"W życiu trzeba się kierować katolickimi zasadami, pouczał mój ojciec. Gdy zaszłam w ciążę – wyrzucił mnie z domu!"
Fot. 123RF

"W życiu trzeba się kierować katolickimi zasadami, pouczał mój ojciec. Gdy zaszłam w ciążę – wyrzucił mnie z domu!"

"Byliśmy bardzo wierzącą rodziną, przestrzegaliśmy wszelkich religijnych zasad. Ojciec mówił nam, co jest dobre, a co złe, wymierzał kary, gdy złamaliśmy jakąś regułę. Jego ataki złości były okropne. Gdy po skończeniu szkoły chciałam się usamodzielnić – oboje rodzice wróżyli mi marny koniec. I wykrakali...!" Małgorzata, 29 lat 

– Dzwoniła twoja mama, Małgosiu... – oznajmiła ciotka Teresa. – Ojciec jest śmiertelnie chory, on umiera...
Te słowa nie wywarły na mnie wrażenia. Od lat miałam do rodziców żal, który był silniejszy nawet od współczucia. Tego, jak mnie kiedyś potraktowali, nie mogłam wybaczyć i wymazać z pamięci...

Moja rodzina była bardzo religijna 

Urodziłam się w zwykłej rodzinie, takiej jakich w Polsce są tysiące. Mieszkaliśmy na wsi niedaleko Rzeszowa. W domu nigdy się nie przelewało, ale ojciec, to mu przyznaję, starał się, abyśmy żyli na przyzwoitym poziomie. Jednak za to mama, ja i mój brat Tomek musieliśmy być mu całkowicie podporządkowani. Niczyje zdanie w naszym domu się nie liczyło. Racja leżała zawsze po stronie ojca, nawet jeśli jej nie miał. Przez osiemnaście lat się nie buntowałam. Tak zostałam wychowana. Byliśmy bardzo wierzącą rodziną, przestrzegaliśmy wszelkich religijnych zasad. Ich egzekutorem był tata. On mówił nam, co jest dobre, a co złe, wymierzał kary, gdy złamaliśmy jakąś regułę. Potrafił być przy tym bardzo surowy. Jego ataki złości były okropne. Nie dość, że dostawało się mnie i bratu, cierpiała również mama. Nie raz widziałam, jak wymierzał jej policzek.

Byłam nieporadna i bardzo naiwna

Moi rodzice powtarzali, że chcą wychować nas na porządnych ludzi. Wpajając nam katolickie zasady postępowania, zapomnieli o przygotowaniu do zwykłego, codziennego życia. Przekonałam się o tym, kiedy poszłam do szkoły zawodowej i zamieszkałam w internacie. Koleżanki i koledzy bardzo szybko zauważyli moją nieporadność i odmienność. Stałam się obiektem drwin i niewybrednych żartów. Znosiłam wszystko z pokorą, bo byłam przyzwyczajona do milczenia. Kiedy dopiekli mi już naprawdę mocno, poprosiłam rodziców, żeby zabrali mnie do domu. Nie wyjawiłam im prawdy. Wykręciłam się tym, że mieszkając z trzema dziewczynami w pokoju, nie mogę się uczyć.
– Przynajmniej będziemy ją mieć na oku – powiedział ojciec w rozmowie z mamą. – Teresa też poszła do internatu do miasta i pamiętasz, co się z nią stało? Mama pokiwała potakująco głową, a ja nieopatrznie spytałam:
– A co się stało? Twarz mamy wykrzywiła się w dziwnym grymasie. Ojciec spąsowiał. Widząc ich miny, domyśliłam się, że dotknęłam tematu, który nie powinien mnie interesować.

Ciotka Teresa była czarną owcą w rodzinie

Ciotka Teresa, jedyna młodsza siostra mojego taty, mieszkała w odległym prawie o sto kilometrów Jaworze. Wiedziałam o niej tylko tyle, że została wyrzucona z domu przez swojego ojca, a mojego dziadka. Dlaczego, tego nikt głośno nie mówił. Można było przypuszczać, że zrobiła coś strasznego. Stawiano ją nam bowiem za najgorszy przykład tego, co może się stać z człowiekiem. Jako mała dziewczynka wyobrażałam sobie najgorsze rzeczy, łącznie z krwawym morderstwem...

