"Kiedyś byliśmy razem, a teraz ja miałem robić zdjęcia na jej ślubie..."
Fot. 123RF

"Kiedyś byliśmy razem, a teraz ja miałem robić zdjęcia na jej ślubie..."

"To zlecenie wpadło mi przypadkiem. Pana młodego poznałem już wcześniej, pannę młodą zobaczyłem po raz pierwszy. Niewysoka, drobna szatynka. Kiedy się do mnie odwróciła, po prostu wrosłem w ziemię! Zaschło mi w ustach. Agnieszka! Boże mój, Agusia...!"  Jakub, 26 lat

Młodzi wymienili obrączki, ciotki popłakiwały, sopranistka na chórze męczyła „Ave Maria”, a ceremonia zmierzała ku końcowi. Zrobiłem fajne ujęcie przysypiającemu berbeciowi i przemknąłem do kruchty, żeby mieć dobre ustawienie na wyjście. Ależ ziąb! Palce grabiały. Panna młoda dygotała mimo puchatej pelerynki zarzuconej na ramiona. Z daleka wyglądała jak spłoszony pisklak. Cholera, też mi się robota trafiła! Chyba najgorsza w życiu...

Gdy zobaczyłem pannę młodą, wrosłem w ziemię

Zimno, zwykła rzecz, śluby o tej porze roku może rzadziej, ale się zdarzają. Grudzień, literka R, święta i tak dalej. Kilka lat robię w tym biznesie, już mam wszystko obczajone, najwyżej się człowiek cieplej ubierze, wielkie rzeczy. To zlecenie wpadło mi w sumie przypadkiem. Kumpel do mnie zadzwonił, wypadek miał, złamał nogę, błagał, żebym go zastąpił. No spoko. Spotkałem się jeszcze z tym facetem, w sensie panem młodym, koleś jak koleś, niby bankowiec, ale taki buraczany bardziej z wyglądu: karczycho, złoty łańcuch, no nic. „To się wytnie”, jak mawia kumpel. Umówiliśmy się, co i jak, ceremonia i wesele, bez sesji, bo to ewentualnie potem, i bez kamerzysty, bo mieli swojego. Same foty. Luz.
Ślub miał być o piętnastej w kościele na rynku. Przyjechałem odpowiednio wcześniej, państwo młodzi i świadkowie już byli, załatwiali formalności. Podszedłem się przywitać. Młodego, tego całego Rodżera, już poznałem, pannę młodą zobaczyłem po raz pierwszy. Niewysoka, drobna szatynka, odwróciła się i... wrosłem w ziemię. Zaschło mi w ustach. Scena jak z jakiegoś pieprzonego filmu! Agnieszka! Boże mój, Agusia!
Przełknąłem z wysiłkiem ślinę. – Dzień dobry...
– Wyciągnęła rękę na powitanie, a źrenice jej się rozszerzyły. Poznała mnie! Podniosłem aparat i zrobiłem jej portret z tymi pociemniałymi oczami.

Kiedyś zachowałem się jak świnia

Ksiądz poprosił ich do zakrystii, świadek zaczął coś mówić, wycofałem się z bijącym sercem. „Kurczę, weź się w garść, człowieku, weź się garść!”, powtarzałem sobie gorączkowo. Sierpień, koniki polne, pomost nad jeziorem... Taka była smutna wtedy! To był nasz ostatni wieczór, następnego dnia wyjeżdżałem do Anglii. Zachowałem się jak świnia. Zostawiłem ją. Wtedy oczywiście wydawało mi się, że wszystko spoko: byłem młody, nieśmiertelny, co w tym złego wyrwać laskę na wakacje? Krótko mówiąc: kretyn. Ona była chyba jeszcze w szkole wtedy, i chyba mnie kochała. Piliśmy piwo na tym pomoście, całowaliśmy się i tak dalej. Obiecywałem, że przyjadę, że zadzwonię. Nie zadzwoniłem. Ale przez długi czas później prześladował mnie obraz tej drobnej buzi. A jak już po paru latach ogarnąłem się na tyle, że zrozumiałem, jakie to było skur...syństwo z mojej strony, to tym bardziej nie zadzwoniłem, bo mi było głupio. No to mam teraz...

Agnieszce trafiła się dobra partia?

