"Kiedy zobaczyłam tamto zdjęcie Łukasza, wszystko stało się jasne. Musiałam podjąć decyzję..."
Fot. 123RF

"Kiedy zobaczyłam tamto zdjęcie Łukasza, wszystko stało się jasne. Musiałam podjąć decyzję..."

"Łukasz działał na mnie tak, jak żaden facet dotąd. Podobało mi się w nim niemal wszystko: oczy uśmiech, głos... Nie podobało mi się tylko jedno. Ale na to nie miałam już wpływu..."  Joanna, 45 lat

To było jak grom z jasnego nieba. Wiem, że brzmi głupio i nieprawdopodobnie, ale co ja poradzę. Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w powieściach. „Grom z jasnego nieba”, co za literacki frazes, bzdura! A tu proszę...

Zrobił na mnie niesamowite wrażenie

Gdy w czasie pandemii ponownie można było wrócić do pracy w biurze (w ramach ożywiania gospodarki i luzowania obostrzeń), okazało się, że paru osób brakuje. Wylano je z pracy dla oszczędności. Ale dla równowagi pojawił się również jeden nowy pracownik... W poniedziałek rano rozkładałam swoje rzeczy. Biurko pod oknem, po Anicie, świeciło pustkami... Zastanawiałam się właśnie, jak to się będzie pracować bez niej, gdy otworzyły się drzwi i... nastąpił grom z jasnego nieba.

Facet w moim wieku, czyli czterdzieści plus, jakieś metr siedemdziesiąt pięć, siwiejący brunet, ciemne oczy. Wszystkie te poszczególne elementy w zasadzie nie były powalające. Ale razem tworzyły coś niesamowitego. Bardzo dużo tego czegoś. Fruwało w powietrzu wokół niego. Jakaś taka życzliwość, radość życia, coś miłego. Cieplej się zrobiło, jak wszedł. Przywitał się, zajął biurko po Anicie.

Przez uchylone drzwi zajrzał Marek z kontroli.
– A, jesteś już – odezwał się do Nowego. – Zainstaluj się i zajrzyj potem, oprowadzę cię. Z Aśką już się poznaliście, mam nadzieję? Kiwnęłam głową.
– A przypomnisz mi, jak masz na imię? – odważyłam się zapytać. – Bo nie dosłyszałam...
– Nie dosłyszałaś, bo nie zdążyłem się przedstawić – uśmiechnął się Nowy. – Łukasz. Zanim się wdrożę, będę cię zamęczać pytaniami.
– A proszę cię bardzo – również się uśmiechnęłam.

W obecności Łukasza czułam się bardzo kobieco

Ja zaczęłam porządkować zamówienia i odpowiadać na mejle, on odpalił komputer, ułożył na biurku teczki, powkładał szpargały do szuflady, przejrzał kalendarz, gdzieś zadzwonił. Co jakiś czas uśmiechaliśmy się do siebie znad swoich spraw. Kiedy Łukasz wyszedł z pokoju, szybko przypudrowałam nos. No co, w końcu pojawił się jakiś sensowny facet, nie wypadało świecić nosem. To znaczy może i wypadało, ale nie chciałam. I tak oto niepostrzeżenie codzienność nabrała nowych barw.

Gdzieś czytałam, że istnieją mężczyźni, przy których kobiety czują się bardziej kobiece, i odwrotnie – takie kobiety, przy których mężczyźni mężnieją. Co do tego ostatniego trudno powiedzieć, bo nie jestem facetem, ale ogólnie coś w tym chyba jest. Łukasz ewidentnie roztaczał jakieś fluidy. Nie wiem, co to było, może ciepło w spojrzeniu, może to, że był zawsze zadbany, może głos. A licho wie, pewnie wszystko razem.

Nagle przypomniałam sobie, że przecież mam kilka całkiem porządnych spódnic. I że szpilki wcale nie są takie niewygodne... Obejrzałam się też krytycznie w lustrze i doszłam do wniosku, że czas nieco odświeżyć kolor włosów...
Nawet zasuwanie do tramwaju w bure poranki wydało się teraz całkiem atrakcyjne.