Chciałam się w końcu usamodzielnić

Wszystko układało się dobrze, dopóki nie skończyłam zawodówki i nie zaczęłam pracować. Zatrudniłam się jako fryzjerka w pobliskim mieście. Z naszej wsi nie było dobrego połączenia, więc prawie całe dnie spędzałam poza domem. Pewnego razu koleżanka z zakładu zaproponowała, żebyśmy wspólnie wynajęły kawalerkę.
– Nie będziesz musiała tłuc się autobusami... A moja znajoma obiecała, że nie weźmie od nas dużo – przekonywała mnie. Najpierw nie podobał mi się jej pomysł i wzbraniałam się przed tym, jak mogłam. Wymyślałam tysiące wykrętów, byleby tylko dać Iwonie negatywną odpowiedź.
– Ty się boisz życia, Gocha! – stwierdziła koleżanka, kiedy odmówiłam definitywnie. – Musisz w końcu uwolnić się od rodziców, bo jak kiedyś ich zabraknie, to przepadniesz z kretesem! Namyśl się jeszcze! Dasz mi odpowiedź za tydzień... Po tej rozmowie nie mogłam spać całą noc. „Iwona ma rację”, stwierdziłam. „Albo usamodzielnię się teraz, albo nigdy!” Tak więc od następnego miesiąca miałyśmy zostać współlokatorkami.

Ojciec krzyczał, że zejdę na złą drogę

Cieszyłam się, że będę miała własny kąt, że zacznę dorosłe życie. Wszystko zapowiadało się wspaniale, sen z powiek spędzała mi jedynie perspektywa rozmowy z rodzicami. A musiałam ją przeprowadzić. Ze strachu przed ojcem odwlekałam ją do ostatniej chwili.
Dwa dni przed przeprowadzką powiedziałam rodzicom o swoich zamiarach. – I co ty tam będziesz robić? – spytał tata. – Mieszkać i pracować... – odparłam.
– A u nas ci źle? Pod nos ci się wszystko podstawia, a ty szukasz, nie wiadomo czego! Na zatracenie tam pójdziesz. Koleżanki sprowadzą cię na manowce, wspomnisz kiedyś moje słowo! Ale rób, co chcesz, przecież siłą cię w domu nie będę więził...
– Tato, wiesz, że nie o to chodzi...
– Nie przerywaj, jak ojciec mówi! – nakrzyczał na mnie.
– Jedź, proszę! Tata najwyraźniej nie mógł się pogodzić z faktem, że jego córka staje się samodzielna i niezależna.

Myślałam, że moje marzenia właśnie się spełniają

Wyrwanie się spod jego kontroli wyszło mi tylko na dobre. Dzięki Iwonie poznawałam uroki życia. Mieszkając z rodzicami, nigdy bym nie doświadczyła swobody. Chodziłyśmy do kina, kawiarni, na spotkania ze znajomymi. Po miesiącu byłam już całkowicie pewna, że postąpiłam słusznie. Rodziców odwiedzałam regularnie. Przyjeżdżałam do nich w sobotę w południe i zostawałam na niedzielę. Tata nie mógł lub nie chciał pogodzić się z nową sytuacją. Niby się do mnie odzywał, ale robił to niechętnie. A mama, zamiast mnie pocieszyć, wróżyła mi marny koniec, błagając Boga, abym nie skończyła jak ciotka Teresa i nie przyniosła hańby naszej rodzinie... Moje marzenia, o których nikomu nigdy nie opowiadałam, zaczynały powoli się spełniać. Miałam swój kąt, swoją przystań i... swojego księcia z bajki.

Marcin wydawał się mężczyzną idealnym 

Od pewnego czasu spotykałam się z bratem Iwony – Marcinem, który pracował niedaleko, w fabryce konserw, i od czasu do czasu nocował u siostry. Na początku była to niewinna znajomość. Nigdy nie przypuszczałam, że taki przystojny chłopak jak on pomyśli o mnie poważnie i zechce ze mną być. Kiedy po raz pierwszy zaprosił mnie do kina, a potem do kawiarni, szalałam z radości. Marcin był według mnie mężczyzną idealnym. Wyobrażałam sobie, że się pobierzemy i wychowamy gromadkę dzieci. Początkowo wszystko na to wskazywało... Pewnego dnia Marcin wyznał mi miłość. Zaczęliśmy się całować. Jego usta posuwały się coraz niżej, a ręce zawędrowały pod bluzkę. Opamiętałam się dopiero, kiedy nachylał się nade mną, próbując ściągnąć mi rajstopy. – Nie... – wyszeptałam przerażona. – Nie możemy... Jeszcze nie teraz...
– A kiedy? Zawsze, gdy próbuję to z tobą zrobić, wycofujesz się... – Na takie rzeczy możemy pozwolić sobie dopiero po ślubie.
– Kto ci takich farmazonów nakładł do głowy? – roześmiał się.
– Tak jest zgodnie z naszą wiarą... – odparłam naiwnie.
Marcin śmiał się jeszcze bardziej. Moje wykłady na temat religii zawsze go bawiły. Przymykałam oko na jego lekceważący stosunek do tych spraw. Teraz jednak trochę się zdenerwowałam. – Co cię tak śmieszy? – spytałam. – Nie wiesz? – spoważniał. – Ja wyznaję ci miłość, myślę nawet o ślubie, a ty znowu mnie odtrącasz! Zależało mi na nim, jak na nikim innym na świecie. W dowód miłości oddałam mu się jeszcze tego samego wieczora...

