"A oto i nasza księżniczka! – z rozmachem otworzyłam drzwi i wprowadziłam wnusię do dużego pokoju. Martynka wyglądała jak aniołek w białej sukni z szeleszczącej tafty i koronek. Mała była wprost zachwycona, za to moja córka nakrzyczała na mnie, że dzisiaj już nikt tak dzieci do komunii nie stroi...!" Izabela, 54 lata
Martynka stanęła w komunijnej sukience na środku, nieco onieśmielona swoją urodą, oczekując na burzę zachwytów mamy, taty i dziadka.
– No cudownie! – wyrwał się mój Antek, ale Agnieszka weszła mu wpół słowa.
– Co to ma być, mamo?! – spytała, groźnie marszcząc brwi.
– Jak to co? – odparłam zaskoczona. – Suknia. Jeszcze tylko wianek, buciki i torebka na modlitewnik, i nasza ślicznotka może iść do komunii. To już za chwilę, a ty nie kupiłaś sukienki. Więc ja ją uszyłam.
– Mamo – jęknęła moja córka. – Przecież mówiłam ci, że dzieci idą do komunii w albach. Będzie tanio i estetycznie, a taka beza to zwykłe bezguście. Dziś już nikt tak dzieci nie stroi.
– Jak to nikt? – obruszyłam się. – Wszyscy! Ty wiesz, ile ja bym dała, żeby na swoją komunię pójść w takiej sukience z szeleszczącej tafty?
– I bardzo dobrze! Więc sama się w nią ubierz. Po chwili Agnieszka wciąż na mnie krzyczała, Martynka stała w tej pięknej sukni na środku pokoju i miała łzy w oczach, a zięć z moim Antkiem czym prędzej czmychnęli do kuchni, widocznie przewidując, że i im może się przy okazji oberwać. Pół godziny później suknia z powrotem zawisła na wieszaku, a obrażona Agnieszka wyciągała za rękę płaczącą Martynkę z naszego mieszkania. Za nimi, w bezpiecznej odległości, wychodził Adam.
– Mamo, naprawdę ładna ta sukienka – mruknął do mnie na pożegnanie. – Mamusia ma talent.
Ten mój zięć zawsze wiedział, jak się zachować. Szkoda, że tylko on. A córkę wychowałam sobie na zołzę i niewdzięcznicę.
– Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle – westchnęłam do męża, kiedy zostaliśmy sami, a szlochy wnuczki na klatce schodowej już ucichły.
– Nie powinnaś się wtrącać – skarcił mnie Antek. – Sukienka jest ładna, napracowałaś się, ale to rodzice decydują, w czym ich dziecko pójdzie do komunii.
– Nawet wbrew samemu dziecku? – broniłam się. – Widziałeś, jaka nasza wnusia była zachwycona? Każda mała dziewczynka chce być księżniczką, przynajmniej przez ten jeden dzień w życiu.
Mój mąż już się nie odezwał. Wiedział, że i tak nie ustąpię...
Gdy szłam do pierwszej komunii, moich rodziców nie było stać na taftę i koronki. Mama ubrała mnie w skromną sukienkę po starszej siostrze. Nie dość, że wyglądała jak uszyta z obrusu, to jeszcze była na mnie za duża. Nikt nie zadał sobie trudu, żeby ją dopasować na moją drobną figurę, bo miałam jeszcze młodszą siostrę i małe kuzynki, którym sukienka musiała posłużyć przez następne lata. A ja w drugiej klasie byłam wyjątkowo mała. Poszłam więc w za dużej, przepasanej szarfą i umie- rałam ze wstydu. Moje koleżanki puszyły się w swoich kreacjach, a ja przysięgłam sobie, że kiedy będę dorosła, zadbam o to, by moja córka w dzień pierwszej komunii nie musiała się wstydzić. I Agnieszka była wystrojona jak lalka. Teraz, kiedy przyszła pora na Martynkę, jej własna matka, a moja córka, chce jej odebrać taką przyjemność. Nie mieściło mi się to w głowie i postanowiłam działać.
Wiedziałam, że bez solidnych argumentów nie przekonam córki. W środę przyjmował proboszcz kościoła, w którym Martynka przystępowała do komunii. Poszłam więc się z nim spotkać. Szczegółowo wyjaśniłam, w czym rzecz i spytałam wprost, czy dzieci muszą być w albach.
– Tak zdecydowali rodzice – proboszcz pokiwał głową. – I tak by było ładnie i skromnie... Ale niektóre matki od razu zaczęły się wyłamywać i zapowiedziały, że ubiorą dzieci, jak chcą.
– Czyli moja wnuczka też może być w sukience? – upewniłam się.
– Zakazu nie ma – westchnął. – Najważniejsze, by pamiętać, że pierwsza komunia to przede wszystkim spotkanie z Jezusem...
– Oczywiście, oczywiście – z zapałem zapewniłam duchownego.
Prosto z kościoła pobiegłam do córki.
– Jestem pewna, że wiele koleżanek Martynki będzie w sukienkach – powiedziałam. – Może zgodzisz się jednak, żeby włożyła tę moją?
– No właśnie – Agnieszka uśmiechnęła się przymilnie, czym bardzo mnie zaskoczyła. – Najpierw wszyscy chcieli, żeby było skromnie, a teraz robią rewię mody. Całe szczęście, że uszyłaś tę sukienkę, więc gdybyś mogła...
– Czyli ta kiczowata beza jednak ci się podoba? – nie oszczędziłam córce złośliwości.
– Jasne, jest śliczna! I najważniejsze, że Martynce się podoba. To przecież jej dzień.
Wnusia w dniu swojej pierwszej komunii zachwyciła wszystkich. Niektóre matki nawet pytały, skąd mamy taką suknię i chwaliły mój talent. Spełniło się więc moje wielkie marzenie, a Martynka czuła się jak mała księżniczka.