"Czułam z Tomkiem niezwykłą bliskość. Myślałam, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Że ja odejdę od męża, on od żony i założymy taką rodzinę, o jakiej oboje marzyliśmy. Boże, jaka byłam głupia i naiwna..." Paulina, 36 lat
Za mąż wyszłam bardzo wcześnie – miałam zaledwie 22 lata. Mimo to wierzyłam, że to miłość na całe życie. Dość szybko okazało się, że Miłosz ma inną wizję przyszłości niż ja.
Jakieś dwa lata po ślubie zaczęłam przebąkiwać o dziecku.
– Tak ci się spieszy do pieluch? – wyśmiał mnie. – Jesteśmy młodzi, życie przed nami! Jeszcze zdążysz sobie urodzić!
„Sobie urodzić...”, powtarzałam w myślach z goryczą. Nie podobała mi się postawa męża, zrozumiałam, że mamy odmienne wizje przyszłości. Zresztą na co dzień też nie potrafiliśmy się dogadać. Miłosza kręciło głównie zarabianie pieniędzy – miał coraz lepiej prosperującą firmę, co kilka miesięcy nowe auto, a potem nowe mieszkanie, wreszcie dom... To były dla niego priorytety.
– Kto będzie w tym domu mieszkał? – pytałam, chodząc po betonowych wylewkach olbrzymich pokoi.
– My! – odpowiadał mi mąż. – Wyobrażasz sobie, jakie będziemy robić tu imprezy?
Nie, nie wyobrażałam sobie. Zamiast rozrywkowego materialisty wolałabym mieć przy swoim boku ciepłego, opiekuńczego gościa z dzieckiem w objęciach.
Kilka miesięcy później wprowadziliśmy się do willi pod miastem i organizowaliśmy imprezę dla znajomych. Zaprosiliśmy głównie kumpli Miłosza. Nie przepadałam za tym towarzystwem – ludzie, z którymi mąż robił interesy, zawsze wydawali mi się zarozumiali i nudni. Tym razem też trzymałam się raczej z boku. Najgłośniejsza w towarzystwie była Maria, obwieszona złotem brzydula. Wyglądała jak babochłop i tak się zachowywała. Początkowo nie kojarzyłam, jak wyglądał jej mąż. Dopiero po jakiś czasie skojarzyłam, że był nim wysoki szatyn – Tomasz. Kompletnie do niej nie pasował... W pewnym momencie zaczęliśmy rozmawiać i zdziwiona musiałam przyznać, że to sympatyczny i inteligentny gość. W pewnej chwili dołączyła do nas Maria.
– Dobrze się bawicie? – spytała z przekąsem.
– Nie tak dobrze jak ty – powiedział do niej Tomek. – Coś mi się wydaje, że przesadzasz z alkoholem...
– Chcesz o tym porozmawiać? – zachwiała się. Odsunęłam się, nie zamierzałam być świadkiem małżeńskiej kłótni. Najwyraźniej nie udało się jej zażegnać, bo para zniknęła z przyjęcia.
Pewnie zapomniałabym o tym mężczyźnie, gdyby nie napisał do mnie następnego dnia. „Przepraszam za wczoraj, Maria przerwała nam ciekawą rozmowę. Może zakończylibyśmy ją przy kawie?”, przeczytałam SMS-a. „Skąd masz mój numer???”, odpisałam. „Dla chcącego nic trudnego :) To jak z kawą?”, drążył. To był impuls... Zgodziłam się, tylko nie wspomniałam o tym spotkaniu mężowi. Może przeczuwałam, do czego mogą prowadzić takie kawy? Spotkanie w kawiarni tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to naprawdę ciekawy, interesujący facet! „Co on robi z tą drętwą Marią?”, zastanawiałam się, patrząc w jego brązowe oczy.
– O czym myślisz? – zapytał w pewnym momencie. Speszona nie wiedziałam, co powiedzieć. – Bo ja zastanawiam się, czy czujesz się szczęśliwa. Tak w małżeństwie... Postawiłam na szczerość. Opowiedziałam o tym, jak bardzo mijamy się z Miłoszem. Że chciałam mieć dużą rodzinę, a on woli pieniądze...
– Doskonale cię rozumiem – potakiwał. – Ja też już dawno pragnąłem zostać ojcem, ale Maria twierdzi, że nie nadaje się na matkę. Szkoda że powiedziała mi to dopiero po ślubie – dodał z goryczą. Nagle pożałowałam, że los zetknął nas ze sobą kilka lat za późno...
