"Ojciec był mi kiedyś bardzo bliski, ale po śmierci mamy wszystko się zmieniło. Po roku żałoby zakochał się bez pamięci w dużo młodszej kobiecie, której zależało tylko na jego pieniądzach. Kompletnie stracił dla niej głowę, nie interesował się wnukiem, sprzedał nawet pierścionek po mamie, który był dla mnie bezcenną pamiątką. Rok temu, w Środę Popielcową, postanowiłam do niego zadzwonić... Urszula, 35 lat
W czasie obiadu Jak zwykle opowiadaliśmy sobie o tym, co się wydarzyło w ciągu dnia.
– Spotkałem dzisiaj twojego ojca... – oznajmił mój mąż. Na moment zapadła grobowa cisza.
– Tak, gdzie?... – spytałam obojętnie.
– Niedaleko nas. Przywitaliśmy się, mówił, że wraca z przychodni. Chyba odbierał jakieś wyniki. Nie wyglądał najlepiej... Prosił, żebym cię pozdrowił i uściskał Ignasia... – urwał.
– Aha – rzuciłam lodowatym tonem.
Rok po śmierci mamy tata zakochał się bez pamięci w jakiejś młodszej o piętnaście lat pani, która od początku mi się nie podobała. I nie chodziło o to, że zbyt wcześnie zajęła miejsce mojej ukochanej mamy, tylko o to, że jej przede wszystkim zależało na pieniądzach ojca. To było widać gołym okiem. A on stracił dla niej głowę. Wydawał na Renię całą emeryturę, fundował jej wakacje, weekendowe wyjazdy, biżuterię. Doszło do tego, że sprzedał piękny, maminy pierścionek z szafirem, który był w naszej rodzinie od pokoleń. Mama jeszcze za życia przykazała, że kiedy odejdzie, tato ma go oddać mnie... Za pieniądze ze sprzedaży ojciec kupił jeden z tych nowoczesnych pierścionków z brylantem i podarował go tej naciągaczce... To doprowadziło mnie do szału. Zdążyłam jeszcze dowiedzieć się, u którego złotnika zastawił pierścionek, odkupiłam go za niem. Nawet gdy zaszłam w ciążę, nie raczył się do mnie odezwać. Kiedy urodziłam Ignacego, Maciek do niego zatelefonował, ale tato akurat był wtedy z Renatką na turnusie w Cieplicach. Co gorsza, nawet po powrocie nie przyszedł zobaczyć swojego wnuka.
Po jakimś czasie, gdy Ignaś już spał, Maciek znowu podjął temat: – Ula, myślę, że powinnaś skontaktować się z ojcem. On jest już starym człowiekiem... Powiem ci, że nie wyglądał najlepiej. Był taki przygaszony...
– Może Renatka go rzuciła, bo skończyła mu się forsa! – przerwałam mężowi.
– Może... Ale wiesz, to w końcu twój tata...
– Oj, przestań! To ojciec się od nas odwrócił! – zacietrzewiłam się. – Mógł być kochanym dziadkiem i tatą, ale wolał zostać Casanovą!
– Czy to źle? – zaśmiał się mój mąż. – Może jednak powinnaś mu wybaczyć?... Popatrz, w tym roku Ignaś znów nie miał kogo zaprosić na Dzień Babci i Dziadka, pewnie było mu przykro.
– A myślisz, że mnie nie było?...
– No, w każdym razie pomyśl o tym. Twoja mama pewnie też by chciała, żebyście... Żebyście znów... Maciek chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zobaczył, że zaszkliły mi się oczy, więc tylko mnie przytulił.
Tydzień później wypadały ostatki. Mój mąż uwielbiał faworki, więc i przed tłustym czwartkiem, i w śledzika smażyłam górę karnawałowych słodkości. Kiedy z faworkowego ciasta robiłam „róże” nadziewane słodką marmoladą, przypomniał mi się tato. Oczami wyobraźni zobaczyłam rodzinny dom i mamę w białym fartuszku, która patyczkiem przewracała na patelni zarumienione ciastka. A tato mówił: „Marysiu, więcej róż, mniej faworków”. Całując ją w kark, posypywał ciastka cukrem pudrem i w małe zagłębienie nakładał konfitury. No i znowu łza zakręciła mi się w oku...
Dobrze, że Maciek i Ignaś wrócili do domu, bo chyba na dobre bym się rozkleiła.
– Mamo, mamo, a tato kupił śledzie! I mówi, że będzie je zagryzał faworkami. Ja też mogę spróbować?