Powiedział, że to moja wina i nie chciał mnie znać

W dniu moich dziewiętnastych urodzin okazało się, że jestem w ciąży. Początkowo byłam w szoku, ale gdy przemyślałam sobie swoją sytuację, doszłam do wniosku, że nie powinnam się niczego obawiać. Miałam ochotę biec do Marcina jak na skrzydłach i podzielić się z nim tą szczęśliwą nowiną. Niestety, akurat pracował na drugiej zmianie i nie mógł podejść do telefonu. Wieczorem, gdy wróciłam do domu, opowiedziałam o wszystkim Iwonie. Jej reakcja wprawiła mnie w osłupienie. Zamiast radości na jej twarzy zobaczyłam zaskoczenie i niezadowolenie.
I nie zabezpieczałaś się? – zdziwiła się.
– Przed czym? – spytałam.
– Przed ciążą, idiotko! – krzyknęła. – No tak! Zapomniałam, że ty na takich sprawach w ogóle się nie znasz. Mój brat na pewno nie będzie zadowolony, nie wspomnę już o naszych rodzicach. Ku mojej rozpaczy okazało się że, tak jak mówiła Iwona, Marcin wpadł w szał, gdy dowiedział się, że spodziewam się dziecka.
– To twoja wina! – wrzeszczał. – Jak mogłaś być taka bezmyślna?! – rzucił i, trzasnąwszy drzwiami, wyszedł z mieszkania. Kiedy nie pojawił się następnego dnia, zadzwoniłam do niego do pracy. Nie mógł jednak podejść, by ze mną porozmawiać. Gdy nie przychodził przez kolejne dwa dni, zaczęłam się powoli wszystkiego domyślać. Zasypiając, każdego wieczora rozmyślałam o naszej miłości, wspólnych planach. W głębi duszy liczyłam na to, że zmięknie i następnego dnia stanie w progu mojego mieszkania z bukietem kwiatów i pierścionkiem zaręczynowym w ręku.

Byłam załamana, nie wiedziałam, co będzie ze mną i z dzieckiem 

Niestety... Słuch po nim zaginął. Iwona niechętnie rozmawiała ze mną o bracie. Na moje pytania odpowiadała tak samo:
– Skąd ja mam wiedzieć, co się z nim dzieje? Wiem tyle, co i ty!
Pewnego dnia, gdy wróciłam do domu, mieszkanie było prawie puste. Z kawalerki zniknęły wszystkie rzeczy Iwony. Kiedy na drugi dzień w pracy spytałam ją, co się dzieje, udawała zupełnie zaskoczoną.
– Mówiłam ci przecież, że chcę zmienić mieszkanie – wzruszyła ramionami. Nie drążyłam tematu. Wiedziałam jedno: albo wynajmę sobie coś tańszego, albo wrócę do rodziców. Byłam zupełnie załamana. Nie umiałam uporać się ze swoimi kłopotami, dlatego rozpoczęłam poszukiwania Marcina. Dopadłam go wreszcie, gdy wychodził z fabryki. Na mój widok na jego twarzy pojawił się dziwny grymas. Było jasne, że nie ma najmniejszej ochoty ze mną rozmawiać.
– Błagam cię, pomóż mi, nie wiem, co robić... – wyszeptałam.
A ja nie zamierzam rozwiązywać twoich problemów! – syknął. – Pozbądź się tego bachora, a wszystko się ułoży... Zresztą, co mnie to obchodzi? Jaką mam pewność, że to moje dziecko? Poczułam się, jakby ktoś wymierzył mi siarczysty policzek. Stałam jak oniemiała, po twarzy spływały mi łzy. Patrzyłam jak Marcin odchodzi. Nie miałam siły, aby go zatrzymywać.

