"Darek nie mógł się pogodzić ze śmiercią swojej matki. Zaczął oskarżać lekarzy o zaniedbania, a potem już wszędzie widział spisek. Czułam, że dzieje się z nim coś złego. Wiedziałam, że powinien pójść do psychiatry, ale on nie chciał o tym nawet słyszeć. Nawet we mnie zaczął widzieć zagrożenie..." Beata, 32 lata
– No co to się porobiło... – tak Ewelina skomentowała wiadomość o nagłej śmierci mojej teściowej. – Jednego dnia człowiek chodzi, pracuje, śmieje się, a następnego, bach, już po nim... To Darek teraz nie ma już nikogo poza tobą, prawda?
– Na to wychodzi... – westchnęłam ciężko.
– Wyobrażam sobie, w jakim musi być szoku – ciągnęła.
Ewelina była moją przyjaciółką. Zawsze mogłam na niej polegać. Pomagała mi w różnych sprawach. Miała nawet klucz do naszego mieszkania. Teraz też była wsparciem.
Okazało się jednak, że ani ona, ani ja nie możemy sobie wyobrazić, co przeżywał Darek. Tym bardziej że nie była to pierwsza tragedia, która go dotknęła.
Kiedy miał osiem lat, jego ojciec zginął w wypadku w kopalni. Dla mojego męża było to okropne przeżycie. Nawet ja, gdy o tym słuchałam, czułam zimny dreszcz na plecach: źle zabezpieczony wagonik pełen węgla potoczył się po torach i zmiażdżył głowę jego taty. Zmarł na miejscu.
– Odszkodowanie to tylko pieniądze – powtarzała teściowa. – Nie zastąpią dziecku ojca, mnie nigdy nie zastąpią męża. Kopalnia nie może nam go zwrócić.
Poczucie krzywdy, jakiej z synem doznali, nigdy jej nie opuszczało. A teraz Darek stracił i matkę! I to w tak niespodziewany sposób.
Zaledwie wczoraj moja teściowa straciła przytomność. Akurat robiła zakupy... Wezwano pogotowie i została zabrana do szpitala. Tam jednak zmarła, zanim zdążyliśmy przyjechać. Powiedziano nam, że miała rozległy wylew. To było straszne, nie przypuszczałam jednak, że ta śmierć wkrótce stanie się jedynie bladym tłem dla ciągu wydarzeń, których nigdy bym się w swoim życiu nie spodziewała.
Po spotkaniu z Eweliną wróciłam do domu, by stawić czoła żałobie po mojej teściowej. Darek nerwowo chodził po pokoju. Oczy miał rozbiegane. Nieobecne. „Biedak”, pomyślałam. „Po prostu nie jest sobą. Całkiem go to dobiło.” Chciałam go przytulić, ale zanim podeszłam, podniósł na mnie gniewny wzrok i spytał:
– Gdzie się włóczysz? Miałaś tylko powiedzieć Ewelinie o tym fachowcu od pralki!
– Chyba nie trwało to tak długo... Wspomniałam jej, że mama... i jakoś tak chwilka zeszła. Ale przecież to nie było nawet pięć minut...
Na jego twarzy zobaczyłam oburzenie.
– Co jej powiedziałaś?!
– No, że mama miała wylew... – nerwowo zamrugałam powiekami.
– Rany! Jak mogłaś być taka głupia! – wrzasnął.
– Głupia?... Przecież Ewelina jest naszą przyjaciółką... Nie widzę w tym nic złego, że jej powiedziałam...
– Przyjaciółką! Ciekawe, co ci takiego doradziła!
– Jak to, doradziła? – zdziwiłam się. – A co tu doradzać... Tragedia, nie ma co doradzać, tylko współczuć...
– Chyba nie myślisz, że ja to tak zostawię!
– Że co zostawisz? – nie zrozumiałam.
– Że puszczę im to płazem!
– Co? Komu? Darek był tak wzburzony, że trzęsły mu się dłonie.
– A ty to po prostu zaakceptowałaś, tak?! – wydusił z siebie. – Moja matka nie żyje, a ty po prostu chcesz ją pochować?!
