"Dotarło do mnie, że zamiast męża mam w domu dużego rozkapryszonego chłopca..."
Fot. 123 RF

"Dotarło do mnie, że zamiast męża mam w domu dużego rozkapryszonego chłopca..."

"Zawsze miałam słabość do artystów! Pociągała mnie ich szalona natura i aura niezwykłości, jaką roztaczali. Poznałam sporo muzyków, kilku poetów, ale zakochałam się w malarzu. Kiedy zamieszkaliśmy razem, klapki zaczęły spadać mi z oczu. Piekło zaczęło się, gdy na świat przyszły nasze dzieci..." Marianna 33 lata

Gdy byłam nastolatką, bez przerwy kręciłam się wokół naszej miejscowej bohemy. Sama niewiele miałam do zaproponowania, natura bowiem odmówiła mi talentu do czegokolwiek – tak przynajmniej wtedy myślałam – ale byłam dość bystra i dowcipna, więc kijem mnie nie odganiali. Poznałam sporo muzyków, kilku poetów, ale zakochałam się w malarzu.

Mirek był fascynujący!

Przystojny jak sam diabeł, oczytany i piekielnie utalentowany, a przy tym taki... romantyczny! Na pierwszej randce, zamiast mnie pocałować, namalował mój portret. Potem wiele razy byłam jego modelką i muzą, a pewnego czerwcowego dnia zostałam jego żoną. I to był koniec naszej romantycznej przygody.
Gdy zamieszkaliśmy pod jednym dachem, zaczęło do mnie docierać, że zamiast męża mam w domu dużego, rozkapryszonego chłopca, który nie potrafi sprzątnąć po sobie, nie zna się na rachunkach, sądzi, że ubrania piorą się same, a manna spada dobrym ludziom z nieba. Włożyłam wiele wysiłku w to, by nauczyć go odpowiedzialności za dom... albo zamykał się w piwnicy, w której zrobił sobie pracownię, i bez reszty oddawał sztuce. Nie przynosił do domu ani grosza, bo choć jego obrazy cieszyły się dużym powodzeniem, on nie umiał – i chyba nie chciał – ich sprzedawać. Uważał, że to poniżej jego godności...

Piekło zaczęło się, gdy na świat przyszły dzieci 

– Zostanę twoim agentem – mówiłam, ale on kręcił głową.
Moje obrazy, moja sprawa – kończył dyskusję.
Piekło zaczęło się, gdy na świat przyszły dzieci – najpierw Maciuś, potem Luiza. Mirek praktycznie zamieszkał w pracowni. Hałas go męczył, dzieci go denerwowały, ja go nudziłam... Wciąż potrzebował nowych wrażeń, nowych podniet... A ja potrzebowałam dobrego męża i czułego ojca dla dzieci. Rozmijaliśmy się coraz bardziej, wydłużała się w nieskończoność lista wzajemnych pretensji.

Kazałam mu wybierać. I wybrał...

W końcu postawiłam sprawę na ostrzu noża – albo my, albo sztuka. Mirek długo patrzył na mnie smutnym wzrokiem, a w końcu powiedział:
– Sztuka... Wybacz...
W pewnym sensie ulżyło mi. Podejrzewałam, że nie jesteśmy dla Mirka ważni, ale wciąż się łudziłam. Teraz wiedziałam z całą pewnością, że nasza rodzina nie ma przyszłości. Koniec złudzeń. Wystąpiłam
o rozwód, ale odpuściłam mężowi alimenty, i tak nie miałby ich z czego płacić. Pracuję, zarabiam. Poradzę sobie sama. Bo okazało się, że ja jednak mam jakiś talent – umiem żyć.

 

Czytaj więcej