"On był wykładowcą, a ja studentką. Choć słyszałam o nim różne rzeczy, zaczęłam się z nim spotykać. Był dla mnie taki czuły i kochany, że miałam ochotę odstąpić od swoich sztywnych zasad i być z nim naprawdę blisko… " Marta, 22 lata
Byłam studentką trzeciego roku prawa, a on miał z nami ćwiczenia. Andrzej – młody, przystojny doktorant, strasznie cisnął na kolokwiach. Pamiętam, jak bałam się podczas pierwszego. Tymczasem on, po zajęciach poprosił, bym chwilę została...
– Gratuluję, napisała pani na piątkę – patrzył na mnie uważnie. – Jeśli skończyła pani już zajęcia, to może pójdziemy razem na kawę? Zamurowało mnie, ale się zgodziłam.
Andrzej podobał mi się bardzo: dowcipny, inteligentny i oczytany. Imponował mi. Po kawie odprowadził mnie na przystanek tramwajowy.
– Mam nadzieję, że na następną randkę nie będę czekał do kolejnego kolokwium! – rzucił kiedy się żegnaliśmy.
Niedługo poszliśmy na drugą kawę, trzecią i piątą. A potem przestałam je liczyć. Nie afiszowaliśmy się ze swoimi uczuciami. On wykładowca – ja studentka. Niczego jednak nie da się utrzymać w tajemnicy. Któregoś dnia po zajęciach, kiedy usiadłam w uczelnianej kawiarence, przysiadł się do mnie Marcin. Byliśmy w jednej grupie i dałabym głowę, że od pierwszego roku mu się podobałam. Tylko nie miał odwagi mi tego powiedzieć…
– Czy wiesz, że przed tobą spotykał się z Kaliną z piątego roku? – spytał.
„Wścibski donosiciel”, pomyślałam oburzona.
– A Kalina odbiła go Ulce z czwartego roku – dodał.
– Po co mi to mówisz?
– Bo ci dobrze życzę i martwię się o ciebie. Bo boję się, że on zrobi ci krzywdę. I że będziesz przez niego płakała, i... – zająknął się jak nastolatek.
– To się przestań bać! – dokończyłam za niego szorstko.
– Jeśli już tak wszystko wiesz, to powinieneś też wiedzieć, że jestem szczęśliwa. Podniosłam się, zostawiając Marcina samego.
Byłam szczęśliwa i zakochana, czułam się też kochana. On nie był facetem, który wykorzystałby każdą sytuację, żeby sobie „zaszaleć”. Dowodem na to byłam... ja sama! Jakieś dwa tygodnie po tym, jak regularnie zaczęliśmy pijać kawę, leżeliśmy przytuleni na wersalce w mieszkaniu Andrzeja. Całowaliśmy się, a jego dłonie błądziły pod moją bluzką. Nagle zaczęły kierować się w stronę moich dżinsów. Poczułam niesamowite gorąco – jeszcze nigdy męskie ręce nie „badały” tych okolic.
– Nie... – szepnęłam.
– Dlaczego? – zapytał zmysłowo.
– Bo ja jeszcze nigdy... – zająknęłam się.
– Co? – nie dowierzał mi. – Nie miałaś okazji?
– Nie chciałam. Dla zasady – wyjaśniłam. – Obiecałam sobie, że dopiero... dopiero po ślubie – czułam się, jakbym przyznawała się do czegoś strasznego.
– Dziewczyno, mamy przecież XXI wiek!
Poczułam się jak kretynka. Miły nastrój prysł. Wyswobodziłam się z jego objęć.
– Przestań, Marta... – poprosił cicho Andrzej. – Co ty myślisz, że ja... że ja nie rozumiem? Po prostu się zdziwiłem. Cały czas mnie zresztą zadziwiasz! – dodał. – Jesteś taka delikatna, wrażliwa, nieco staroświecka, ale z takimi diablikami w oczach... – uśmiechnął się. – I teraz jeszcze to... – westchnął. – Nawet nie wiesz, jakie to podniecające...
– Czy to znaczy, że nie zrywamy ze sobą?
– W żadnym wypadku! – oburzył się. Tę noc spędziliśmy razem. Przytulając się i całując. Nic więcej. I takich nocy było wiele, nigdy nie posunął się dalej, niż mu pozwoliłam. Miałam więc pewność, że jestem dla niego ważna, bo inaczej poszukałby sobie innej studentki. Takiej bez zasad.