Rozumiałam, że cierpi, ale czy mogliśmy zrobić cokolwiek innego, niż zaakceptować fakty?
– Darek... – chciałam powiedzieć, jak mi strasznie przykro, lecz nawet najbardziej czułe słowa wydawały mi się zbyt mało znaczące. Podeszłam, żeby go przytulić.
– Zostaw! – odtrącił mnie. – Albo jesteś ze mną, albo przeciwko mnie!
– Oczywiście, że jestem z tobą! Przecież ta śmierć dotyczy także mnie. Ja też ją kochałam...
– Dobrze, więc pojedziesz ze mną do szpitala i znajdziemy tego, kto to zrobił. Zapłaci za to!
– Kto co zrobił?
– Przecież nie wierzysz chyba, że mama tak po prostu umarła?! Jak zginął ojciec, też powiedzieli, że to był wypadek. Nieszczęśliwy wypadek, to wszystko. Akurat! Ale tym razem znajdę winnego! – mówił jak w amoku. – Jeszcze kilka dni temu mama była okazem zdrowia. Co z tego, że zasłabła w sklepie. Tysiące ludzi mdleje na ulicach. Każdego dnia! I co, wszyscy umierają?
Jego zdaniem omdlenie matki nie mogło być śmiertelnie poważne. To raczej lekarze zawinili. Wykorzystali fakt, że na miejscu nie było ani jego, ani mnie i...
– Pewnie czegoś nie dopilnowali! Oni traktują pacjentów jak bydło! Rzeźnicy! Im zawsze trzeba patrzeć na ręce, bo jak nie... No, tak! – strzelił w powietrzu palcami. – Musieli jej coś podać! Haaa! Jakiś nowy preparat... – jego wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. – A ja ci mówię, że to niemożliwe, żeby mama tak po prostu umarła! Niemożliwe! Nie słyszałaś o tych przypadkach, kiedy lekarze wykorzystują bezdomnych do eksperymentów medycznych?!
Kilka tygodni wcześniej oglądaliśmy ponury film, w którym banda pseudolekarzy dręczyła bezradnych biedaków, testując na nich działanie nowych specyfików. Film był rzeczywiście dobry, ale, jak każdy film, w dużej mierze był fikcją. A jednak Darek wierzył, że takie rzeczy zdarzają się naprawdę.
Teraz, kiedy jego mama nagle zmarła, powiązał jej śmierć z tym, co widział na ekranie. Był przekonany, że stała się ofiarą spisku, że została potraktowana przez lekarzy jak królik doświadczalny...
– Darek... Nie możesz nikogo oskarżać, jeśli nie masz dowodów...
– Co z ciebie za żona! Żadnego oparcia! Moją mamę zabili, a ty nawet nie potrafisz okazać współczucia! – Nie gadaj głupot! – wybuchnęłam. – Współczuję ci i mnie też jest smutno, ale usiłuję zachować zdrowy rozsądek!
– Ja w każdym razie nie puszczę im tego płazem – wycedził przez zaciśnięte zęby. – A jeśli nie jesteś po mojej stronie...
W jego oczach zakręciły się łzy.
– Uspokój się. Oczywiście, że jestem po twojej stronie... Zaufaj mi... – przytuliłam go.
Tym razem mnie nie odtrącił. Wyglądał jak mały chłopiec, który potrzebuje tylko schronić się w opiekuńczych ramionach... Gładziłam jego wstrząsane szlochem plecy a moje serce przepełnione było współczuciem. Biedak! Musi strasznie rozpaczać, skoro takie myśli przychodzą mu do głowy.
– Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze... – powtarzałam.
Ale nic nie miało być dobrze, i miałam się o tym przekonać już następnego dnia.
Z samego rana Darek zadzwonił do pracy, żeby poprosić o wolne, a potem przyszedł do mnie do kuchni i powiedział:
– Pojedziesz tam ze mną, prawda?
– Dokąd?
– Do szpitala! Musimy przecież znaleźć tego, kto jest odpowiedzialny za śmierć mamy – wyjaśnił.
– Darek... Ja naprawdę nie sądzę...
– A więc nie pojedziesz ze mną?! – wybuchnął. – Nigdy nie lubiłaś mamy! Przyznaj się!
