"Mężczyzna pojawiał się w moim sklepiku z pamiątkami codziennie i kupował jakiś romantyczny upominek dla kobiety. Denerwował mnie, donżuan jeden! – Kolejna miłosna paczka? Do kolejnej ukochanej? – wyrwało mi się. Chyba posunęłam się za daleko. Nie powinnam interesować się życiem obcego mężczyzny ani tym bardziej odstraszać klienta, którego mogłabym już nazwać stałym. Z drugiej strony, jak on mógł tak mieszać w głowie kilku kobietom naraz? To nie było w porządku. Uczciwi ludzie tak nie postępują..."Weronika, 35 lat
Po raz drugi przyszedł do mojego sklepiku we wtorek. Znów wybrał kubek z napisem „love”, małe pluszowe serce i kartkę. Usiadł przy stoliku, który stał przy oknie na życzenie klientek. Według nich w moim sklepiku było tak miło, że nie chciało się wychodzić. Kupiłam również ekspres do kawy i serwowałam kawę tym, którzy za pomocą kartek i innych drobiazgów chcieli powiedzieć komuś: „przepraszam”, „kocham cię”, „tęsknię”…
Mężczyzna skończył wypisywać życzenia i podszedł do lady.
– Mogłaby to pani ładnie zapakować? Chcę wysłać paczkę.
– Oczywiście – odparłam, uśmiechając się do niego.
Nie odwzajemnił uśmiechu, zapatrzony w okno. Włożyłam zakupy do pudełka. Owijając je w kolorowy papier, zerkałam na mężczyznę. Kurtka parka, szara bluza z kapturem, zwykłe dżinsy, plecak przerzucony przez lewe ramię. Zmierzwione włosy nadawały mu łobuzerski, chłopięcy wygląd. Nie przypominał powieściowego amanta i właśnie dlatego mi się spodobał.
Zmieniłam zdanie, gdy pojawił się w sklepie w środę. Trzeci dzień pod rząd i znów pluszowe serce, kubek, tym razem z napisem: „dzień dobry, księżniczko”. Kartki nie widziałam, bo zasłonił stojak plecami, a po wypisaniu życzeń, starannie zakleił kopertę.
– Kolejna miłosna paczka? Do trzeciej ukochanej? – wyrwało mi się.
Chyba posunęłam się za daleko. Nie powinnam interesować się życiem obcego mężczyzny ani tym bardziej odstraszać klienta, którego mogłabym już nazwać stałym. Z drugiej strony, jak on mógł tak mieszać w głowie trzem kobietom naraz? To nie było w porządku. Uczciwi ludzie tak nie postępują.
– Takie mam hobby – odparł, zbijając mnie z tropu.
Zanim zdążyłam wymyślić jakąś błyskotliwą ripostę, zapłacił i ruszył do wyjścia. Ale chyba udało mi się wyprowadzić go z równowagi, bo po drodze strącił filiżankę ze stolika pod oknem.
– Niech pan to zostawi – powiedziałam zdecydowanie.
Wzięłam ścierkę i wyszłam zza lady. Mężczyzna zmierzył mnie spojrzeniem, ale się nie odezwał. Otworzył drzwi i zniknął.
Kiedy wrócił w czwartek i wybrał kubek z napisem: „człowiek jest stworzony z miłości i do miłości”, który postawił na ladzie, moja irytacja sięgnęła zenitu.
– Proszę wybaczyć bezpośredniość, ale czy pana kobiety wiedzą o sobie nawzajem? – zapytałam, starając się nie podnosić głosu.
– Tak. – Uśmiechnął się. – Nawet się lubią i chodzą wspólnie na kawę.
Tego było za wiele. Co za bezczelny typ! Byłam tak zła, że niechcący rozerwałam papier pakowy i dopiero za drugim razem udało mi się zawinąć pudełko. Wcisnęłam mu je w ręce i wyszłam na zaplecze. Musiałam się uspokoić. Skąd ta złość? Z powodu rozczarowania. Mężczyzna mi się spodobał, sama nie wiem czemu, po prostu… no, wyczułam w nim coś intrygującego. A okazał się donżuanem, choć nie wyglądał. Cóż, widać cicha woda brzegi rwie.
Po powrocie znalazłam na ladzie odliczoną kwotę. Po sklepie kręcili się dwaj chłopcy spanikowani brakiem prezentów dla swoich dziewczyn, ale faceta w parce już nie było. Myślałam, że jeśli pojawi się w piątek, chyba zablokuję mu wejście do sklepu. Nie przyszedł.
Dzień przed walentynkami przyglądałam się zakochanym dziewczynom i chłopakom, szukającym serc na ostatnią chwilę. Uroczy widok... Pierwsze miłości, czasem ulotne, czasem niezapomniane... Nigdy nie ubolewałam nad tym, że jestem sama, ale wizyty tamtego faceta dały mi do myślenia. Może lepiej być jedną z wielu, niż nie być ważną dla nikogo? Robi im podobne prezenty, żadnej nie stawia nad innymi. Wszystkie cztery się znają i przyjaźnią. Jeśli akceptują ten układ, czemu nie?
