"Robert był moją wakacyjną miłością. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś się spotkamy..."
Nasze spotkanie po prostu musiało się zdarzyć. Było naturalną kontynuacją przerwanej miłości.
Fot. 123RF

"Robert był moją wakacyjną miłością. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś się spotkamy..."

"Czytałam wiadomość od niego, wróciły wspomnienia... Przypomniałam sobie jego silne dłonie, opalone ciało, wpatrzone we mnie brązowe oczy. Nasze wyprawy do lasu i rozmowy. Nie mogłam uwierzyć, że po tylu latach się do mnie odezwał, że to się dzieje naprawdę". Aleksandra, 40 lat

Oderwałam się od komputera i spojrzałam z czułością na Roberta. Kto by jeszcze kilka miesięcy temu pomyślał, że tak zmieni się moje życie... Kątem oka obserwowałam, jak się ubiera, dopija kawę i wychodzi do pracy. Ja od czasów pandemii pracowałam w domu. Ale w ciągu tego roku moja sytuacja radykalnie się zmieniła.

– Kocham cię, wiesz? – Robert nachylił się i musnął ustami mój policzek. 
– Ja też cię kocham – rzuciłam, gdy już otwierał drzwi. Pomachał i wyszedł. Wzięłam głęboki oddech. Byłam taka szczęśliwa! Bo kto mógłby przypuścić, że po ponad dwudziestu latach odnajdę swoją pierwszą miłość. Czyż takie rzeczy nie dzieją się wyłącznie w filmach i na kartach powieści?

To była pierwsza nastoletnia miłość

Roberta poznałam na wakacjach, które spędzałam ze swoimi rodzicami. Dokładnie dwadzieścia dwa lata temu. Wynajmowaliśmy domek blisko jego rodzinnego gospodarstwa. On miał dziewiętnaście lat, ja siedemnaście. Spotykałam go nad jeziorem. Chodziłam tam sama, bo rodzice zajęci byli ciągłymi kłótniami. Ich małżeństwo przeżywało kryzys. Dla mnie to był prawdziwy koszmar. Żeby uciec przed lodowatą atmosferą, wychodziłam samotnie na długie spacery i siadywałam na dzikiej plaży nad jeziorkiem. Okolica była przepiękna. Dziś to wiem. Ale wtedy byłam znudzona. Upałem, komarami, brakiem znajomych i jakichkolwiek rozrywek. Rodzice praktycznie zmusili mnie, żebym z nimi pojechała. Ja wolałabym spędzić wakacje inaczej... Chciałam pojechać z grupką przyjaciół na obóz. Tym bardziej, że wśród nich był Rafał, do którego wzdychałam już od dłuższego czasu... Mama jednak uparła się, żebyśmy spędzili urlop rodzinnie. Dziś myślę, że po prostu bała się jechać z ojcem sama. Bała się, że gdy zostaną sami, sytuacja zaostrzy się tak bardzo, że koniec małżeństwa będzie nieunikniony. Miałam być dla nich buforem. Nie chciałam siedzieć z rodzicami w domku i słuchać niekończących się pretensji... Chodziłam więc wszędzie sama i nudziłam się jak mops.

Od razu mi się spodobał

Robert przysiadł się do mnie któregoś dnia. Był opalony, pięknie zbudowany. Od razu mi się spodobał. Przez jakiś czas jednak zgrywałam panienkę z dużego miasta, niezbyt skorą do zawarcia znajomości z miejscowym chłopakiem.
– Cześć! Lubisz pływać? – zapytał. Wzruszyłam ramionami. Byłam mistrzynią pływania w międzyszkolnych zawodach, ale nie miałam ochoty się tym chwalić.
– Pewnie nie umiesz – westchnął. – Jesteś z miasta i nie miałaś gdzie się nauczyć. Bo przyjechałaś tu na wakacje, tak?
– Tak, jestem tu od kilku dni. – Pokiwałam smętnie głową.
– Może nauczę cię pływać, co? Jestem w tym dobry – dodał i uśmiechnął się zachęcająco.
Teraz, gdy wspominamy tamten dzień, Robert śmieje się i mówi, że od razu się we mnie zakochał. Kiwnęłam głową i zdjęłam ubranie. Weszliśmy powoli do wody. Zaczął mi tłumaczyć, jak poruszać rękami.
– A teraz połóż się na wodzie. Ja cię przytrzymam – zaproponował.
Położyłam się. Poczułam jego silne dłonie na moim brzuchu. Zaufałam mu. Potem zaczęłam powoli poruszać rękami i nogami, a wtedy on nagle puścił. Nie byłam na to gotowa. Zanurzyłam głowę i lekko się zachłysnęłam. Pod wodą wpadłam na szatański pomysł. Pomyślałam, że odpłynę kawałek, żeby Robert myślał, że zniknęłam w odmętach jeziora. Chciałam mu napędzić stracha. Zaczęłam szybko płynąć pod wodą. Gdy wynurzyłam się kilka metrów dalej i pomachałam do niego, widziałam jego przerażoną minę. Kiedy w końcu wyszliśmy na brzeg, ja miałam ogromną radochę. On udawał obrażonego. Szybko jednak się rozchmurzył, zwłaszcza że na przeprosiny zaproponowałam lody...