– O Jezu! Oczywiście, że lubiłam twoją mamę, ale nie zamierzam jechać do szpitala i szukać winnego. Nie wierzę w tę twoją spiskową teorię... I tobie też radzę, daj sobie spokój. Niczego nie znajdziesz.
Nie słuchał i sam pojechał do szpitala. Ja poszłam do pracy, ale wciąż myślałam o Darku. Czułam, że dzieje się z nim coś złego. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś się tak zachowywał po stracie bliskiej osoby.
Kiedy wróciłam do domu, mój mąż oglądał telewizję. W pokoju panował półmrok, bo Darek zasłonił okna, chociaż na dworze nie było jeszcze ciemno. Już samo to sprawiało, że atmosfera była żałobna. Podeszłam do drzwi balkonowych, żeby je odsłonić.
– Zostaw! – wybuchnął Darek.
– Ale jakoś tu tak straszno – stwierdziłam. – Nie możemy się tu zamknąć jak w... – ugryzłam się w język. Omal nie powiedziałam „jak w grobowcu”. – Trochę słońca dobrze nam zrobi.
Podskoczył i złapał mnie za ręce, kiedy usiłowałam odsłonić firankę.
– Zostaw! Nie chcę, żeby się nam gapili do środka!
– Kto? – zdumiałam się. Mieszkaliśmy na piątym piętrze i gdyby ktoś chciał zaglądać nam do okien, musiałby używać lunety.
– Po prostu chcę, żeby tu nie było tak jasno, dobrze?! – denerwował się Darek. – Czy nie mogę w swoim własnym mieszkaniu mieć zasłoniętego okna, kiedy mi się podoba?!
– Możesz... – dałam za wygraną.
Mąż spojrzał na mnie ponuro.
– Wiesz, byłem w szpitalu! – zaczął. – Ordynator powiedział, że ręczy za profesjonalizm swojego personelu! Jest po ich stronie!
– Po czyjej stronie?
– No, ich!
– Darek, nie masz żadnych dowodów. A jeśli będziesz oskarżał lekarzy, mogą podać cię do sądu o zniesławienie. To nie żarty. Zastanów się, czy twoja mama byłaby z tego zadowolona...
– Moja mama nie żyje! I to przez nich!
– Twoja mama nie żyje, ale nikt jej nie zabił... To był wylew. Takie rzeczy się zdarzają.
– Tak? Ciekawe, dlaczego twoi rodzice jakoś jeszcze żyją! – spojrzał na mnie z taką goryczą, że przeszły mnie ciarki. – Dlaczego oni żyją, a moi nie?
– Przestań... – zająknęłam się.
– No, dlaczego?! – spojrzał mi w oczy oskarżycielsko.
Byłam w stanie zrozumieć wiele: że Darek nie może się pogodzić ze śmiercią matki, że jest w szoku, że cierpi... Ale te jego oskarżenia... Nie, to nie mieściło mi się w głowie.
– Darek, to są jakieś brednie. Nie chcę tego słuchać! To jest CHORE!
Mąż zaczął się nerwowo śmiać.
– Mnie też chcesz posłać do lekarza? – spytał podejrzliwie.
– Ta rozmowa nie ma sensu... – broniłam się.
– Noo, przyznaj się! – naciskał.
– Do czego mam się przyznać?! Mam tego dosyć. Wychodzę! – zawołałam.
– Dokąd?!
– Do Eweliny!
Darek jakby się przestraszył, bo nagle zmienił ton.
– Nie wychodź, proszę. Nie do niej...
– Puść mnie, mam dość!
– Beata, musimy teraz być razem razem! – powiedział.
– To przestań gadać głupoty! Nic nie poradzę na to, że twoi rodzice nie żyją, a moi... – rozpłakałam się.
Przez chwilę Darek stał i patrzył. W końcu jednak podszedł do mnie i przytulił.
– Nie to miałem na myśli, kochanie – powiedział.
Nie potrafiłam się jednak uspokoić. Płakałam, a on całował mnie i zapewniał, że chce, żeby moi rodzice żyli jeszcze sto lat. Nie poszłam do Eweliny. Cały wieczór przesiedziałam na kanapie w jego ramionach, a on powtarzał z uporem maniaka:
– Musimy trzymać się razem! Musimy...
