"Roman był niezbyt przystojnym siwiejącym facetem z brzuszkiem. Umawiałam się z nim, bo było mi niezręcznie odmówić. Miałam przecież wobec niego ogromny dług wdzięczności – załatwił mojej mamie miejsce w ośrodku poza kolejnością. Brnęłam więc w tą znajomość coraz dalej i dalej..." Irena, 43 lata
– Pani mama nie może dłużej mieszkać sama. To niebezpieczne dla jej zdrowia, a nawet życia – oznajmiła któregoś dnia przez telefon pielęgniarka środowiskowa. – Powiadomiliśmy administrację. Zakręcą gaz, żeby nie wysadziła całego bloku. Niestety to samo trzeba będzie zrobić z dopływem wody.
– Co?! To… to niemożliwe! – wykrzyknęłam.
Byłam załamana, gdy to usłyszałam. Opłacamy opiekunkę, która jest u niej cały dzień, natomiast w nocy mama zostaje sama, bez opieki. I właśnie to stanowiło problem. Okazało się, że mama w nocy obudziła się, odkręciła kran, żeby nabrać wodę do czajnika, ale zapominała zakręcić i woda lała się strumieniem. Na dodatek nastawiła czajnik na kuchence gazowej, odkręciła gaz, ale nie podpaliła palnika i gaz się ulatniał… Dobrze, że sąsiedzi zareagowali na czas.
– Pani mama stanowi zagrożenie dla siebie i innych. Niestety, nie ma innego wyjścia – powtórzyła pielęgniarka. – Chyba że odda ją pani do domu opieki.
– Myśli pani, że nie próbowałyśmy? To wcale nie jest takie proste, jak się wydaje – jęknęłam.
– Wiem. Musi więc pani znaleźć jakieś rozwiązanie – powiedziała i się rozłączyła.
Odłożyłam telefon na stolik i ukryłam twarz w dłoniach. Już rok temu zapisałam mamę do kolejki osób oczekujących na miejsce w domu opieki, ale jak dotąd wciąż były przed nią cztery osoby. Aby mogła dostać pokój, ktoś musiał umrzeć – taki mamy bezduszny system.
– I co my teraz zrobimy? Nikt nie chce podjąć się całodobowej opieki nad mamą, a prywatne ośrodki kosztują od czterech tysięcy wzwyż – westchnęła moja siostra, kiedy do niej zadzwoniłam i powtórzyłam rozmowę z pielęgniarką. – W życiu nie będzie nas na to stać. To jakiś koszmar.
Mama miała tylko mnie i moją siostrę. Urodziła nas późno – Beatę w wieku trzydziestu sześciu lat, mnie w wieku niemal czterdziestu. Teraz miała osiemdziesiąt trzy lata, zaawansowaną chorobę Alzheimera i przyszła kolej na nas, by się nią zająć.
Tyle że Beata z mężem i dziećmi mieszkała na czterdziestu pięciu metrach kwadratowych, a ja z córką w kawalerce przedzielonej parawanem, żeby każda miała swój kąt. Nie było fizycznej możliwości, by mama zamieszkała u którejś z nas. Musiałam coś wymyślić i to jak najszybciej.
Kilka dni potem poszłam do przychodni po leki dla mamy i przy okazji napomknęłam lekarce o naszym problemie.
– Wiem, jak jest ciężko załatwić miejsce w domu opieki, ale nie ma rzeczy niemożliwych. Nam udało się umieścić wuja w „Złotym Klonie” i jesteśmy bardzo zadowoleni. Niech pani porozmawia z kierownikiem, to bardzo sympatyczny człowiek, może jakoś przyspieszy sprawę. – Lekarka uśmiechnęła się do mnie ciepło.
– Jasne! – prychnęłam w duchu, ale następnego dnia pojechałam do ośrodka.
Założyłam swój najlepszy kostium, starannie się umalowałam i psiknęłam perfumami. Byłam zdeterminowana, by przekonać kierownika do tego, żeby przyjął moją mamę poza kolejnością. Przygotowałam się nawet na danie łapówki.
