"W Święto Zmarłych zrozumiałam, co jest w życiu ważne. Niestety największego mojego błędu nie mogę już naprawić."
Fot. 123rf.com

"W Święto Zmarłych zrozumiałam, co jest w życiu ważne. Niestety największego mojego błędu nie mogę już naprawić."

"Prawie nie widywałam się z córką, bo pracowałam od świtu do nocy. Gosia skończyłaby w tym roku dwadzieścia pięć lat. Nie ma jej ze mną od siedmiu. Nie znałam jej od dziewięciu..." Hanna, 49 lat

Położyłam na marmurowej płycie czerwone róże, usiadłam na ławeczce i popatrzyłam na zdjęcie córki przymocowane do pomnika. To była fotografia do dowodu osobistego. Pamiętałam dobrze, kiedy je zrobiła, bo tego dnia odwiedziła mnie w pracy.

Żyłyśmy od pierwszego do pierwszego

Zakład fotograficzny był tuż za rogiem.
– Chcesz pieniądze? – zapytałam.
– Nie, mam drobne.
– Wrócę po północy – wyjaśniłam.
Tego dnia Grażynka, moja jedyna pracownica, zadzwoniła z wiadomością, że jej dziecko zachorowało. Musiałam sama wszystko ogarnąć, a sklep czynny był od szóstej do północy.
– Czyli jak zwykle – Małgosia wzruszyła ramionami.
Miała rację. Odkąd prowadziłam sklep, prawie w ogóle się nie widywałyśmy.
– Wypruwam sobie żyły także dla ciebie – zauważyłam.
– Jasne, mamo – posłała mi dłonią całusa i tyle ją widziałam.

Dopóki nie odkupiłam tego sklepu za pieniądze z zupełnie nieoczekiwanego spadku po chrzestnej, żyłyśmy z Małgosią od pierwszego do pierwszego. Ciągłe wyrzeczenia, ciągłe oszczędzanie. Miałam tego dość, ona chyba też. Nie nosiła modnych ciuchów ani nie skrapiała się drogimi perfumami jak jej rówieśniczki. Ledwo przędłam na etacie intendentki. Kiedy dostałam spadek, postawiłam wszystko na jedną kartę.
– Chcesz prowadzić sklep monopolowy? – zdziwiła się Małgosia.
– Będę zarabiać więcej niż w szkole – wyjaśniłam.

Prawie nie widywałam córki

Pierwszy rok prowadzenia własnego biznesu minął jak z bicza strzelił. Nawet nie zauważyłam kiedy, bo moje życie sprowadzało się do pracy, pracy i jeszcze raz pracy. Na początku nikogo nie miałam. Harowałam sama od czwartej rano do pierwszej w nocy. Spałam cztery godziny na dobę. Dostawy, negocjacje, księgowość, klienci...
Córki praktycznie nie widywałam, kontaktowałam się z nią za pomocą karteczek. Ale ufałam jej, w życiu nie wpadłabym na to, że może robić coś, czego bym nie pochwalała. Najważniejsze, że miała dobre stopnie. Tego zawsze pilnowałam. Ale kiedy się uczyła, jak, z kim... O tym nie miałam pojęcia. Przychodziłam, gdy Małgosia spała. Wychodziłam, zanim się obudziła. Chciałam dobrze, chciałam jak najlepiej. Zaczęłam zarabiać pierwsze większe pieniądze. Zatraciłam się w tym, bo wreszcie, po latach wyrzeczeń, poczułam się panią swojego losu. Co prawda sama z tej forsy nie miałam czasu korzystać, ale za to mogłam codziennie zostawić Małgosi sto złotych, żeby sprawiła sobie jakąś przyjemność. Chyba kupowałam sobie spokój sumienia. Mój Boże...

