"Na pozór byłam pogodzona ze śmiercią męża, w rzeczywistości – nie mogłam sobie dać rady bez niego. Coraz częściej nie chciało mi się wstać z łóżka, ubrać się, zjeść... Mijały kolejne dni mojej żałoby, kiedy nagle dostałam list..." Ewa, 42 lata
Na pogrzeb przyszło mnóstwo ludzi. Wielu nie znałam, niektórych kojarzyłam... Jak tę kobietę w woalce, którą pocieszał chłopiec... Potrzebowałam czasu, aby wszystko sobie poukładać.
– To złośliwy nowotwór kości – powie- dział lekarz. – Nie jesteśmy w stanie pomóc. Zostało panu kilka miesięcy, może rok życia... Załamałam się. Pamiętam, to były moje urodziny. Wiem, że Jurek się bał, ale to on podtrzymywał mnie na duchu.
– Musisz być silna, nie możemy marnować czasu na rozpacz – mówił.
Miał rację. Mimo to nie pogodziłam się z chorobą męża, przez trzy miesiące woziłam go od jednego bioenergoterapeuty do drugiego. I udawałam, że problemu nie ma. Nie wiem, jak on to wytrzymywał... Tuż przed Wielkanocą postanowił ze mną porozmawiać.
– Kochanie, jestem już zmęczony. Nie chcę marnować resztek sił na walkę z przeznaczeniem – powiedział wtedy.
W noc po pogrzebie nie mogłam zasnąć, wspominałam...
Jerzego poznałam w szkole. On był nauczycielem matematyki, ja zaczynałam pracę w sekretariacie. Pamiętam, pierwszy raz podszedł do mojego biurka, trzymając za rękę milutką dziewczynkę.
– Zajmie się pani małą? – poprosił. – Idę na rozmowę z dyrektorem.
– Jasne – zgodziłam się, kryjąc rozczarowanie, że ten przystojny, sympatyczny mężczyzna jest już zajęty. Szybko znalazłyśmy wspólny język z Kajką, córką Jurka, i kiedy ten wyszedł od dyrektora, zastał nas roześmiane i umówione na pieczenie ciasteczek.
– Jeśli pana żona nie będzie miała nic przeciwko – powiedziałam.
– Nie mam żony – odparł.
– Przepraszam – szepnęłam.
– Nie szkodzi – roześmiał się. – To kiedy pieczemy te ciastka?
Przyszli kilka dni później. Spędziliśmy cudowny wieczór. Dużo rozmawialiśmy. Dowiedziałam się, że mama Kajki zostawiła ich tuż po urodzeniu córki... Zakochałam się... Pobraliśmy się i byliśmy szczęśliwi przez piętnaście lat.
Mijały kolejne dni mojej żałoby. Na pozór pogodzona z brakiem Jurka, w rzeczywistości nie mogłam sobie dać rady bez niego. To on nadawał tempo naszemu życiu. Coraz częściej nie chciało mi się wstać z łóżka, ubrać się, zjeść... Zbliżały się moje urodziny i rocznica „wyroku” wydanego na Jurka. Dzień wcześniej wyszłam z domu, żeby zrobić zakupy, bo lodówkę miałam pustą. Wracając, zajrzałam do skrzynki. Wyjęłam kopertę. Nie mogłam odczytać ze znaczka, skąd była nadana, brakowało adresu zwrotnego. Zaintrygowało mnie to. Po powrocie do domu otworzyłam ją. W środku były dwie koperty. Na jednej napisano: otworzyć dzień przed urodzinami, na drugiej: w dniu urodzin. Otworzyłam pierwszą. To był list od Jurka! Pisał, że bardzo mnie kocha i chce, bym po jego śmierci żyła normalnie. Była też prośba: Jerzy wymienił wszystkie swoje rzeczy, które zostały w domu i dokładnie opisał, komu oddaje każdą z nich. Nie mogłam uwierzyć, że mam się pozbyć pamiątek po nim! Ale Jurek dobrze mnie znał, na końcu listu napisał: „Ewo, pamiętaj, że Cię kocham i chcę, żebyś to zrobiła dla własnego dobra. Masz nasze wspomnienia, tego nikt Ci nie zabierze, a to tylko rzeczy, które mogą się przydać komuś innemu. I obiecaj mi, że drugi list otworzysz dopiero jutro.” Oj, naprawdę dobrze mnie znał, ledwo powstrzymywałam się, żeby nie otworzyć drugiej koperty.
