"Wiele lat temu spędzałam wakacje u ciotki na wsi. Nigdy nie zapomnę tamtego wieczoru. Jak zwykle spotkaliśmy się nad rzeką. Przyniosłam maliny, którymi karmiłam Łukasza, a on scałowywał ich słodki sok z moich palców. Potem pocałował mnie namiętnie w usta i szepnął: – Kocham cię. Chciałbym, żebyś została tu ze mną na zawsze..." Ewa, 44 lata
Siedziałam na werandzie i popijałam wodę z sokiem malinowym. „Ach, doleję sobie jeszcze kapkę”, pomyślałam, otwierając słoik z sokiem. Dotarł do mnie wtedy słodki zapach malinowej ambrozji. Jak to z zapachami bywa, wydobył z pamięci dawne wspomnienia. Uśmiechnęłam się do siebie na myśl o tamtym upalnym lecie, zapachu świeżych malin i namiętnych ustach mojego ukochanego. A było to tak...
Ubrałam się szybko, skubnęłam kawałek chleba z masłem, zagryzłam pomidorem. Drugi taki zestaw spakowałam do torby, w której miałam już koc, krem do opalania i książkę. Chciałam jeszcze napisać cioci liścik z informacją, gdzie może mnie znaleźć, ale w tym momencie weszła do kuchni.
– Gdzie się tak spieszysz, Ewuniu? – zapytała, lekko się uśmiechając.
– Idę nad rzekę... Chciałam się poopalać i popływać. Wrócę przed obiadem...
– Ach, mamy tyle roboty... Przydałaby się pomoc przy malinach, są już bardzo dojrzałe, trzeba je pozbierać, nim się zmarnują. Potem zrobić sok... – mówiła. – Zimą wszyscy lubią pić herbatkę z sokiem, ale do zbierania malin nikt się nie pali – mamrotała pod nosem, niby sama do siebie.
Odłożyłam plecak na krzesło.
– Dobrze, może ciocia na mnie liczyć – powiedziałam, lekko zaciskając usta. – Gdzie są kobiałki?
– W schowku przy schodach – odparła z nutą zadowolenia w głosie.
Wakacje na wsi były cudowne, ale o wiele bardziej podobały mi się, gdy miałam kilka lat, wtedy mogłam całymi dniami włóczyć się po okolicy z kuzynami i siedzieć na drzewach, objadając się papierówkami. Ale wszystko zmieniło się już kilka lat temu, kiedy ciocia uznała, że jestem na tyle dorosła, by uczestniczyć w pracach polowych. I mówiąc szczerze, robiłam to bez szemrania, bo wiele tej mojej cioteczce zawdzięczałam, ale akurat tego dnia tak bardzo chciałam się wyrwać i pobiec nad wodę.
Ciocia, jakby czytając w moich myślach, rzuciła:
– Pójdziesz popływać po południu, wtedy nad rzeką jest najładniej.
– Tak... – westchnęłam i poszłam po maliny.
Złość sprawiła, że pracowałam na przyspieszonych obrotach, chociaż upał był niemiłosierny. Do obiadu nazbierałam cztery kobiałki. Ciocia Marylka była zachwycona.
– No, teraz możesz zjeść zupę jarzynową i iść pływać. Tylko uważaj na siebie. Nie kąp się przy tym zwalonym drzewie, tam są silne prądy – powiedziała, gdy wychodziłam.
Poszłam w swoje ulubione miejsce, gdzie brzeg łagodnie schodził ku wodzie i wśród traw jaśniała niewielka łacha piasku. Rozłożyłam na niej koc, zdjęłam sukienkę i weszłam do wody. Wartki nurt rozkosznie chłodził moje stopy. Pochyliłam się, by zaczerpnąć nieco wody i ochlapać ramiona, chciałam potem wskoczyć na głęboką wodę, ale w tym samym momencie ktoś wynurzył się z toni. Krzyknęłam, podskoczyłam, straciłam równowagę i w efekcie wpadłam do wody. Oszołomiona zaczęłam wymachiwać rękoma, a gdy poczułam, że straciłam grunt pod nogami, ogarnęła mnie panika. Na szczęście czyjeś silne ramię chwyciło moją dłoń i po chwili siedziałam na płyciźnie, przy brzegu. Zgarnęłam mokre włosy opadające mi na twarz i... zobaczyłam pięknie wyrzeźbioną męską sylwetkę. Chłopak stał nade mną, za plecami miał słońce, wyglądał jak jakiś mityczny rzeczny bożek. Miał potężne ramiona, wąskie biodra i mocne nogi. Po chwili stwierdziłam, że twarz też ma piękną. Przyglądał mi się zielonkawymi oczami i lekko uśmiechał.