Pan kierownik jednak nawet nie sugerował takiej możliwości. Był siwiejącym jegomościem z brzuszkiem, ledwo mojego wzrostu, z czerwonymi, spierzchniętymi dłońmi. Fizycznie dość nieatrakcyjny, ale też bardzo sympatyczny i życzliwy. Na dzień dobry obdarzył mnie komplementem na temat wyglądu i zaprosił do swojego gabinetu, proponując cappuccino. Pełna nadziei grzecznie podziękowałam i usiadłam w skórzanym fotelu.
– Och, taka przykra sprawa… – Pokręcił głową, kiedy mu zrelacjonowałam moje kłopoty. – Mamusia powinna być absolutnie pod stałą opieką, i to najlepszą! U nas czułaby się na pewno dobrze.
– Ale pewnie jest kolejka, prawda? – dopowiedziałam z rezygnacją.
– No niestety. – Pokiwał głową. – Wpiszę panią na listę i dam znać, jeśli coś się zmieni.
Przypomniałam sobie o łapówce. Siostra kazała mi zapytać, jak można to jakoś przyspieszyć poza systemem, i choć było mi niewypowiedzianie głupio, zadałam to niezręczne pytanie.
Pan Roman przyjrzał mi się badawczo i przestraszyłam się, że wyrzuci mnie za drzwi za tę sugestię. Ale on tylko zamknął szufladę biurka i uśmiechnął się szeroko.
– Pani Ireno… mogę tak mówić, prawda? – Pokraśniał, kiedy kiwnęłam uprzejmie głową. – Oczywiście niczego nie da się zrobić poza systemem, ale może mama kwalifikuje się do natychmiastowego przeniesienia? Musiałbym szczegółowo zapoznać się z sytuacją.
– Oczywiście – potwierdziłam, choć nie miałam pojęcia, o czym on mówi. – To może jutro spotkamy się na lunchu? Przyniosę dokumentację medyczną mamy i porozmawiamy?
Podczas lunchu gawędziliśmy o mało istotnych sprawach; o tym, że mieszkam sama z córką, że on jest od dawna rozwiedziony i że lato tego roku zapowiada się piękne i warto by się wybrać nad Bałtyk. Czułam, że powinnam udawać zafascynowaną tą nową znajomością, nawet może lekko flirtować, bo ten człowiek mógł pomóc mojej mamie. I faktycznie, Roman, bo już wypiliśmy brudzia, znalazł coś w historii choroby mamy, gdzieś zadzwonił, coś komuś obiecał i bum! Mama mogła zamieszkać w pięknym „Złotym Klonie”, w pojedynczym pokoju z widokiem na park i pakietem rehabilitacyjnym, a to wszystko było opłacane przez NFZ!
– Romek, nawet nie wiesz, jak niesamowicie jestem ci wdzięczna – powiedziałam, kiedy już ulokowaliśmy mamę w jej nowym domu. – Mogę cię zaprosić na kolację w sobotę wieczorem?
Wtedy już byliśmy w bardzo przyjaznych stosunkach. W sobotni wieczór wysłałam więc Anitę, moją piętnastoletnią córkę, na nocowanie do koleżanki i nakryłam pięknie do stołu w naszym miniaturowym mieszkanku.
Roman zjawił się przed czasem, z kwiatami i butelką wina. Pachnący wodą kolońską, w śnieżnobiałej koszuli, z lekko rozmarzonym uśmiechem na ustach. Chyba wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że on oczekuje czegoś więcej niż kaczki w pomarańczach i tiramisu na deser. Pił dużo wina, żartował i mówił mi miłe rzeczy. Lubiłam go i oczywiście miałam wobec niego ogromny dług wdzięczności, więc odpowiadałam tym samym, wiedząc równocześnie, że w sensie męsko-damskim kompletnie nic między nami nie będzie.
Na pożegnanie Romek pocałował mnie w policzek i poczułam, że trwa to troszkę zbyt długo jak na zwykły, przyjacielski pocałunek. Ale się nie odsunęłam, bo bałam się, że to wyda mu się niegrzeczne.