Zrobiłam, jak poprosił. Rozdzieliłam rzeczy i przygotowałam dla każdej z osób paczuszkę. Postanowiłam wysłać je pocztą. Nie wiedziałam tylko, co zrobić z dwiema: dla wnuka (nie mieliśmy wnuka) i dla Kajki... No tak, Kajka to był jeden z cierni naszego wspólnego życia. Wyprowadziła się z domu kilka lat temu i nie raczyła się odezwać do tej pory. „Jak mam ją odnaleźć? Jak jej wybaczyć, że zostawiła nas w imię szczeniackiej miłości?”, myślałam. Postanowiłam zostawić to do jutra i po prostu położyłam się spać. Pierwszy raz od bardzo dawna spałam spokojnie. Następnego dnia przeczytałam drugi, urodzinowy list. W kopercie była kartka z pięknymi życzeniami i kolejny liścik: „Wiem, że ten dzień nie kojarzy Ci się najlepiej, ale to trzeba zmienić. Na dziesiątą jesteś umówiona u pani Kasi, a o szesnastej masz odebrać tort u pana Józefa, Twój ulubiony, czekoladowy. Baw się dobrze, kochanie...” W salonie u Kasi pojawiłam się punktualnie. Powiedziała, że Jurek umówił mnie na wizytę u fryzjera, kosmetyczki i masażystki już w listopadzie, czyli tuż przed tym, kiedy musiał jechać do szpitala. Kochany, cierpiał już wtedy bardzo, a wciąż myślał o mnie. O szesnastej odebrałam tort z cukierni pana Józefa, który powiedział, że tak pełnego miłości zamówienia jeszcze nie realizował. Wieczorem przyjechała moja najlepsza przyjaciółka, Lidka. Warto było zobaczyć jej minę, gdy otworzyłam drzwi!
– Ewa, wyglądasz cudownie!!! – nie mogła się opanować. Tego wieczoru czułam, że Jurek jest ze mną, że cieszy się moją radością. Dzięki mężowi ostatnie tygodnie zimy nie wydawały mi się takie straszne, ale gdy przyszła wiosna, przygnębienie wróciło. I wtedy nadszedł kolejny list. Jurek napisał mi całą listę rzeczy, które mam koniecznie zrobić. Były tam spacery z Lidką, tytuły książek, które miałam przeczytać i... zaproszenie nad morze, do SPA. Kiedy zdołał to zorganizować? Skąd wysyła listy?! Tyle pytań bez odpowiedzi, ale byłam mu wdzięczna za to, że przedłuża nasze wspólne życie o kolejne miesiące...
Nigdy nie byłam nad morzem wiosną. Spacery po plaży, spokój... to wszystko pomogło mi się pogodzić z sobą i swoim nowym życiem. Wróciłam do domu pełna energii i dobrych myśli. Przemeblowałam mieszkanie, kupiłam kilka nowych rzeczy. Postanowiłam odnowić kontakty z moimi znajomymi. W końcu poczułam, że żyję. Wiedziałam, że to dzięki Jurkowi, dlatego wciąż miałam poczucie winy, że nie do końca spełniłam jego prośbę. Paczuszka dla Kajki leżała nietknięta.
I wtedy przyszedł ostatni list, najtrudniejszy, bo przypomniał o drugim cierniu w naszym życiu. To było dwanaście lat po naszym ślubie. Przechodziłam trudny okres. Byłam humorzasta i każdego dnia umierałam z powodu innej choroby. Żeby poprawić sobie nastrój, zjadałam kilogramy słodkości, a potem płakałam, że tyję. Jurek początkowo był cierpliwy, ale po kilku miesiącach przestał się mną przejmować. Znikał z domu i wracał wieczorem, dziwnie radosny. Nie reagował na moje humory. Myślałam, że ma romans, ale o nic nie pytałam, bałam się prawdy. Któregoś dnia Lidka nie wytrzymała i wykrzyczała mi wprost, co o mnie sądzi. Pomyślałam, że przesadza, ale potem dotarło do mnie, że miała rację: niszczyłam moje małżeństwo! Poszłam do lekarza i poprosiłam o pomoc. Długo zbierałam się w sobie, aż w końcu przeprosiłam Jurka. Mąż przytulił mnie bez słowa. Nigdy nie spytałam go o tajemniczy romans. Dopiero w liście wrócił do tej sprawy. „To nie był romans, Ewuniu, to była Kajka.” No tak, Kajka... Uciekła od nas. Zakochana na zabój w starszym od siebie chłopcu... „Kaja chciała wrócić, ale Ty byłaś wtedy taka zła na cały świat... Baliśmy się, że nie dasz jej szansy, zwłaszcza że oprócz Kajki był jej syn, Tymek. A ona nie mogła wtedy dostać kolejnego ciosu od życia.” To mały i odzyskana córka powodowały, że Jurek był taki radosny! Dlatego kazał mi przygotować dla nich paczki! Dowiedziałam, się, że ojciec Tymka był porządnym mężczyzną. Kiedy mały miał cztery lata, jego tata zginął w wypadku i Kajka została wdową. Wówczas potrzebowała wsparcia, tak bardzo chciała wrócić. Ja jej przeszkodziłam.
Jurek prosił mnie, żebym zapomniała o przeszłości i odwiedziła Kajkę, kiedy będę na to naprawdę gotowa. Trochę się tego obawiałam, ale w końcu pojechałam pod podany przez Jurka adres. Drzwi otworzyła mi kobieta... którą pamiętałam z pogrzebu.
– Ewa, a więc jesteś? – powiedziała ze łzami wzruszenia w oczach.
– Kajeczka, wybacz mi wszystko – wpadłam w jej objęcia.
– Tata obiecał mi, że te listy nas połączą – przyznała pod koniec wizyty. To ją poprosił Jurek o pomoc w ratowaniu mojego życia. To ona wysyłała listy. Ostatni przekazała mi osobiście. „Ewuniu, wierzę, że jeszcze będziesz bardzo szczęśliwą kobietą. Kochaj życie i chłoń je pełną piersią, a ja się będę Tobą opiekował. Kocham Cię na zawsze – Twój Jurek.” „Ja też cię kocham, Jureczku”, pomyślałam z wdzięcznością.