Zabrzmiały organy, Agnieszka z tym tam całym Rodżerem defilowali ku wyjściu, zaczął się ruch w ławkach. Show must go on. Robiłem swoje. Pstryk, pstryk! Welon, bukiet, ryż. Ciocia składa serdeczne powinszowania. Pstryk. Zbiorówka na schodach. Limuzyna z balonikami. Pstryk. Czemu ciągle czułem tę jakąś gulę w gardle? Ostatnie ujęcie przez szybę. Młodzi odjechali. W samą porę, bo z sinego nieba zaczęła sypać drobna lodowa kasza, jeszcze by biedna Agnieszka bardziej zmarzła... Wrzuciłem aparat na siedzenie i ruszyłem za białym mercedesem.
Wesele było w jakimś niby-dworku na przedmieściach. Knajpa z hotelem. Pojechałem skrótem, dzięki czemu na miejscu byłem przed nimi. Zdążyłem zmienić obiektyw i trzasnąć parę detali. Lampiony nad wejściem, sztuczny bukszpan w donicach, tłumek gości. Rodzice państwa młodych konferowali z menedżerem, kobitki poprawiały fryzury przed lustrem w holu. Matka Agnieszki w dość tandetnej garsonce i jej ojciec, na oko mechanik, z wąsem. Zdaje się, że od tych drugich dzieliła ich przepaść towarzysko-finansowa, bo po drugiej stronie głównie jedwabie, tafta i złoto. Ojciec tego tam, Rodżera, to wyglądał bardziej na średniego przedsiębiorcę z sukcesem. Znaczy się, awans się dziewczynie trafił. No i dobrze.

Mijały godziny, odwalałem pańszczyznę

Zajechali młodzi. Chleb, sól, toast, tłuczenie kieliszków. Standard. Nie odejmowałem aparatu od twarzy. Dobra rzecz taki Nikon. Można się za nim schować. Miła kelnerka zaproponowała mi coś do jedzenia przy bocznym stoliku. Nie byłem głodny. Już prędzej strzeliłbym lufę wódki, ale tego akurat nie mogłem. Zrobiłem ujęcia stołu, gości, dzieciaki okładające się balonami na parkiecie. Z kąta po drugiej stronie sali obserwowałem Agnieszkę, jak je, rozmawia, ociera usta serwetką. Nagle przypomniało mi się, jak chodziliśmy na lody w Mikołajkach... Najbardziej lubiła waniliowe... Niech to szlag!
– Gorzko! Gorzko! Pan młody objął twarz Agnieszki dłońmi i wycisnął na niej soczysty pocałunek. Co za obleśny typ! Pierwszy taniec, drugi taniec... Mijały godziny, a ja odwalałem pańszczyznę, uwieczniając podrygujące pary, zawianych wujów i drapieżne przyjaciółki, które miały nadzieję tym razem upolować bukiet. Albo cokolwiek zamiast bukietu.

Pan młody świetnie się bawił, panna młoda - gorzej

Panna młoda trochę tańczyła, trochę przemykała pod ścianami, jakby nieobecna duchem. Za to młody bawił się świetnie. Walił lufę za lufą, czerwony na pysku, klepał laski po tyłkach i rechotał z kolegami. Koło jedenastej zaczęły się te cholerne weselne zabawy. Ciężko z tego zrobić dobre foty, bo wszyscy są już spoceni, wypici i robią głupie miny. Nastawiano krzeseł na środku, posadzono parę osób i pan młody miał rozpoznać żonę po kolanach. Przy trzecim z kolei krześle minął kolana i wsunął rękę dalej, między uda. Dużo dalej... Podniósł się wrzask, laska w fioletowym czerwona na twarzy, ciotki zażenowane... Popatrzyłem na Agnieszkę. Siedziała bez ruchu na swoim krześle, jakby była myślami zupełnie gdzie indziej. Nasze spojrzenia na moment się spotkały. Coś jakby cień przepraszającego uśmiechu. Zacisnąłem kurczowo palce na spuście migawki...

Tym razem jej nie zostawię...

Dochodziła trzecia w nocy. Wesele dogorywało. Starsi goście dawno już się porozjeżdżali, przy stole kiwały się smętnie jakieś niedobitki, jedna pijana dziewczyna tańczyła bez butów. Schowałem aparaty, czas do domu, nic tu się więcej nie wydarzy. Poszedłem do szatni po kurtkę. Z pomieszczenia gospodarczego obok dochodziło rytmiczne grzmocenie o ścianę. Zajrzałem przez szparę w drzwiach. Pan młody posuwał laskę w fioletowym. Ożeż kurna! Na korytarzu wpadłem na Agnieszkę.
– Nie widziałeś Rodżera? Usłyszała hałas, już szła do tego kantorka.
– Nie! – Złapałem ją za rękę. – Nie idź tam! Nie chcesz tego widzieć! Chodź! – Zarzuciłem jej swoją kurtkę na ramiona, poprawiłem opadający kosmyk włosów i spojrzałem w oczy z bardzo bliska.
– Tym razem cię nie zostawię. Chodź! – Pociągnąłem ją na dwór, do swojego samochodu, modląc się żeby złom odpalił. Odpalił. Ruszyliśmy w roju wirujących płatków, zostawiając z tyłu całe to gówno. Dopiero po iluś kilometrach odważyłem się zerknąć na Agnieszkę. Śmiała się przez łzy...

 

Czytaj więcej