Dwa dni później odbył się pogrzeb. Podczas niego Darek uparcie patrzył gdzieś w dal, jakby nie chciał widzieć trumny swojej mamy. „Trudno mu się pogodzić z jej śmiercią”, pomyślałam, ale przecież nie mogłam wszystkiego tym tłumaczyć.
Wkrótce Darek zamknął się w sobie. Stał się cichy i... OSTROŻNY. Tak, to dobre słowo. Darek uważał na to, co mówił i robił. Zapytany o coś, dwa razy się zastanowił, zanim odpowiedział. Miałam wrażenie, że wystarczyłoby jedno niewłaściwe słowo, by doprowadzić go do wybuchu. W noc po pogrzebie Darkowi znów przyśniła się mama. Obudził mnie jego krzyk. Był tak poruszony, że przez dłuższą chwilę nie potrafił nic powiedzieć. W końcu wydusił z siebie, że śniła mu się jego mama ze zmiażdżoną głową. Pomimo tak strasznej deformacji przemówiła do niego.
– Powiedziała: „Widzisz, co nam zrobili?” – wykrztusił.
Nie musiał mi tłumaczyć tego snu. „Nam” znaczyło jej i ojcu Darka. Już dawno nie widziałam go w takim stanie. Owszem, Darek miewał chwile, kiedy nie panował nad zdenerwowaniem, lecz zdarzało się to naprawdę rzadko. Pod wpływem silnego stresu. Kiedy wyrzucili go z pracy, kiedy ktoś ukradł mu portfel w autobusie... Nigdy nie widziałam jednak, żeby trzęsły mu się ręce. Bałam się, że to jakaś nerwica albo coś poważniejszego.
Wiedziałam, że Darek powinien pójść do lekarza. Że psychiatrzy nie gryzą itp. Ale on nie chciał o tym nawet słyszeć. Kupiłam mu w aptece jakąś ziołową herbatkę na uspokojenie. Kupiłam nawet trzy rodzaje, gdyby któraś mu nie smakowała. Nie przewidziałam tylko jednego: że Darek nie będzie chciał jej pić.
– Co to za świństwo? – spytał, kiedy podsunęłam mu wieczorem szklankę.
– Herbata – odparłam niewinnie.
– Herbata? O Jezu, chyba z wodą coś nie tak! Strasznie cuchnie!
– Bo to herbatka ziołowa – wyjaśniłam. – Poczujesz się po niej dużo lepiej...
Omal nie zadławił się z wrażenia.
– Chcesz mnie otruć?! Zabieraj to... – odsunął szklankę z taką złością, że herbata rozlała się po stole.
Z domu musiałam jechać prosto do pracy, z pracy prosto do domu. Na zakupy jeździliśmy razem. Sama nie mogłam kupować dosłownie nic. To stawało się męczące. „Dlaczego muszę się na to godzić?!”, myślałam. „Nie pozwolę się zastraszyć!”, zbuntowałam się i wracając z pracy, postanowiłam wpaść do Eweliny. „Tylko na chwilkę... Darek nawet nie zauważy, jak się spóźnię te dziesięć minut.”
– Od śmierci teściowej wszystko wywróciło się do góry nogami – żaliłam się przyjaciółce. – Nie, nie przesadzam... Darka zdrowo „trzepnęło”... Zupełnie go nie poznaję. Śmierć matki to zawsze tragedia, ale on... On robi z siebie ofiarę. Ubzdurał sobie jakiś spisek. Nawet mnie podejrzewa... To obłęd!
Potem opowiedziałam przyjaciółce całą historię. Od początku, nie opuszczając żadnych szczegółów.
– Nadal jest w szoku – stwierdziła. – A w szoku ludzie robią różne rzeczy... Mój kuzyn na przykład to po śmierci matki próbował się powiesić.
– O, Jezu! – jęknęłam głośno.
– Noo, odratowali go w ostatniej chwili. Zupełnie się załamał. Musimy tego twojego Darka wyciągnąć z depresji, i to jak najszybciej.
