syna Przemysława. Widocznie teraz, gdy przekroczyła czterdziestkę, też uznała, że jest gotowa na małżeństwo.
„Obydwoje jesteśmy gotowi”, radośnie zadźwięczało mi w duszy.
Niestety, ku niezadowoleniu Agnieszki ślub kościelny był niemożliwy. Ona miała czystą kartę, ale ja przeszedłem bolesny rozwód. „Paskudne doświadczenie, które rozwaliło mnie na długo”, wzdrygnąłem się na samą myśl. „Nie dopuszczę, by kiedykolwiek się to powtórzyło”.

Na początku przeżywaliśmy nieustający miodowy miesiąc

Minęły trzy miesiące, a ja ani przez chwilę nie żałowałem podjętej decyzji. To był po prostu nieustający miesiąc miodowy! Oczywiście pojawiały się czasem malutkie rysy, ale to przecież nic niezwykłego. Bardzo się cieszyłem, że okazałem się wcześniej taki roztropny, wszystko przewidziałem i uzgodniłem z Agą.
– Wiesz, kochany, uważam, że powinniśmy mieć wspólne konto i przelewać na nie wszystkie nasze pieniądze – oświadczyła pewnego dnia moja małżonka.
– Nie rozumiem – odparłem nieco roztargniony. – Ty masz swoje konto, ja mam swoje, a kosztami utrzymania dzielimy się po równo. Komu to przeszkadza?
– I po co to wszystko? – odpowiedziała pytaniem Agnieszka. – To przecież strasznie skomplikowane. Połączymy siły i całością będzie zarządzała jedna osoba. Poza tym planujemy gruntowny remont mieszkania.
– A kto będzie tą osobą zarządzającą? – zapytałem, choć w głębi duszy chyba znałem już odpowiedź.
– No wiesz, to chyba oczywiste. To ja jestem z zawodu księgową – odpowiedź była błyskawiczna.

Teraz śledziła wszystkie moje wydatki

„Niewiarygodne! Jak ja mogłem nie poruszyć tej kwestii przed ślubem?”, zadrżałem. „Przecież to było najważniejsze, a ja tam o kibicowaniu i o drinkach”. Nawet nie chodziło mi o to, że zarabiałem sporo więcej od żony. Nigdy nie przywiązywałem wielkiej wagi do pieniędzy. Chodziło mi raczej o niezależność finansową. Z drugiej strony, doskonale wiedziałem, że Agnieszka jest bardzo uparta, a gdy już wpadnie na jakiś pomysł, to bardzo trudno ją od niego odwieść.
„I co, u diaska, teraz robić?”, myślałem gorączkowo. Początkowo zamierzałem protestować, ale przeważyło podejście filozoficzne. Trochę pokwękałem, ale po dwóch dniach ustąpiłem.  W końcu pieniądze to nie wszystko. Minus był taki, że nie miałem teraz żadnej gotówki, a gdy kupowałem coś i płaciłem kartą, Agnieszka natychmiast o tym wiedziała, gdyż nawet będąc w pracy, bardzo uważnie śledziła historię operacji na koncie.
Ja jednak nie upadałem na duchu, zawsze potrafiłem się cieszyć małymi rzeczami. Zbliżał się finał ligi, a przede mną jawiła się wizja prawdziwej piłkarskiej uczty. „Obydwie drużyny w najlepszych składach, wystarczy tylko kupić kilka piw albo flaszkę whisky, krakersy i paluszki. Będę miał zapas na cały weekend, a wszystkie smutki znikną w okamgnieniu”, pomyślałem.

Czy na pewno wszystko dobrze przemyślałem?

Zaraz po powrocie z pracy przygotowałem sobie stanowisko do kibicowania, otworzyłem butelkę piwa i z szalikiem klubowym na szyi usiadłem w fotelu. Aga na ogół wracała z pracy nieco później ode mnie. Ja byłem zazwyczaj godzinę wcześniej i dlatego to ja gotowałem obiady. Dzisiaj jednak o obiedzie nawet nie pomyślałem. Najważniejszy był mecz.
Właśnie sędzia odgwizdywał początek spotkania, gdy do mieszkania weszła Aga. Odprężyłem się jeszcze bardziej i wypiłem łyk piwa.
– Co to, ty pijesz, Arkadiusz? Przecież zaraz wyjeżdżamy do Kaśki na imieniny, kto będzie prowadził auto? To dwie godziny jazdy! – Pytania mojej małżonki wprawiły mnie w osłupienie.
– Jakie imieniny? Nic mi o tym nie wiadomo. Zresztą, dzisiaj jest mecz, finał ligi… – wybełkotałem. – Poza tym już za późno, piję piwo…
Aga energicznie odstawiła butelkę.
– Wypijesz jutro! To początek weekendu. A o imieninach siostry mówiłam ci tydzień temu. Pewnie jak zwykle nie słuchałeś. Jedziemy! – Kolejne zdania padały z szybkością karabinu maszynowego.
– Ależ ja już piłem alkohol! – zaprotestowałem. – W żadnym wypadku nie mogę prowadzić samochodu. Od niedawna są drastycznie wysokie mandaty, do tego mogę stracić prawo jazdy.
– Nic się nie martw. W tamtą stronę pojadę ja – odparła małżonka. – A ty wrócisz. Wiesz przecież, że nie mogę prowadzić nocą. Mam słaby wzrok.
Na tak postawioną sprawę nie miałem żadnej odpowiedzi. Logiczny wywód mojej żony był nie do odparcia. Przy okazji uświadomiłem sobie, że na imieninach nie będę mógł pić alkoholu.
– A mecz? Przecież przed ślubem rozmawialiśmy o tym. To dla mnie ważne – protestowałem.
Nie bądź dzieckiem, Arkadiusz. Rodzina jest ważniejsza od meczu! Mecz obejrzysz sobie jutro. Sam mówiłeś, że są powtórki w internecie. – Wzruszyła ramionami Agnieszka.
Zrezygnowany sięgnąłem po pilota i wyłączyłem telewizor.
Wracaliśmy z imprezy do domu późną nocą. Ja za kierownicą naszego wysłużonego auta, moja żona i Przemysław drzemali na tylnym siedzeniu. Rozmyślałem. Moje myśli błądziły leniwie. „Z meczu nici, byłem na imprezie towarzyskiej, ale nie piłem alkoholu, nie mam już swojego konta w banku. Czy na pewno wszystko przewidziałem?”

 

Czytaj więcej