– Pewnie, w końcu to ostatni dzień karnawału, szalejcie. Jutro środa popielcowa.
– A co to?
Wytłumaczyłam młodemu, co i jak z Popielcem, i zapowiedziałam, że następnego dnia pójdziemy do kościoła posypać głowy popiołem, który powstaje ze spalonych palm z poprzedniej Wielkanocy.
– Wcześniej byłeś za mały, ale w tym roku myślę, że jesteś już gotowy.
– A po co ksiądz sypie ten popiół?
– Żebyśmy pamiętali, że nasze życie na ziemi jest tylko chwilą... Że warto ten czas przeżyć dobrze. Być dla siebie i innych dobrym człowiekiem. Na przykład kochać mamę i tatę, cieszyć się tym, co się ma...
– Nie bić się w szkole i jak najszybciej polecieć na Księżyc – dodał Ignacy.
– Otóż to! – Zaśmiałam się. Maciek spojrzał na mnie łagodnie... Miałam wrażenie, że chce mi coś powiedzieć, ale tylko pokiwał głową. Domyśliłam się, że chodzi mu o ojca.
Następnego dnia poszliśmy na mszę. Zajęliśmy miejsca tuż przy obrazie Matki Boskiej Łaskawej. Uklękłam i na chwilę pogrążyłam się w modlitwie. Po niej spłynął na mnie błogi spokój. Miałam wrażenie, że ktoś tam na górze nade mną czuwa. Czyżby moja mama otoczyła mnie w tamtej chwili czułą opieką?... Kiedy w czasie mszy stanęłam z rodziną przed kapłanem, który posypywał głowy popiołem i mówił: „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”, po raz kolejny zrozumiałam, co jest w życiu najważniejsze. Złapałam Maćka i Ignasia za rękę. „Tak, rodzina jest moim największym szczęściem”, pomyślałam. Postanowiłam, że jak wrócimy do domu, zadzwonię do taty... „Mam gdzieś Renatkę, w końcu to mój ojciec!”, myślałam. Boże, jak dobrze, że to zrobiłam.
– Ula, to ty? Dziecko drogie... Jak miło słyszeć twój głos – powiedział tata. – Od roku chciałem do ciebie zadzwonić, ale się bałem. Wiem, stary baran ze mnie... – rzucił, a potem zapytał, czy mogłabym do niego przyjechać. Nie wahałam się ani przez moment. Kiedy witał mnie w progu, miał łzy w oczach. Ja też... Na dobre rozpłakałam się, gdy objął mnie ramieniem. Był taki mizerny...
Kiedy podreptał do kuchni zaparzyć herbatę, usiadłam w salonie. Od razu zobaczyłam, że na komodę wróciło oprawione w mosiężną ramę ślubne zdjęcie rodziców, które zniknęło za czasów Renatki. Obok stała też nasza fotografia i zdjęcie półrocznego Ignasia... Po chwili tato wszedł do pokoju z filiżankami wrzącego naparu. Jego ręce drżały, więc szybko wzięłam od niego naczynia. Na chwilę zapadła niezręczna cisza. Zaczęliśmy mówić w tym samym momencie:
– Przepraszam! – padło z naszych ust. Potem rozmawialiśmy długo i szczerze. Powiedziałam mu o swoich żalach, o dziwo tato za bardzo się nie bronił, może dlatego, że pani Renata odeszła od niego, gdy skończyły mu się oszczędności. Później opowiedziałam mu o wnuku...
– Mam nadzieję, że następny Dzień Dziadka spędzicie razem – dodałam na koniec.
– Mam nadzieję, że dożyję tego dnia – westchnął ze smutkiem.
– Tato, jesteś chory? – Dopiero teraz do mnie dotarło, że jego mizerny wygląd może być spowodowany chorobą.
– Jest już lepiej. Ostatnio miałem zapalenie płuc – przyznał. – Ale przyjdzie wiosna... No i może znów będę miał dla kogo żyć. Niestety, dopiero niedawno pojąłem, że ty, Maciek i mały Ignaś jesteście dla mnie wszystkim – dodał ciszej.
– Tato... – Głos mi drżał. Wstałam z fotela i przytuliłam go.
Od tamtego dnia wszystko się zmieniło. Tato często u nas bywa, codziennie odbiera ze szkoły Ignasia. Niemal natychmiast zawiązała się między nimi więź... Tak się cieszę, że znów jesteśmy rodziną!