Musiałam powiedzieć prawdę rodzicom

Po miesiącu, nie znalazłszy innego rozwiązania, postanowiłam pojechać do rodziców i wyznać im całą prawdę.  „Nie masz się czego bać... Nie masz się czego bać”, powtarzałam sobie, chociaż szłam z duszą na ramieniu. Usłyszawszy od progu groźny głos ojca, postanowiłam, że rozmowę przełożę na niedzielę. W sobotę do końca dnia udawałam, że nic się nie stało.
– Czemu nie byłaś u komunii? – spytał ojciec następnego ranka, przeszywając mnie spojrzeniem. – Aż tak bardzo zgrzeszyłaś? Zrobiło mi się gorąco. Zdałam sobie sprawę, że właśnie nadeszła chwila, w której muszę wyznać prawdę...
– Nie wiem, jak mam wam powiedzieć... ja... – słowa więzły mi w gardle.
– Wychodzisz za mąż? – ojciec próbował wyprzedzić moje „zeznania”.
– Nie... Jestem w ciąży... – wyszeptałam.
– Co?! – w jego oczach spostrzegłam wściekłość.
Nie wychodzisz za mąż, ale jesteś w ciąży, tak? To jest twój sposób na życie? No mów, jak pytam! – potrząsnął mną z całej siły. Rozpłakałam się z bezradności. Wyznałam rodzicom wszystko jak na spowiedzi. Ojciec wpadł w szał. Mama próbowała go uspokoić, wyrzucając mi jednocześnie:
– Jak mogłaś nam to zrobić?! Niestety, nie umiałam odpowiedzieć na jej pytanie. Wieczorem, gdy wysłuchałam już steku wyzwisk, ojciec podjął decyzję.
Jesteś taka sama jak ciotka Teresa! Bezwstydna dziwka! Nie będziesz przynosić hańby naszej rodzinie! W tym domu nie ma dla ciebie miejsca... – wycedził. Mama patrzyła to na ojca, to na mnie, ale i tym razem nie była na tyle odważna, by mu się sprzeciwić.

Dla rodziców przestałam istnieć

Poszłam spakować swoje rzeczy. Zastanawiałam się nad sobą, życiem i dzieckiem, które nosiłam pod sercem. „Co ja mam robić?”, myślałam, płacząc. Zdecydowałam poczekać do rana. Rozważając wszelkie możliwości, wpadłam na pewien pomysł...
– Mamusiu... Mam do ciebie prośbę... – przestraszony wzrok mojej matki mówił sam za siebie: ojciec na pewno zabronił jej ze mną rozmawiać. Nie zważając na jej milczenie, poprosiłam ją o adres ciotki Teresy. Postanowiłam do niej pojechać. „Jeśli rodzice nie chcą mnie znać, to może chociaż ciocia nie odmówi mi pomocy”, myślałam zdesperowana. Rano, przed wyjściem z domu, matka wcisnęła mi do ręki karteczkę. Domyśliłam się, co to jest. Ojciec nawet nie wyjrzał ze swojego pokoju, żeby się ze mną pożegnać. Przestałam dla niego istnieć...

Ciocia Teresa przyjęła mnie najlepiej jak umiała

Pełna obaw przyjechałam do Jawora do ciotki Teresy. Nie miałam żadnej pewności, że mi pomoże. Zdziwiła się, kiedy mnie zobaczyła. Przecież byłam dla niej obcą osobą. Przyjęła mnie jednak, najlepiej jak umiała. A potem wspierała w najtrudniejszych chwilach. Kiedy urodziłam Martę, zamieszkałam u niej. Zajmowała sama trzypokojowe mieszkanie, więc nawet się ucieszyła, że chcę u niej zostać.
– Jakoś damy sobie radę, Małgosiu – pocieszała mnie. – Byłam kiedyś w podobnej sytuacji... – wyznała. – Miałam siedemnaście lat, gdy zaszłam w ciążę. Ojciec, twój dziadek, wyrzucił mnie z domu. Nikt nie stanął w mojej obronie. Trafiłam tutaj. Zatrzymałam się w domu samotnej matki. Urodziłam Piotrka. Potem poznałam mojego nieżyjącego już męża. Jakoś ułożyło mi się życie... – westchnęła, ujmując moją dłoń. – Wierzę, że twoje też potoczy się szczęśliwie.

Mój ojciec nie ma czystego sumienia

Dzisiaj, dziesięć lat później, gdy wspomnę minione lata, dziękuję miłosiernemu Bogu, że postawił na mojej drodze tę wspaniałą kobietę. Zastąpiła mi rodziców, którzy mnie odtrącili. Przez te wszystkie lata nie obchodził ich mój los. Ani razu nie starali się odnowić zerwanych więzi. Nigdy nie widzieli swojej wnuczki. Dlaczego więc jestem im nagle potrzebna? Czy ojciec chce umrzeć ze spokojnym sumieniem? Długo się zastanawiałam, czy tam pojechać. Stwierdziłam jednak, że nie wyświadczę ojcu przysługi... Nie za to, co przez niego wycierpiałam... 

 

Czytaj więcej