To był najgorszy weekend w moim życiu

W tamten weekend Gosia miała jechać na klasową wycieczkę. „Do zobaczenia w niedzielę, córeczko”, w piątek, bladym świtem skreśliłam parę słów na kartce, do której dołączyłam okrągłą sumkę. Żeby niczego Małgosi nie brakowało. Tamten weekend był koszmarny. Akurat odbywały się mistrzostwa w piłce nożnej, więc klientów nie brakowało... Kiedy w niedzielę wieczorem wróciłam do domu, od razu położyłam się spać.
– I nie sprawdziła pani, czy córka jest w pokoju? – zdziwiła się przesłuchująca mnie policjantka.
Boże, jakże się wstydziłam. O zaginięciu córki zawiadomiłam policję dopiero w poniedziałek rano, kiedy odkryłam, że Gosi nie ma w pokoju. Gdy bezskutecznie usiłowałam się do niej dodzwonić. Gdy dowiedziałam się, że szkoła nie organizowała żadnej wycieczki.
– Nie – załkałam.
– I podczas całego weekendu nie zadzwoniła pani do niej?
– Nie...
Nie musiała mi mówić, że nie rozumie. Ja sama nie rozumiałam.
– Miałam mnóstwo pracy...
– Z kim przyjaźniła się córka? – Chłopak? Spotykała się z kimś? – Jakieś rówieśnicze zatargi? – Brała narkotyki? Paliła papierosy? Może piła alkohol? – Prowadziła pamiętnik?
Padło też wiele innych pytań, a ja... Miałam już tylko jedno marzenie... Zapaść się pod ziemię. Zniknąć. Nie musieć zgadywać...

Nic nie wiedziałam o swojej córce

Wszystko, co mogłabym powiedzieć o mojej córce, stanowiło wspomnienie czasów „sprzed sklepu”. Czasów, w których o szesnastej siadałyśmy razem do obiadu. Czasów, w których wieczorami z zapartym tchem śledziłyśmy losy bohaterów ulubionego serialu.
– Nie rozumiem – potrząsnęła głową policjantka.
Minęło kilka dni. Po Małgosi słuch zaginął. Policja rozpoczęła śledztwo, a ja nie potrafiłam naprowadzić ich na żaden ślad. Przeszukali jej pokój. Wewnątrz klosza nocnej lampki znaleźli przyklejony taśmą notes. Prowadziła pamiętnik. Dostałam go dopiero po zakończeniu procesu. Stał się moją relikwią. Znałam na pamięć każde słowo. Nie pisała o mnie. Jakbym nie istniała. Bo nie istniałam w jej życiu. Istniał on.

Jej miłość, o której nie miałam pojęcia. Jej zabójca. Minęło tyle czasu, a ja wciąż nie mogłam uwierzyć w ten banał. Młoda dziewczyna i starszy o dwie dekady, żonaty facet, który ją omamił, podporządkował ją sobie, naobiecywał bzdur. Miał odejść od żony, miał zostawić dzieci. Miał kochać moją Małgosię. Miotała się miesiącami. Rzucała go, wracała i tak w kółko. Coraz bardziej zdesperowana. Ostatni zapisek dotyczył feralnego weekendu. Zaprosił ją na wycieczkę. Wynajął domek nad jeziorem. Tylko oni i dziki seks. Tak pisała...

Małgosi już ze mną nie ma

Jej ciało policja znalazła pierwszego listopada, w święto zmarłych. Podczas procesu zeznał, co poszło nie tak. Małgosia zaczęła wysuwać żądania. Zaczęła go szantażować. Groziła, że pójdzie do jego żony i o wszystkim opowie. Wypił za dużo. Wściekł się. Pchnął Małgosię, a ona upadła, rozbijając głowę o kant łóżka, na którym chwilę wcześniej uprawiali seks. Zakopał ją w chaszczach nad jeziorem. Biegli medycy potwierdzili, że przyczyną śmierci był uraz potylicy...
Nie chciałam pamiętać jego imienia. Dostał dziesięć lat, bo sędzia nie do końca uwierzył w nieszczęśliwy wypadek. Gosia skończyłaby w tym roku dwadzieścia pięć lat. Nie ma jej ze mną od siedmiu. Nie znałam jej od dziewięciu...
Przenikliwy chłód przywrócił mnie do rzeczywistości. Zapadał już zmrok. Podniosłam się z drewnianej ławeczki i poprawiłam różany wieniec. Czy dorosła Małgosia nadal lubiła róże? Nie miałam pojęcia... Nazajutrz o szóstej rano musiałam otworzyć sklep...

 

Czytaj więcej