Koleżanki nie były dla mnie konkurencją

Oczywiście pojawienie się w firmie nowego, przystojnego mężczyzny nie pozostało niezauważone przez inne koleżanki.
– Oho! Nie pchać się! Nowy towar! Nowy towar! – dowcipkowała Gocha.
Pani Helena tylko się uśmiechnęła po matczynemu znad biurka.
– Pani Asiu, dosłali wreszcie te brakujące faktury z końca września czy nie?
– A skąd ja mam wiedzieć! Zaraz sprawdzę – odparłam beztrosko.
Te kobitki nie stanowiły dla mnie żadnej konkurencji, bo Gocha była duża, ostrzyżona na krótko i wszyscy wiedzieli, że woli dziewczyny. Zaś pani Helena miała trzy lata do emerytury. No może ostatecznie Sandra, stażystka tuż po szkole, ale ona z kolei świata nie widziała poza takim jednym Danielem, co pracował w hali przy montażu, trenował boks i miał wytatuowaną trupią czaszkę na bicepsie. A poza tym to ja siedziałam z Łukaszem w pokoju!

Zadowolona weszłam wreszcie do tegoż pokoju, gdzie telefon dzwonił jak wściekły. „Zresztą...”, myślałam sobie, równocześnie podnosząc słuchawkę, „jaka tam konkurencja, jaki znowu podryw...”
Kiedy skończyłam rozmowę, do pokoju zajrzał Łukasz.
– Chcesz kawy, bo idę sobie zrobić?
Pokiwałam głową. Zadowolona, odpaliłam wreszcie kompa, żeby poszukać zaginionych faktur z września. Słońce wpadało przez okno i świeciło prosto w monitor. Podniosłam się, żeby zasłonić żaluzje. Łukasz wrócił z kawą. Podał mi kubek, mimowolnie dotykając mojej dłoni. Aj!... Poczułam się, jakby poraził mnie prądem. Staliśmy przez chwilę bez ruchu, patrząc na siebie ogłupiali. Potem Łukasz nogą zatrzasnął drzwi.

Nasza sielanka trwała tydzień

I wtedy wydarzyło się coś, co do tej pory widziałam tylko w filmach. Nie wiem, co to było, jakaś totalna chemia, zauroczenie? W każdym razie nie mogliśmy się od siebie odkleić. Całe szczęście, że po lock downie wszystko jeszcze działało na pół gwizdka, bo w innym razie na sto procent dołączylibyśmy do grona wylanych z pracy. I kto by pomyślał, że w tych dwu budynkach jest tyle zakamarków...

Dolce vita trwała tydzień. Co sobie myślałam przez ten czas, nie wiem, chyba nic. Bujałam się po prostu radośnie na różowym obłoczku. W piątek pod koniec pracy szukałam zszywacza i otworzyłam szufladę w Łukaszowym biurku. Na dnie leżało zdjęcie w ramce. Łukasz, pulchna blondynka i dwie dziewczynki na tle morza. Zaczęło mi dzwonić w głowie.
– Kto to? – zapytałam głupio, bo przecież znałam odpowiedź.
– Moja rodzina – odparł i przyciągnął mnie do siebie.
Rany, jak on pachniał!... Z wysiłkiem wysunęłam się z objęć.
– Przepraszam cię, ale muszę iść. Spieszę się. Do poniedziałku – wymamrotałam i uciekłam.

Podjęłam decyzję i odetchnęłam z ulgą

Szłam ulicą jak otępiała. Jeden tramwaj odjechał mi sprzed nosa, w drugim zagapiłam się i przejechałam dwa przystanki. „Nie. Nie wchodzę w to. Żadnych nielegalnych romansów. Żadnych zdradzanych żon. Żadnych dramatów. Nie. Koniec. Trzeba to przerwać, póki czas”, powtarzałam sobie. Czułam się, jakbym gołymi rękami próbowała zatrzymać rozpędzoną lokomotywę.

Sobotni wieczór przesiedziałam w wannie z gorącą wodą. W niedzielę się upiłam. W poniedziałek wzięłam tydzień zwolnienia lekarskiego. Kiedy w następnym tygodniu z duszą na ramieniu weszłam do pracy, biurko pod oknem było puste.
– Gdzie Łukasz? – ośmieliłam się zapytać przechodzącego Marka.
– Zwolnił się. Podobno jakieś sprawy osobiste - powiedział, a ja poczułam równocześnie ulgę i żal...

 

Czytaj więcej