Po namyśle uznałam, że jednak nie. Dlaczego? Bo trąci haremem.
Mężczyzna w parce po raz piąty przekroczył próg mojego sklepu w same walentynki. Już miałam zamykać. Zamiast zatrzymać się przy półce z kubkami i sercami, ruszył w moją stronę.
– Dzień dobry – powiedział z uśmiechem od ucha do ucha.
Zamiast się przywitać z klientem, wypaliłam:
– Nie spędza pan czasu z którąś ze swoich kobiet? Trudno się było zdecydować na jedną?
Zamarł. Zachowałam się niegrzecznie. Miał prawo się odgryźć i wyjść. Mógł mi wytknąć, że nie nadaję się do prowadzenia sklepu i żaden kurs komunikacji interpersonalnej mi nie pomoże. Tymczasem on ściągnął z ramienia plecak, otworzył go i wyjął paczkę podobną do tych, które robiłam dla niego.
– Dla pani – powiedział, stawiając pudełko na ladzie. Zapakował je w srebrny papier, przewiązał czerwoną wstążką. Po raz pierwszy patrzył mi prosto w oczy. W jego piwnych tęczówkach igrały wesołe ogniki. Coś jeszcze zauważyłam w wyrazie jego twarzy. Niewiarygodne, ale chyba mnie polubił. Intrygujący osobnik. Cóż…
Kobieta, która dostaje od nieznajomego walentynkowy prezent, powinna się ucieszyć i podziękować. A ja…
– Czyżby zwrot od niezadowolonej przyjaciółki? – zakpiłam.
Rany, ktoś powinien zakneblować mi usta!
Mężczyzna w parce roześmiał się serdecznie.
– Proszę otworzyć. Wybrałem coś specjalnie dla pani. Na przeprosiny.
Spojrzałam na niego z ukosa, po czym skupiłam się na rozwiązywaniu wstążki. Rozwinęłam papier, uniosłam wieczko pudełka. W środku znajdowały się dwie białe filiżanki z czerwonymi podstawkami i czerwonymi uszkami. Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak zareagować.
– Pomyślałem, że napijemy się razem kawy. – Wskazał brodą na ekspres. – Ale chyba nie jest pani w najlepszym humorze.
Zmierzyłam go piorunującym spojrzeniem.
– Właśnie, że jestem! – fuknęłam.
Po chwili oboje parsknęliśmy śmiechem.
Mężczyzna zdjął plecak i parkę, podszedł do maszyny i zajął się przygotowywaniem kawy. Wskazał mi gestem stolik. Jak zaczarowana wyszłam zza lady, zamknęłam drzwi, powiesiłam tabliczkę „zamknięte”. Usiadłam na foteliku. Patrzyłam, jak znajomy nieznajomy swobodnie porusza się po moim sklepie, wprawnymi ruchami obsługuje ekspres, otwiera małą lodówkę, wyciąga mleko. Czuł się jak u siebie w domu, a ja mu na to pozwalałam. Więcej, byłam nim zauroczona.
– Jeśli chodzi o przyjaciółki od prezentów – zaczął, nie odwracając się – to moje koleżanki z pracy. Maria jest prawie emerytką, Iwona samotną matką, Agnieszka niedawno straciła faceta, a Danka to niepoprawna romantyczka. Nigdy nie dostały prezentu na walentynki. Postanowiłem to naprawić.
Zostałam z otwartymi ustami po wyjaśnieniu, którego kompletnie się nie spodziewałam. Wyglądał na nieśmiałego, zamkniętego w sobie, trochę na dziwaka. Potem uznałam go za donżuana romansującego z kilkoma kobietami naraz. Na koniec zaskoczył mnie rycerskością. Zwykły gość w bluzie i dżinsach, który wkroczył do mojego sklepu, by mnie rozdrażnić, zaintrygować, wreszcie wprawić w zmieszanie, przyniósł dwie filiżanki kawy i usiadł naprzeciwko.
Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Pierwsze wrażenie nie kłamało. Miał coś w sobie. I wciąż mnie czarował...
Nie rozmawialiśmy już o „jego kobietach”. Rozmawialiśmy o nas. Miał na imię Wojtek i był inżynierem. Kiedy mówił, często się uśmiechał, a kurze łapki wokół jego piwnych oczu drgały wesoło. Miał niesamowite poczucie humoru. Po godzinie zamówiliśmy pizzę i piwo, a z lokalu wyszliśmy dopiero po północy.
Następnego dnia zaprosił mnie do kina. Znów zachował się niestandardowo, bo wybrał film przygodowy, a nie komedię romantyczną, jak typowy facet próbujący zrobić wrażenie na kobiecie. Podczas trzeciej randki jeździliśmy na łyżwach. Podobała mi się opiekuńczość Wojtka. Pilnował, bym się nie przewróciła, trzymał mocno moją dłoń. Potem nad grzańcem lepiej poznawaliśmy siebie… Co będzie dalej? Tego nie wie nikt, ale spodziewam się niespodzianek, bo Wojtek to niestandardowy mężczyzna.