Zadzwonił następnego dnia z pytaniem, co porabiam. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nic specjalnego, po prostu siedzę w domu. Już godzinę później stał pod moim blokiem. Poszliśmy na spacer, potem na lody. Romek ciągle pytał, czy mi nie zimno, czy nie bolą mnie nogi i ogólnie zachowywał się, jakby to była randka.
A może była, tylko ja się w porę nie zorientowałam?
Było mi niezręcznie mu odmówić również przy następnych trzech razach. Przecież załatwił mojej mamie miejsce w ośrodku poza kolejnością, a wcale nie musiał. I nie zrobił tego z chęci zysku. Wszystko było zupełnie legalne, po prostu wykazał sporo zaangażowania i chęci pomocy.
Brnęłam w to więc coraz dalej, aż pewnego wieczoru, powodowana wdzięcznością, może poczuciem winy czy nawet litością, pozwoliłam się pocałować w usta. Od tamtego momentu Roman jakby urósł o dziesięć centymetrów. Teraz, kiedy szliśmy gdzieś razem, brał mnie za rękę, a ja walczyłam ze sobą, by mu jej nie wyrwać. Ale nie wyrywałam. Tak wiele mu zawdzięczałam.
– Wiesz, tamtego dnia, kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz, wiedziałem, że będziemy razem – wyznał mi któregoś dnia.
Tyle że to była tylko jego fantazja. W mojej on i ja żyliśmy oddzielnymi życiami. Ale mimo to nie protestowałam, kiedy mnie przytulał, całował i snuł marzenia o wspólnych wakacjach i dalszej przyszłości. Chciał poznać Anitę, więc zaaranżowałam spotkanie. Moją mamę już znał i przykazał swojemu personelowi, by traktował ją szczególnie dobrze.
Wszyscy go lubili. Anita, Beata, moje koleżanki, nasza rodzinna pani doktor. Ja oczywiście też. Bo Roman był inteligentny i sympatyczny. Ale ja po prostu nic do niego nie czułam, poza sympatią, wdzięcznością i coraz większą litością.
– On się w tobie zakochał, mała. – Beata nie pozwalała mi schować głowy w piasek. – Facet myśli o tobie poważnie, a ty go zwodzisz.
– To co mam zrobić? – Byłam załamana. – Z głupia frant powiedzieć mu, że z nami koniec? Bo co? Bo się rozmyśliłam? Przecież my się dalej będziemy widywać w „Złotym Klonie”! Mam go unikać?
– Nie, masz być z nim szczera – poradziła siostra poważnie. – Nikt nie zasługuje na związek z litości.
To tylko pogorszyło sprawę. Zaczęłam mieć jeszcze większe poczucie winy z powodu tego związku. Patrzyłam na zakochanego we mnie Romana i czułam się paskudnie, że nie odwzajemniam jego uczuć. Starałam się wynagrodzić mu tę oziębłość emocjonalną i odgrywałam dobrą partnerkę: robiłam mu drobne prezenty, poszłam z nim na rodzinny obiad, poznałam jego kolegów.
I właśnie tam zrozumiałam, że to nikomu z nas nie służy. Romek był wspaniałym człowiekiem. Kochał mnie i chciał ze mną spędzać coraz więcej czasu. A ja symulowałam problemy żołądkowe, żeby móc siedzieć w łazience i nie musieć znosić jego czułości i troski. Ciągle też zastanawiałam się, czy jeśli z nim zerwę, to odbije się to jakoś na mojej mamie.
– Co ci jest, śliczna? – Romek przydybał mnie w ogródku kawiarni, z której uciekłam pod pozorem bólu głowy. – Martwisz się czymś? Chodzi o mamę?
Zaczerpnęłam powietrza, żeby mu powiedzieć, że tak naprawdę chodzi o nas, ale ostatecznie stchórzyłam. Bałam się, że zrobi scenę, postanowiłam załatwić to później.
