"Weszłam rano do pokoju córki i... zdębiałam. Marzeny nie było. Łóżko wyglądało tak, jakby nikt w nim tej nocy nie spał, a na fotelu pod oknem leżała niedbale rzucona, zakrwawiona suknia ślubna..." Gienka, 57 lat
Tamtego ranka, w dniu ślubu swojej starszej córki, najpierw zeszłam zaspana do kuchni. Było parę minut po ósmej, moja młodsza córka, Ewelina robiła właśnie kawę...
– Pójdę obudzić Marzenę. Przed dziesiątą musi być u fryzjera, a tu jeszcze tyle rzeczy na głowie – powiedziałam, ziewając.
– Daj jej jeszcze pospać, mamo. W końcu to jej dzień, niech się wyśpi. Słyszałam, że tłukła się po nocy, pewnie z nerwów nie mogła zasnąć.
– Ja już trzecią noc nie spałam – westchnęłam.
– Usiądź, zrobię ci kawy. – Ewelina ziewnęła szeroko. – Też marnie spałam...
– Za to twój ojczym spał jak suseł! Pewnie do tej pory chrapie – mruknęłam dziwnie rozeźlona, bo zawsze zazdrościłam mojemu partnerowi, Tadkowi, mocnego snu.
– Myślisz, że Marzena ma stracha przed ślubem? – zapytała Ewelina.
– Czy ja wiem? W sumie chyba nie powinna. Są z Wojtkiem parą od sześciu lat, poznali się od każdej możliwej strony...
– No tak, ale to w końcu ślub. Zobowiązanie na wieki wieków amen! Ja na pewno miałabym pietra! – rzuciła córka.
– Bo z ciebie to jeszcze dzieciuch jest, kochanie. – Roześmiałam się.
Kwadrans później, kiedy już wypiłyśmy z Eweliną kawę, podeszłam do okna i wyjrzałam na zewnątrz.
– Oby tylko nie lunęło, bo Marzenka się załamie. No i tren ma taki długi, cała suknia byłaby mokra – westchnęłam.
– Dobra, chodźmy ją budzić. Musi przecież jakoś się ogarnąć, zanim pojedzie do fryzjera – rzuciła Ewelina.
– Jak to możliwe, że parę godzin przed ślubem wszyscy sobie śpią? – mruknęłam, pokonując ostatnie schody na górę do pokoju córki.
– Wstawaj, księżniczko! – Ewelina bez pukania władowała się do pokoju siostry. Weszłam za nią i... zdębiałam. Marzeny nie było. Idealnie pościelone łóżko wyglądało tak, jakby nikt w nim tej nocy nie spał, a na fotelu pod oknem leżała niedbale rzucona, zakrwawiona ślubna suknia. Na widok krwi prawie upadłam – brunatne krople posoki szpeciły cały przód sukienki. Ewelina krzyknęła i zasłoniła usta dłonią.
– Mamo, czy to jest krew?!
– Obudź Tadka! No już, biegnij! Dzisiaj znowu spał w gabinecie, bo go kręgosłup bolał – wyszeptałam.
Młodsza córka wybiegła z pokoju Marzeny. Oparłam się o szafę i wzięłam kilka głębokich wdechów, później otworzyłam na oścież okno i wyjrzałam na ogród, jakbym się spodziewała zobaczyć gdzieś córkę. Ale po Marzenie nie było śladu. Wyszłam na korytarz. Serce biło mi tak, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Przed oczyma miałam mroczki.
– Mamo? Mamo! Tadeusza też nie ma! – krzyknęła Ewelina gdzieś z dołu.
– Jezus Maria... – jęknęłam. – Dzwoń do Wojtka, może on coś wie! – przykazałam córce.
Chwilę później wybrałam numer mojego Tadka, ale nie odebrał.
– Ale jak to „nie ma jej w pokoju”? Przecież ślub o piętnastej! – krzyknął do słuchawki. – Zaraz do was przyjadę! – dodał łamiącym się głosem.
– Musi być jakieś wytłumaczenie! Słuchaj, a może Marzena znowu dostała krwotoku z nosa i Tadeusz zawiózł ją na pogotowie? Pamiętasz, jak ostatnio krew buchnęła jej na sweter? Może stąd te plamy na sukience? – pocieszała mnie Ewelina.
Objęłam ją i przez dłuższą chwilę siedziałyśmy w milczeniu.
Wojtek zjawił się dziesięć minut później – blady i wyjątkowo zdenerwowany. Zapytałam, kiedy ostatnio widział moją córkę. Powiedział, że dzień wcześniej spotkali się na szybkiej kawie.
– I co? Pokłóciliście się? Może uciekła, bo przestraszyła się ślubu? – zapytałam.
– No skąd, pani Gieniu! – Obruszył się.
– Trzeba chyba wezwać policję – stwierdziła Ewelina.
– Może najpierw obdzwońmy jeszcze jej przyjaciółki?
Odezwij się do Magdy, w końcu jest druhną – poprosiłam córkę.
– Magda nie odbiera.
– Boże jedyny, to się nie dzieje naprawdę – szepnęłam.
– Jedźmy do miasteczka, popytamy ludzi – zaproponował Wojtek, więc wsiedliśmy we trójkę do samochodu.