Ewelina uznała, że Darkowi dobrze zrobi, gdy się trochę rozerwie.
– Przyjdźcie do mnie na kawę oboje. Choćby dziś, co? Zaraz coś upiekę. Posiedzimy sobie, pogadamy. Zobaczysz, że humor mu się poprawi.
Uznałam, że ma rację.
– Dobra, przyjdziemy! – zgodziłam się.
– I gdzie ty się podziewałaś tyle czasu?! – powiedział na powitanie Darek. – Przecież prosto z pracy miałaś wracać do domu, nie pamiętasz?! – przypomniał.
Był zły, więc zaraz zaczęłam się tłumaczyć, żeby go udobruchać.
– Wpadłam do Eweliny... Na chwileczkę... Pomyślałam, że nawet nie zauważysz. I dobrze, że do niej zajrzałam, bo... bo... – Darek zmrużył oczy, jakby chciał mnie przejrzeć na wylot. Aż przeszły mnie ciarki. – Ewelina zaprasza nas wieczorem na kawę i ciasto.
– Akurat!
– Co „akurat”? Zaprasza nas, to chyba miło z jej strony, nie? Na siódmą.
Oświadczył, że nie ma takiej siły, która by go zmusiła do tej wizyty!
– Tobie chyba odbiło – prychnęłam pod nosem. – Co masz przeciwko Ewelinie? Wolisz tu siedzieć sam?
– Nigdzie nie pójdę. A już na pewno nie do niej. Bóg wie, co tam sobie zaplanowała.
– Co ty pleciesz? Mówię ci, że zaprasza nas na ciasto! Przecież wiesz, jak ona dobrze piecze!
– Tak, jasne – parsknął ironicznie. – Bóg wie, co tam wkłada do tego ciasta...
– Jak to co?
– Nie dam się otruć!
Jego zachowanie zaczynało doprowadzać mnie do szału!
– Wiesz co, zupełnie ci odbiło! – syknęłam i poszłam do kuchni. Robiłam obiad, a Darek siedział w pokoju przy zasłoniętych oknach. Nawet nie zapytał, czy mi pomóc.
Byłam na niego wściekła. „To nienormalne!”, myślałam. „Depresja depresją, ale on zachowuje się jak świr.” Darek zjadł obiad i zostawił brudny talerz na stole. Nie powiedział ani „dziękuję”, ani „przepraszam”. Nic. Jakby nie należały mi się żadne wyjaśnienia. Umyłam naczynia, zrobiłam pranie, a potem zaczęłam się szykować do Eweliny. Było prawie za dziesięć siódma, kiedy zadzwoniła komórka. Mąż spojrzał na mnie i od razu zauważył, że się przebrałam.
– A ty co? Wybierasz się gdzieś? – spytał oschle.
– Do Eweliny, przecież mówiłam – odparłam.
– Nigdzie nie pójdziesz!
Telefon wciąż dzwonił.
– Oczywiście, że pójdę! – prychnęłam i złapałam komórkę. To była Ewelina.
– To co, przychodzicie? – spytała. – Babka już się upiekła...
– Zaraz będę – powiedziałam, z trudem panując nad głosem.
– Sama? – zdziwiła się Ewelina. – A Darek?...
– Nie chce iść, a siłą go nie przyprowadzę!
– Och... – zająknęła się Ewelina. – Pokłóciliście się?
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Darek wyrwał mi z ręki telefon i rzucił na ziemię.
– Nigdzie nie pójdziesz! – patrzył gniewnie.
– A właśnie że pójdę! Ty nie musisz, ale ja idę! Ewelina na mnie czeka.
Jakby na potwierdzenie moich słów, komórka zadzwoniła ponownie. Chciałam ją podnieść, ale Darek był szybszy. Chwycił telefon, podbiegł do okna i wyrzucił komórkę. Poczułam, że serce zaczyna walić mi jak młotem. To było jakieś szaleństwo!
Chciałam wyjść, uciec stąd jak najprędzej. Wkładałam buty, kiedy mój mąż zaczął powtarzać:
– Muszę się bronić! Muszę się bronić! Popatrzyłam na niego przestraszona: rozglądał się dookoła, jakby w każdym kącie czyhało niebezpieczeństwo! Rzucił się do drzwi i sprawdził, czy są zamknięte na klucz.
