„Człowiek, w którym się zakochałam i wyobrażałam sobie, że będziemy szczęśliwi, potwornie mnie skrzywdził. Moja mama od początku miała złe przeczucia i mnie ostrzegała. Ale ja postanowiłam go lepiej poznać dzięki wspólnej podróży. Gdybym jej posłuchała, uniknęłabym koszmaru…” Anna, 23 lata
To miały być wspaniałe wakacje. Oboje z Marcinem właśnie obroniliśmy prace licencjackie. Znaliśmy się od niedawna i uznaliśmy, że wspólny dłuższy wyjazd pozwoli nam się lepiej poznać. Planowaliśmy kilkutygodniową włóczęgę po kraju. To znaczy ja tak myślałam, bo jak się później okazało, Marcin miał wobec mnie zupełnie inne plany...
Poznaliśmy się na koncercie w klubie. Okazało się, że kończymy studia licencjackie na tej samej uczelni. Wcześniej jakoś nie wpadliśmy na siebie, ale to w sumie nic dziwnego, bo Marcin był raczej typem odludka. Był inny od wszystkich chłopaków, których znałam do tej pory. Bardzo inteligentny, bystry, ale jednocześnie cichy i zamknięty w sobie. Ale to mi się właśnie w nim podobało. Zakochałam się i czułam, że on też jest zakochany. Zdążyłam go nawet przedstawić rodzicom, jednak nie przypadł im do gustu. Nazywali go dziwakiem i nie potrafili zrozumieć, co ja w nim widzę. Odradzali mi wyjazd tylko we dwoje, mówili, że przecież nie znam go dobrze. Bardzo ostro się o to pokłóciliśmy. Dziś wiem, że to był błąd. Gdybym ich wtedy posłuchała, nie przeżyłabym tego horroru...
Kiedy wyruszaliśmy na nasze upragnione wakacje, świeciło piękne słońce. Jak mogłam przewidzieć, że wiele kolejnych dni spędzę w zamkniętym pomieszczeniu z zaciemnionym oknem?
– Dokąd ruszamy najpierw? – spytałam z uśmiechem, kiedy usadowiliśmy się w samochodzie.
– Może kierunek Mazury? – odparł Marcin z uśmiechem. – Ale proponuję, żebyśmy jeszcze zahaczyli o moich znajomych. To po drodze, około trzysta kilometrów stąd.
Nie miałam nic przeciwko temu. Cieszyłam się, że w końcu będę miała okazję poznać przyjaciół Marcina. Od kiedy był ze mną, raczej z nikim się nie widywał...
Podróż upłynęła bardzo miło. Od czasu do czasu zatrzymywaliśmy się, podziwialiśmy piękne krajobrazy. Byłam szczęśliwa. W końcu po południu dotarliśmy na miejsce.
Dom przyjaciół Marcina okazał się niewielką, trochę zaniedbaną willą, położoną na uboczu małego miasteczka. Marcin chyba musiał tu często bywać, bo od razu poczuł się jak u siebie. Zaparkował samochód z tyłu za domem, a potem... wyciągnął z kieszeni klucze i otworzył nimi drzwi willi!
– Skąd je masz?! – wykrzyknęłam.
– Uzgodniłem to z nimi wcześniej – roześmiał się ukochany. – Mamy całą nockę dla siebie, a rano przyjedzie reszta – dodał.
Ufnie weszłam do środka. Nie miałam powodu, żeby mu nie wierzyć, nie miałam też żadnego przeczucia, że coś jest nie tak. Marcin wprowadził mnie do mieszkania.
– Jeśli masz ochotę się odświeżyć, to tam jest łazienka – wskazał drzwi. – Ja zaniosę nasze rzeczy do pokoju, a potem zrobię kolację. Kiedy wyszłam z łazienki, na stole czekały już kanapki i herbata. Tej nocy kochaliśmy się długo i namiętnie. W końcu zmęczeni, zasnęliśmy.
Kiedy się obudziłam, Marcina koło mnie nie było. W pokoju panowały ciemności. Nie wiedziałam, która jest godzina. Poczekałam chwilę, aż oczy przyzwyczają się do mroku, a potem ostrożnie wstałam i zaczęłam szukać komórki, żeby sprawdzić czas. Nigdzie jej jednak nie było. W końcu się poddałam i ruszyłam w stronę drzwi. Musiałam skorzystać z łazienki. Szarpnęłam za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Pchnęłam mocniej i dalej nic.