– No, dziewczyno, po co wchodzisz do wody, skoro nie umiesz pływać?
– Umiem, umiem – odparłam buńczucznie. – A ty co, musisz ludzi straszyć?
Roześmiał się.
– Nie jesteś tutejsza – stwierdził po chwili.
– Skąd ta pewność? – zdziwiłam się.
– Dziewczyny stąd potrafią pływać – odparł, odwrócił się i wskoczył do wody. Popłynął na środek rzeki i spojrzał w moją stronę, potem zawołał:
– Płyniesz czy nie?!
Może to było głupie, bo przecież go nie znałam, ale zrobiłam nura do wody. Przepłynęliśmy na drugi brzeg, a potem z powrotem. Gdy nieco zmęczeni usiedliśmy na piasku, chłopak rzucił:
– To moje ulubione miejsce. Myślałem, że tylko ja je znam.
– Oj, chyba nie... Opalam się tu, odkąd pamiętam. Wcześniej przychodziłam nad rzekę z kuzynami, ale pożenili się i zamieszkali w sąsiednich wioskach. A ty jesteś stąd? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam. To znaczy latem, bo wakacje zawsze spędzam u cioci.
– Przyjechałem kilka miesięcy temu z rodzicami, odziedziczyli dom po dziadkach. Teraz go remontujemy. Mama chciała sprzedać chatę, ale ojciec się uparł, w końcu to jego ojcowizna. Wymyślił sobie, że postawi przy domu folię i zajmie się hodowlą warzyw.
– Dobry pomysł. Namawiam na to moich kuzynów. Sama trochę się tym interesuję, no, nawet więcej niż trochę... Studiuję na akademii rolniczej – wytłumaczyłam.
– Nie wiem, nie znam się na uprawie roli, wolę stolarkę, ale ojcu pomogę, jak będzie trzeba. Mam na imię Łukasz, a ty?
– Ewa. – Podałam mu dłoń i spojrzałam w te zielonkawe, śmiejące się oczy.
Myślę, że już wtedy się w nim zakochałam.
– Muszę iść, robota czeka, naprawiamy z ojcem dach, chciałem się tylko ochłodzić. Może jutro zobaczymy się znowu na brzegu rzeki? – zaproponował, a kiedy przytaknęłam, wyraźnie się ucieszył.
Spotkaliśmy się następnego popołudnia i następnego. Wkrótce staliśmy się nierozłączni. Łukasz miał w sobie to coś, co sprawiło, że nie mogłam przestać o nim myśleć.
Tuż przed wyjazdem na uczelnię wyznaliśmy sobie miłość. Nigdy nie zapomnę tego wieczoru...
Jak zwykle spotkaliśmy się nad rzeką. Przyniosłam maliny, którymi karmiłam Łukasza, a on scałowywał ich słodki sok z moich palców. Potem pocałował mnie namiętnie w usta i szepnął:
– Kocham cię. Chciałbym, żebyś została tu ze mną na zawsze.
Wtuliłam się w jego silne ramiona, a on pieścił mnie i powoli pozbawiał garderoby. Wkrótce leżeliśmy nadzy nad brzegiem rzeki, osłonięci sitowiem i kochaliśmy się w promieniach zachodzącego słońca.
Po wakacjach wróciłam na studia, skończyłam je, a potem zaczęłam pracować w zawodzie. Wraz z mężem już od niemal dwudziestu lat prowadzimy gospodarstwo, hodujemy warzywa...
Tak, wyszłam za Łukasza. Przez rok, kiedy kończyłam naukę, widywaliśmy się rzadko, ale nasze spotkania były... niezapomniane. Nasze uczucie nie osłabło, wręcz przeciwnie, więc kiedy Łukasz poprosił mnie o rękę, zgodziłam się bez wahania. Wiedziałam, że jesteśmy dla siebie stworzeni!
– Wspominasz? – usłyszałam za plecami głos męża. – Znam cię, kochana – dodał i pocałował w szyję. – Gdy patrzysz takim rozmarzonym wzrokiem w stronę rzeki, to wiem, że myślisz o tamtym lecie...
– Rzeczywiście, dobrze mnie znasz. – Zaśmiałam się, a mąż pociągnął mnie w stronę sypialni.
– Chodź, powspominamy razem – dodał.