– Darek, co ty robisz?
Wyciągnął klucz z zamka i schował do kieszeni.
– Zrobiłaś to, prawda? – spojrzał na mnie lodowato, z wyrzutem.
„Boże, o czym on mówi?”, byłam przerażona.
– Mieliśmy trzymać się razem! Ale ty też mnie zdradziłaś. Chcesz, żeby mnie zabili. Mama mnie ostrzegła! Powiedziała, żebym uważał! Teraz wiem, że miała rację. Och, jak możesz być taka głupia! – rzucił się do mnie, złapał za ramiona i potrząsnął. – Nie rozumiesz, nie rozumiesz, że jeśli mnie zabiją, to potem zabiją i ciebie?!
– Puść mnie i uspokój się! Nikt nie zamierza nikogo zabijać!
– Nie mogę dać się nabrać. Mama mi powiedziała... Mama mnie ostrzegła, powiedziała, że mam uważać na tych, którzy są najbliżej... – ciągnął.
Poczułam, że uginają się pode mną kolana. Mój mąż zwariował! Zupełnie oszalał! Rzuciłam się w stronę drzwi. Kiedy drżącymi rękami usiłowałam je otworzyć, Darek złapał mnie od tyłu za ramiona i wciągnął do pokoju.
– Puść mnie! – krzyknęłam.
Poczułam uderzenie, a potem zobaczyłam rozlewającą się przed moimi oczami ciemność, w której przebłyskiwały jakieś iskierki, i zrobiło mi się gorąco...
Gdy się ocknęłam, moja głowa ciążyła mi, jakby ważyła tonę. „Boże, proszę cię, niech to będzie tylko koszmarny sen”, pomyślałam. Ale ból w tyle głowy przekonywał mnie, że to nie sen. W snach nigdy nic tak nie boli. Otworzyłam w końcu oczy. Zobaczyłam swoje kolana i stopy, i zrozumiałam, że siedzę na krześle. Nie mogłam się jednak ruszyć. Moje ręce były ściągnięte w tył i najprawdopodobniej związane za moimi plecami.
– Chyba nie myślałaś, że pozwolę się zabić! – usłyszałam głos Darka. – Będę się bronił!
„Boże”, modliłam się. „Boże, zabierz mnie stąd, proszę”.
– Obronię się. Nie wpuszczę tu nikogo. I ty stąd nie wyjdziesz – powiedział, a potem wyszedł z pokoju.
Poczułam taką panikę, że chciałam krzyknąć, i krzyknęłabym, gdybym mogła otworzyć usta. Zaczęłam się szarpać.
– Co ty robisz?! – Darek spojrzał na mnie z oburzeniem. – Przecież nie chcesz, żeby zabili nas oboje, prawda? Co ty myślałaś, że ja im wystarczę? Myślałaś, że tobie pozwoliliby żyć? – mówił drwiąco. – Wiem, że się boisz. Już od dawna... Przez ten swój strach zaczęłaś robić głupoty... – podszedł bliżej, a mnie serce omal nie wskoczyło do gardła. – Kombinowałaś na dwie strony, a ja ci mówiłem, że masz się trzymać mnie! Ze mną nic by ci nie groziło! Ja ich znam i umiem się bronić... Nie dam się! Ciebie też nie dostaną!
Nie potrafiłam już logicznie myśleć. Zresztą to, co on mówił, nie opierało się na logice. I wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. „Dzięki ci, Boże!” Darek obejrzał się na drzwi, a potem znów spojrzał na mnie, i w tym momencie pożałowałam, że ten błogosławiony ktoś, kto stał za drzwiami, w ogóle się urodził. Dzwonek się powtórzył. I jeszcze raz, i jeszcze.
– To oni – powiedział Darek. – Pamiętaj, że zawsze cię kochałem!
Nachylił się nade mną i pocałował moje czoło. Potem sięgnął po nóż i z zamkniętymi oczami wymierzył go w moją pierś. Zanim jednak zdecydował się zadać cios, zza drzwi rozległo się wołanie:
– Beata?! Beata! Darek! Jesteście tam?!