– Co jest, do cholery – mruknęłam i naparłam na nie z całych sił. Ani drgnęły. Zaczęłam walić w nie pięściami.
– Marcin! Marcin! – wrzeszczałam, jednak za drzwiami panowała głucha cisza. Usiadłam z powrotem na łóżku, próbując się uspokoić i zebrać myśli. W końcu podniosłam się i podeszłam do okna. Chciałam je otworzyć, ale okazało się, że to niemożliwe. Było w jakiś sposób zablokowane. W dodatku zasłonięte było antywłamaniowymi roletami. Dotarło do mnie, że jestem uwięziona!
Oszołomiona usiadłam z powrotem na łóżku. Przez głowę przelatywały mi tysiące myśli: „O co chodzi? Gdzie jest Marcin? Dlaczego nie mogę wyjść z tego cholernego pokoju?!” Nie wiem, jak długo tak siedziałam. W końcu usłyszałam, że ktoś podchodzi do drzwi i majstruje coś przy zamku. Poderwałam się na nogi w momencie, kiedy w drzwiach stanął mój ukochany.
– Co ty wyprawiasz?! – doskoczyłam do niego. – Wiesz, jak mnie wystraszyłeś?! Gdzie ty się w ogóle podziewałeś i dlaczego zamknąłeś drzwi?! – zasypałam go pytaniami. On chwycił mnie za ramiona, spojrzał jakimś dziwnym wzrokiem i szepnął:
– Nie martw się, maleńka. Wszystko będzie dobrze. Będziemy szczęśliwi.
– Odbiło ci?! O czym ty mówisz?! – teraz już naprawdę się bałam. Nie odpowiedział, tylko spytał, czy chcę pójść do łazienki. Skinęłam głową, wierząc, że jakoś uda mi się uciec. Byleby tylko wydostać się z tego strasznego pokoju. Nie udało się. Marcin pilnował mnie jak strażnik więzienny. Zaprowadził do łazienki, a potem czekał pod drzwiami. Kiedy wyszłam, od razu złapał mnie za rękę. Chciałam się wyrwać, szarpałam się, kopałam, próbowałam go nawet ugryźć. Niestety, był silniejszy. Zawlókł mnie z powrotem do pokoju.
– Uspokój się, bo pożałujesz – warknął i zatrzasnął drzwi. Zanim mnie tam wepchnął, zdążyłam zauważyć, że są grube i mają solidny zamek.
Nie miałam najmniejszych szans, by je w jakiś sposób sforsować. Usiadłam na podłodze i rozpłakałam się. Ze strachu, z nerwów, z bezsilności. Nie wiedziałam, co on zamierza i jak długo będę tu siedzieć. Niczego nie rozumiałam. Marcin odciął mnie od wszystkiego. Jedynym łącznikiem ze światem był stojący w pokoju telewizor. Włączyłam go. Akurat leciały wiadomości, a w rogu ekranu widniał zegar. Była godzina dwunasta. Koło trzynastej ponownie pojawił się Marcin. Przyniósł mi śniadanie. Spojrzałam na niego z pogardą.
– Sam sobie to jedz, gnojku – syknęłam. Wtedy po raz pierwszy mnie uderzył. Potem zdarzało mu się to coraz częściej. Bo nie tak na niego popatrzyłam, bo miał zły nastrój. Był chory i nieobliczalny.
Zastanawiałam się, jak mogłam wcześniej nie zauważyć, że coś jest z nim nie tak... Minął tydzień, a ja nadal siedziałam w tej klatce. Każdy dzień podobny był do poprzedniego. Rano Marcin prowadził mnie do łazienki. Pozwalał mi wówczas na półgodzinną toaletę. Potem przynosił śniadanie i gdzieś znikał. Pojawiał się koło południa, wypuszczał mnie jak pieska, żebym załatwiła swoje potrzeby i ponownie zamykał w pokoju. Koło szesnastej dawał mi obiad, potem znowu toaleta i kolacja. I tak w kółko. Wieczorami zmuszał mnie do seksu. Czasem się broniłam, innym razem leżałam jak bezwolna lalka. Jemu to nie przeszkadzało. Robił swoje i po prostu wychodził. Nie wiedziałam, czym się zajmował w czasie, gdy nie był ze mną. Nie opowiadał mi o niczym. Prawie w ogóle nie rozmawialiśmy. Czasami tylko pytał:
– Jak się czujesz, maleńka? Jak minął dzień? Jakbym dopiero co wróciła z pracy. Jakby wszystko było normalnie... Zaciskałam zęby i próbowałam to jakoś przetrwać. Wiedziałam, że taka sytuacja nie może trwać wiecznie. „Ktoś się w końcu zainteresuje tym, że zniknęłam”, myślałam. Z rodzicami co prawda byłam pokłócona, ale wiedziałam, że nawet oni spróbują skontaktować się ze mną, jeśli zbyt długo nie dam znaku życia. Nie mówiąc już o moich znajomych. Powiedziałam im, że wybieramy się na kilkutygodniowy wypad, ale znali mnie i doskonale wiedzieli, że odezwałabym się do nich. Wysłałabym chociaż SMS-a...