Minęło pół roku, a my nadal byliśmy ze sobą. Coraz częściej podczas rozmów i żartów Andrzej wspominał o ślubie. Na studiach szło mi świetnie, w sercu gościł maj… – niczego więcej do szczęścia nie potrzebowałam. No, może jednego… Andrzej był dla mnie taki czuły i kochany, że miałam ochotę odstąpić od swoich „zasad” i być z nim naprawdę blisko… Umówiłam się do ginekologa, żeby przepisał mi tabletki. O niczym nie powiedziałam ukochanemu – chciałam mu zrobić niespodziankę. Kolacja, świece, wino i ja – gotowa na wszystko. Tymczasem wizyta u lekarza przebiegła zupełnie inaczej, niż przewidywałam.
– Ma pani zmianę na jajniku – oznajmił ginekolog po badaniu. – Konieczna jest laparoskopia…
– Czy to coś poważnego? – wydukałam przerażona.
– To się okaże. Być może to po prostu pęcherzyk niewchłonięty po owulacji, równie dobrze może to być zmiana nowotworowa, a czy złośliwa? Okaże się.
Wyszłam z gabinetu ze skierowaniem do szpitala w dłoni i z przerażeniem w oczach. Próbowałam dodzwonić się do Andrzeja, ale miał wyłączoną komórkę. Pojechałam do niego do mieszkania i czekałam, aż wróci z zajęć. Pojawił się dopiero wieczorem, po minie widziałam, że nie miał dobrego dnia.
– Musimy porozmawiać – powiedział. – Marta, my… musimy się rozstać – nie patrzył mi w oczy. – Zakochałem się. I… ona… jest w ciąży. Dzisiaj się dowiedziałem…
Pociemniało mi w oczach. W jednej chwili zrozumiałam, w jakim kłamstwie żyłam przez ostatnie pół roku. Te wyznania miłosne, plany, a na boku… chętna panienka!
– Spotykaliśmy się, a ty spałeś z innymi? – nie dowierzałam. – To kim ja dla ciebie byłam? Bo kochanką na pewno nie! – prawie płakałam.
– Wydawało mi się, że cię kocham… Myślałem, że będę potrafił tak platonicznie, ale nie potrafiłem. Wybacz… – próbował chwycić mnie za ręce. Wyrwałam mu się. Nie słuchałam go, chciałam wyjść jak najszybciej. Andrzej nie zatrzymywał mnie, nie tłumaczył niczego.
Dwa dni później trafiłam do szpitala. Nie powiedziałam o tym Andrzejowi, nie potrzebowałam jego litości. Chciałam zniknąć z jego życia. Myślenie o czekającym mnie zabiegu trochę pomogło mi pogodzić się z jego zdradą. Miałam po prostu głowę zaprzątniętą czym innym… Jednak kiedy leżałam sama na sali pooperacyjnej, nachodziły mnie czarne myśli. „A jeśli stracę szansę na dziecko? Dziecko, które za kilka miesięcy urodzi Andrzejowi inna kobieta. Może gdyby nie moje zasady, on nie skoczyłby w bok?”, zastanawiałam się. Ale jednocześnie cieszyłam się, że byłam nieugięta. Gdybym oddała mu się, a potem dowiedziała, że on mnie zdradził, nie wybaczyłabym sobie nigdy. Przypomniały mi się wcześniejsze studentki, o których mówił Marcin. Najwyraźniej skakanie z kwiatka na kwiatek leżało w naturze Andrzeja…
Kilka dni po wyjściu ze szpitala do moich drzwi zapukał… Marcin. Domyślałam się, że wie wszystko.
– I co, masz satysfakcję? – spytałam gorzko. Nic nie powiedział, tylko przytulił mnie mocno. – To jakaś studentka, prawda? – zapytałam, kiedy siedzieliśmy na kanapie.
– Tak, ale nie myśl o tym – pogładził mnie po włosach. – Myśl o sobie, o swoim zdrowiu. Kiedy będziesz miała wyniki?
– Nic się przed tobą nie ukryje… Zaczynam się ciebie bać – zaśmiałam się cicho. – Za tydzień.
Przez ten koszmarny czas Marcin był dla mnie wsparciem. Spędzał u mnie każdą wolną chwilę, przynosił notatki z wykładów, robił zakupy, gotował. A w poczekalni u lekarza, w oczekiwaniu na moją kolej, po prostu przy mnie siedział…
– Zmiana okazała się guzem niezłośliwym. Markery nowotworowe też niczego nie wykazały. Tylko niepotrzebnie najadła się pani strachu – dodał lekarz.
Odetchnęłam z ulgą. Tak, to były dla mnie trudne chwile, ale strach nie był niepotrzebny… Zyskałam przecież przyjaciela, który cierpliwie czekał, aż stanie się kimś więcej.
Dziś jesteśmy małżeństwem, a ja wiem, że są ludzie i chwile, na które naprawę warto czekać.