To była Ewelina. Darek otworzył oczy. Wyglądał, jakby starał się sobie przypomnieć, skąd zna ten głos.
– Beata! – wrzasnęła znów Ewelina.
Darek podszedł do drzwi, ale nie otworzył ich. Nie spojrzał nawet przez judasza.
– Beaty tu nie ma – powiedział dobitnie.
– Wiem, że jest – upierała się Ewelina. W jej głosie słyszałam panikę. – Chcę z nią rozmawiać. Nie odejdę, dopóki się z nią nie zobaczę!
A więc domyśliła się, że coś jest nie tak, skoro nie przyszłam. Może próbowała jeszcze dzwonić, ale nikt nie odpowiadał...
– Darek, otwieraj! – wrzeszczała tymczasem Ewelina. – Pójdziesz za to do więzienia!
Jednak mój mąż był zbyt pogrążony w świecie własnych chorobliwych wyobrażeń, by dotarły do niego argumenty z tego świata.
– Beata, zaraz wejdziemy, nie martw się! – zawołała jeszcze Ewelina, ale wydało mi się, że jej głos cichnie. „Boże”, pomyślałam, „niech ona nie odchodzi, proszę!”.
Wtedy podszedł do mnie Darek. W ręku nadal trzymał nóż. „Teraz mnie zabije?”, pomyślałam. Byłam przygotowana na cios, ale Darek tylko stał i stał. I patrzył na mnie z takim żalem... Jakby chciał powiedzieć, że go okropnie zawiodłam.
– A ja cię kochałem – powiedział z goryczą. – Naprawdę cię kochałem...
– Beata! – rozległo się znów z korytarza. – Beata!
Tym razem były to głosy Eweliny i jej męża. Darek zachowywał się, jakby zupełnie ich nie słyszał.
– Spotkamy się po drugiej stronie – powiedział do mnie. – U mojej mamy. Tam nas nikt nie dostanie. Nie bój się! To będzie tylko chwila... Ty pierwsza, a ja pójdę zaraz za tobą...
Ale ja nie słuchałam tego, co mówił. Wiedziałam, że jego myśli są szalone. Słuchałam odgłosów sprzed drzwi naszego mieszkania... szczęku klucza w zamku... i po chwili drzwi zostały z impetem otwarte.
Mój mąż zupełnie się tego nie spodziewał... Nie wziął pod uwagę jednego – że Ewelina ma zapasowy klucz do naszego mieszkania. Tymczasem do przedpokoju wpadł mąż Eweliny, a ona zaraz za nim. Od razu zobaczyli mnie skrępowaną. Witek rzucił się na Darka, a Ewelina zaczęła mnie uwalniać z pęt. Cały czas krzyczała: „Ratunku! Ratunku!”. Nic dziwnego, że po chwili w drzwiach stanęli inni sąsiedzi. Razem udało im się związać Darka. Kiedy on leżał unieruchomiony na podłodze, ja mogłam nareszcie wstać. Spróbowałam i, gdyby nie wsparcie przyjaciółki, chyba bym się przewróciła. W tamtej chwili nie potrafiłabym utrzymać się na nogach, nawet gdyby od tego zależało moje życie.
– W ostatnim momencie, dosłownie... – wysapała Ewelina, a ja przytuliłam się do niej mocno i rozpłakałam się.
Później przyjechała policja i pogotowie, a ja czułam się tak, jakby to wszystko działo się gdzieś z boku... I nie dotyczyło wcale mnie i Darka. A potem jego zabrali. W białym kaftanie, którego długie rękawy miał związane na plecach. Nawet na mnie nie spojrzał, kiedy go wyprowadzali z naszego mieszkania, a mnie serce się ścisnęło. Kochałam go, a on omal mnie zabił.
Od tamtego dnia minął prawie rok. Darek wciąż jest na oddziale psychiatrycznym. Ma sądowny zakaz kontaktowania się ze mną, a ja chcę jak najszybciej dostać rozwód. Nie miałabym odwagi zamieszkać z nim pod jednym dachem. Przekonałam się na własnej skórze, że czasem dobra przyjaźń jest lepsza od chorej miłości...