Oglądałam wszystkie wiadomości w telewizji z nadzieją, że w którychś z nich usłyszę o swoim zaginięciu. Płakałam i modliłam się na przemian. Ale mijały kolejne dni i nic się nie zmieniało. Najwidoczniej nikt mnie nie szukał. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że Marcin wszystko świetnie zorganizował. Musiał od dawna już to planować. Najpierw przystosował willę, którą – jak się później okazało – dostał w spadku po dziadkach. Potem zadbał o pozostałe szczegóły. Żeby nikogo nie niepokoiło moje zniknięcie, wysyłał moim znajomym SMS-y z mojej komórki. Wykorzystał też fakt, że kiedyś podałam mu hasło do poczty i odbierał moje e-maile. Stwarzał pozory, że u mnie wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Siedząc w zamknięciu, przez cały czas nasłuchiwałam wszystkiego, co się dzieje za drzwiami i oknem mojego pokoju. Czasami dochodziło stamtąd jakieś odległe szczekanie psa, czasem jakieś krzyki dzieci. Nic poza tym. Marcina najwidoczniej nikt nie odwiedzał. Nigdy nie słyszałam żadnych głosów. Myślałam, że oszaleję. Jednego dnia miotałam się po pokoju jak zwierzę w klatce, wyzywałam Marcina, innego poddawałam się wszystkiemu bezwolnie i nawet nie miałam ochoty wstać. Tak mijały dni, w których nie widziałam słońca, nie czułam powiewu świeżego powietrza, nie widziałam nic poza twarzą chorego człowieka, w którym kiedyś byłam zakochana. I nic nie zapowiadało, że to się zmieni. Jednak po około trzech tygodniach gehenny wydarzyło się coś, co sprawiło, że serce mi zamarło. Usłyszałam dzwonek do drzwi! Niewyraźny, odległy, ale tak, to na pewno był dzwonek. Rzuciłam się do drzwi i jak oszalała zaczęłam walić w nie pięściami. Ale chyba nikt mnie nie usłyszał, bo po chwili wszystko ucichło. Jednak następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Wstąpiła we mnie nadzieja. Bo chociaż Marcin najwidoczniej nikogo do domu nie wpuszczał, ktoś tu przychodził. Kogoś coś zainteresowało.
Wczesnym rankiem obudziły mnie krzyki i szamotanina. To była policja! Nie mogłam uwierzyć, kiedy niespodziewanie w drzwiach mojego pokoju stanął umundurowany funkcjonariusz. Za nim stał Marcin przytrzymywany przez drugiego policjanta oraz jakiś mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Jak się okazało – mój wybawiciel. Sąsiad, którego zainteresowało, że w od dawna niezamieszkałym domu ktoś się nagle pojawił.
– Kiedy zobaczyłem, że to wnuk zmarłych sąsiadów, uspokoiłem się i przestałem się tym chwilowo interesować – tłumaczył policji. – Ale jednak coś nie dawało mi spokoju. Wiecznie zasłonięte rolety, spłoszony wzrok pana Marcina, kiedy przez przypadek mijałem go na ulicy. Sam właściwie nie potrafię określić, co mnie niepokoiło. W końcu postanowiłem wybrać się do niego w odwiedziny. Dzwoniłem, pukałem, ale nikt nie otwierał... Któregoś razu jednak usłyszałem krzyk kobiety... To musiało być wtedy, kiedy po raz pierwszy dotarł do mnie dźwięk dzwonka. Kiedy już straciłam nadzieję i byłam bliska załamania. Nie wiem, jak długo jeszcze dałabym radę...
Od tamtych wydarzeń minął prawie rok. Ciągle jeszcze zmagam się z traumą. Korzystam z pomocy psychologa, ale nie jest łatwo. Mieszkam z rodzicami, biorę leki przeciwlękowe, wciąż nie zamykam drzwi i śpię przy otwartym oknie... Wierzę, że kiedyś przestanę bać się mężczyzn...