Po kilku dniach poszliśmy na kolejną kawę, potem na obiad. Aż któregoś razu Tomasz wyznał, że się we mnie zakochał. Byłam w siódmym niebie. Oczywiście na trzymaniu za ręce się nie skończyło... Czy miałam wyrzuty sumienia? Owszem, na początku, kiedy pierwszy raz kochałam się z Tomkiem. Ale było tak cudownie! Czułam niezwykłą bliskość. Gdzieś w tyle głowy narodziła się nadzieja, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Że ja odejdę od męża, on od żony i stworzymy rodzinę, o której oboje marzyliśmy. Boże, jaka byłam głupia i naiwna. Nasz romans wyszedł na jaw. Miłosz urządził mi karczemną awanturę, więc załamana zadzwoniłam do Tomka. Umówiliśmy się – tym razem nie w romantycznym hoteliku, ale gdzieś w barze na stacji benzynowej.
– To się nie uda. Zbyt wiele łączy mnie z Marią... – mówił z miną zbitego psa. – Porozmawiaj z Miłkiem, może ci wybaczy...
– Chcesz powiedzieć, że... – jąkałam się.
– To koniec – wyjaśnił, a potem wsiadł do auta i po prostu odjechał. Poczułam się wykorzystana i oszukana. „Byłam dla niego przygodą. Tylko przygodą”, pomyślałam rozgoryczona swoją naiwnością.
Romans utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że nic mnie już z mężem nie łączy... To on złożył pozew rozwodowy. Chciał orzekania o mojej winie, ale adwokat mu odradził.
– Nie chcę się z tobą szarpać – rzucił mi w twarz z pogardą. – Chociaż należy ci się takie upokorzenie. Jesteś zwykłą... – urwał. – Na dodatek dałaś się uwieść Tomkowi. Przecież to dziwkarz! – zaśmiał się. To chyba najbardziej zabolało – fakt, że okazałam się kolejną zdobyczą miejscowego podrywacza. A ja się naprawdę zakochałam...
Przez kilka kolejnych lat faceci dla mnie nie istnieli. Zmieniłam pracę, wynajmowałam kawalerkę. Mąż postarał się, abym po rozwodzie została z niczym. Nie protestowałam, przecież to on zapracował na cały nasz wspólny majątek. Nie chciałam niczego. Dopiero z czasem mogłam sobie pozwolić na kupno mieszkanka... Piotra poznałam w nowej pracy, początkowo nie zwracałam na niego uwagi, ale on krążył wokół mnie – cierpliwy, serdeczny i szczery. Miałam opory, żeby mu zaufać. W końcu już raz zostałam oszukana...
– Jesteś jak róża – powiedział mi kiedyś. – Piękna, ale kiedy próbuję się do ciebie zbliżyć, pokazujesz kolce...
Rok później poszliśmy na pierwszą randkę. Nasza miłość budziła się powoli. Długo trwało, zanim powiedziałam „kocham”... Wreszcie zaproponowałam Piotrkowi, żeby się do mnie wprowadził.
Zaplanowaliśmy przemeblowanie mieszkania. Marię spotkaliśmy w markecie budowlanym. Zmroziło mnie, jak ją zobaczyłam. Nic się nie zmieniła, wciąż była zimną suką.
– O, dzień dobry – podeszła do nas bez skrępowania. – To nowy kochaś? – skinęła w stronę Piotra.
– Nie mam ci nic do powiedzenia – chciałam się odwrócić.
– Ale ja chętnie zamienię parę słów z tym panem – zaśmiała się. – Wie pan, kim ona jest? Zdzirą, która kradnie cudzych mężów. Wywłoką bez skrupułów. Proszę uważać, szczerze radzę...
Nie słuchałam jej, odwróciłam się na pięcie i po prostu uciekłam z marketu. Piotr próbował mnie dogonić, wołał za mną, ale ignorowałam go. Myślałam, że spalę się ze wstydu. Czułam, że po takim upokorzeniu jestem w jego oczach skończona.
Przyjechał do mnie po południu. Z dwoma walizkami.
– Co tu robisz? – spytałam przez łzy.
– No, zamierzam się wprowadzić. Mam najpotrzebniejsze rzeczy – wyjaśnił.
– Chcesz mnie, mimo tego co usłyszałeś? – wyjąkałam.
– Nie słucham wariatek – wzruszył ramionami. – Zwłaszcza jeśli opowiadają o prehistorii. Kocham cię, głuptasie... – wyznał. Wpuściłam go do mieszkania i do swojego życia. A o tym starym próbuję zapomnieć...