Ale później było jeszcze ciężej. Z Romkiem łączył mnie już bowiem seks. Dla niego pewnie fantastyczny, dla mnie obowiązkowy. Czułam się jak kobieta wydana za mąż wbrew jej woli. Ale tak naprawdę tylko ja sama nie pozwalałam sobie na zerwanie tej znajomości.
– Beata, już nie mogę… – Któregoś razu zadzwoniłam do siostry spod kina, pod którym czekałam na Romana. – Muszę z nim zerwać albo się powieszę! Nie mogę tak dłużej! Tylko obiecaj, że nie będziesz mi miała za złe, jeśli mamę wyrzucą ze „Złotego Klonu”.
– Przestań, on nie jest taki… – zmitygowała mnie.
– A może jest? – Zaczynałam wpadać w histerię. – Wiesz, jak ludzie potrafią się odgrywać za złamane serce? Może mama wyląduje na bruku? Może znaleźć jakiś sposób… Ale ja tak dłużej nie mogę… To jego zakochane spojrzenie i te kwiaty, które mi znosi… Nawet to kino… Boże, zrobiłam wszystko, żeby nie musieć z nim iść!
– Więc może wystarczyło szczerze powiedzieć? – usłyszałam głos za sobą i zobaczyłam niewiarygodnie smutną twarz Romana.
Zrozumiałam, że chciał mi zakryć oczy, jak czasem to robił, podszedł cicho i niechcący usłyszał całą rozmowę.
– Roman! Ja… to znaczy… – zaczęłam się jąkać, ale było za późno.
– Nigdy bym nie zaszkodził twojej mamie – powiedział cicho. – Jeśli tak mnie oceniasz… to to wszystko naprawdę nie ma sensu.
Chciałam wyjaśnić, że wcale nie, po prostu dałam się ponieść emocjom. Chciałam go przeprosić, bo nagle przyszło mi do głowy, że ten pełen intensywnych uczuć wzrok wcale mnie nie denerwuje.
Roman jednak nie chciał, żebym z czegokolwiek się tłumaczyła. Zrozumiał, że byłam z nim z poczucia wdzięczności, a potem niejako „z rozpędu”. I może trochę ze strachu o losy mamy. A to nie są dobre powody do związku.
Szłam obok niego, przepraszając i tłumacząc się, kiedy wracał do samochodu. Nie powiedział mi nic nieprzyjemnego, tylko cisnął bukiecik frezji do śmietnika. Poczułam się tak, jakby tam mnie wrzucił.
Wcześniej miałam poczucie wdzięczności, teraz poczucie winy… Napisałam do niego SMS-a, że nie chciałam, by tak to wyszło, i aż podskoczyłam z radości, kiedy mi odpisał. Treść jednak ostudziła moje emocje.
„Biorę zaległy urlop na dwa tygodnie. Możesz śmiało odwiedzać mamę. I nie musisz się o nią bać, nadal będzie miała najlepszą opiekę”.
Przez te dwa tygodnie miałam czas na przemyślenie tego, co mu zrobiłam. Co zrobiłam także sobie. Beata kazała mi się nie zadręczać. „Co się stało, to się nie odstanie”. „Lepiej teraz niż po ślubie” i tak dalej.
Po urlopie Roman wrócił wypoczęty, opalony i jakby z nową energią. Powiedział mojej siostrze, że był na wczasach last minute na Dominikanie. Cudowne miejsce, wiele nowych znajomości – tak to ujął.
Z jedną z tych „znajomości” pod rękę spotkałam go kilka tygodni później w parku. Wymieniliśmy uprzejmości, nie wyglądał, jakby miał do mnie żal. Jego towarzyszka trzymała go za rękę i ciągle się przytulała do jego ramienia. Ucieszyło mnie to.
Ostatnio kolega załatwił mi nową pracę. Chciał to uczcić przy kolacji. Zgodziłam się, ale przyszłam na nią z córką. W dowód wdzięczności zaś wręczyłam mu butelkę bardzo drogiego koniaku. Na szczęście człowiek uczy się przez całe życie, szczególnie na swoich błędach!