Niestety, na miejscu okazało się, że nikt Marzeny nie widział. Zerknęłam na moją komórkę z nadzieją, że odezwał się Tadeusz, ale on też nie oddzwonił.
– Jedźmy na policję – poparł Ewelinę Wojtek.
Młody, wąsaty funkcjonariusz, którego znałam jedynie z widzenia, szybko dorobił swoją własną teorię.
– Skoro w domu nie ma pani konkubenta, a córka też zniknęła, to sprawa jest prosta: pewnie razem uciekli – rzucił. Zaczęłam krzyczeć.
– Pan kompletnie oszalał! Tadeusz jest ze mną od czterech lat i traktuje moje dziewczynki jak córki! Co za obrzydliwe rzeczy pan insynuuje?!
– Mówię, na co mi to wygląda. – Chłopak wzruszył ramionami i zabrał się za sporządzanie służbowej notatki.
– A krew na sukni na co panu wygląda?! – zapytał Wojtek ostrym tonem.
– To tak dla niepoznaki mogli zainscenizować. Wie pan, żeby zmylić śledczych. Damy tę kieckę do analizy, to dowiemy się więcej. Czy to krew dziewczyny i tak dalej – powiedział policjant irytująco wypranym z emocji głosem.
Rozpłakałam się. Parę minut później usłyszeliśmy, że możemy wracać do domu.
– Proszę czekać albo szukać jej na własną rękę, a my zrobimy swoje – oznajmił funkcjonariusz.
Kiedy podjechaliśmy pod dom, byli już pierwsi weselni goście. Moja kuzynka z Radomia z synami i Mirek, młodszy brat Tadeusza, który przyjechał aż z Niemiec.
– Bójcie się Boga, Gieniu! Gdzie was nosi? Pocałowaliśmy klamkę! – mówiła obrażona Dorota.
– Marzena zaginęła – powiedziałam, a goście wymienili zszokowane spojrzenia.
– Gieniu, jeśli to jakiś żart, to raczej marny – rzuciła kuzynka.
Zaczęłam krzyczeć. Że nie żartuję. Marzena przepadła, a razem z nią Tadeusz...
Mirek przygryzł wargi.
– Ty coś wiesz, prawda?! – złapałam go za rękaw eleganckiej, lnianej marynarki.
– Gieniu, ja...
– Wiesz coś! – krzyknęłam.
Powiedział, że owszem, ale nie jest pewien, czy chce o tym rozmawiać. Jednak ja nie zamierzałam ustąpić.
– Chociażby to była najgorsza prawda, muszę ją znać! – krzyknęłam.
– Przykro mi, naprawdę. Ale Tadek nie był ci wierny. On i twoja córka... To się stało rok temu, spędzili razem noc. Później oboje mieli straszne wyrzuty, obiecali sobie, że to się nie powtórzy, ale...
– Nie wierzę w te bzdury! Tadeusz i Marzena? To obrzydliwe! – krzyczałam.
– Przykro mi, że dowiedziałaś się w taki sposób – powiedział cicho Mirek, po czym rzucił krótkie „do widzenia” i wyszedł.
– Pojechał. – Ewelina wyjrzała przez okno, a ja opadłam na krzesło.
Marzena zadzwoniła godzinę później i powiedziała tylko jedno słowo.
– Przepraszam...
Nie pamiętam, jak udało mi się przeżyć tamten dzień. Po domu kręcili się weselnicy, ja łykałam jedną tabletkę uspokajającą za drugą, Ewelina chlipała po kątach, a Wojtek gdzieś przepadł.
– Poszukajcie go, chłopcy, bo gotów jeszcze coś sobie zrobić. Porzucony przed ołtarzem w taki koszmarny sposób. No jedźcie, może być nad rzeką – poprosiłam synów kuzynki, którzy byli mniej więcej w jego wieku.
Pojawiła się u nas któregoś mroźnego, styczniowego poranka. Sama, bez Tadeusza. Była w zaawansowanej ciąży i wyglądała znacznie dojrzalej i bardziej kobieco. Zraniona duma krzyczała we mnie: „Pogoń ją stąd!”, ale nie mogłam, przecież nadal była moją córką... Powiedziała, że to był jeden jedyny raz, że oboje stracili wtedy głowę.
– I naprawdę nigdy więcej byśmy tego nie zrobili, gdyby nie to, że w noc przed ślubem nie mogłam spać. Przymierzyłam więc sukienkę i w tym momencie Tadeusz zapukał do mojego pokoju. Skaleczył się w palec i szukał plastra. Spojrzeliśmy na siebie i on zaczął mnie całować, a później na sukience było już mnóstwo krwi, a ja zrozumiałam, że nie mogę wyjść za Wojtka, bo kocham Tadka, mamo – szepnęła Marzena.
– Nadal go kochasz? – zapytałam. Kiwnęła głową
– Więc bądźcie szczęśliwi. – Pogłaskałam ją po policzku.
Odjechała i nigdy więcej jej nie widziałam. Przesłała mi tylko zdjęcia córeczki i obiecała, że zawsze będzie o mnie myśleć. Czy kiedyś jej wybaczę? Pewnie tak. Na razie musi mi wystarczyć myśl, że córka jest szczęśliwa za nas obie.