Dziewictwo straciłam w lesie

Do końca moich wakacji z rodzicami, które miały być najgorszym, co mogło mnie spotkać, widywaliśmy się codziennie. Robert oprowadzał mnie po okolicy, opowiadał ciekawe historie, całował w blasku księżyca i wyznawał, jak bardzo mnie kocha. Dla mnie to była pierwsza, spełniona i odwzajemniona miłość. Dziewictwo straciłam w lesie. Na bardzo kłującej ściółce. Miałam poranione całe ciało, było mi zimno. Bałam się, że ktoś nas zobaczy. Ale jednocześnie czułam, że stało się coś pięknego i jedynego w swoim rodzaju. Potem Robert długo tulił mnie i szeptał do ucha czułe słowa. Byłam pewna, że już do końca świata zostaniemy razem i nasza miłość przetrwa dzielącą nas odległość. 
Gdy skończył się nasz pobyt nad jeziorem, ryczałam tak, jakby kończył się świat. Potem, prawie przez dwa lata, pisaliśmy do siebie listy. Jednak nigdy więcej nie udało nam się spotkać. Uczucie bledło i zacierały się kontury naszej miłości.

Odszukał mnie po dwudziestu latach

Zaczęłam nawiązywać znajomości z innymi chłopakami i przestałam odpisywać na gorące wyznania Roberta. Zapomniałam o nim na ponad dwadzieścia lat... Nigdy nie wyszłam za mąż, choć raz byłam bardzo blisko. Ale nie udało się. Mój niedoszły mąż zakochał się w innej...
A Robert? Ożenił się i spłodził dwójkę dzieci. Jednak jego małżeństwo nie przetrwało. Gdy się rozwiódł, odszukał mnie na portalu społecznościowym. Dostałam od niego wiadomość tuż po świętach Bożego Narodzenia. Początkowo nie zrozumiałam. To był krótki komunikat, który uznałam za jakąś reklamową zaczepkę. „Cześć Ola, pewnie mnie nie pamiętasz. Ale bardzo chciałbym odnowić nasz kontakt. Może moglibyśmy się spotkać? Robert”.
Usunęłam tę wiadomość, jak robiłam to każdego ranka z masą innego spamu. Odruchowo. Ale imię na końcu wciąż nie dawało mi spokoju. Wreszcie przywróciłam wiadomość. Przeanalizowałam. Nagle zrobiło mi się ciepło na myśl, że to może być TEN Robert. Choć wydawało mi się to całkiem niemożliwe, odpisałam. „Cześć, Robert! Czy to ty? Wakacje tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku? Mazury? Jeśli tak, odezwij się”.
Odpisał jeszcze tego samego dnia. Tak. To był on. Chciał się spotkać... Po kręgosłupie przeszedł mi dreszcz. Przypomniałam sobie jego silne dłonie, opalone ciało, wpatrzone we mnie brązowe oczy. Nasze wyprawy do lasu i rozmowy. Nie mogłam uwierzyć, że po tylu latach się do mnie odezwał, że to się dzieje naprawdę.

Nie czuliśmy upływu czasu

Spotkaliśmy się na mieście. Ubrałam się w najlepszą sukienkę. Tydzień zastanawiałam się, którą wziąć. Bałam się jego reakcji. Zmieniłam się przecież. Nie byłam już tą chudą, wysoką, niewinną dziewczyną o blond włosach do samego pasa. Choć te akurat wciąż miały ten sam kolor... Niby nie mogłam sobie nic zarzucić, ale minęło ponad dwadzieścia lat! „On też pewnie się nieco postarzał”, pocieszałam się w duchu.
Rozpoznałam go bez trudu. To samo bystre spojrzenie, zawadiacki uśmiech. Wyprostowana postawa. On też nie miał wątpliwości. Podszedł do mnie, gdy tylko mnie zobaczył.
– Cześć, Oleńko – przywitał mnie swoim cudownym, aksamitnym głosem. – Dawno cię nie widziałem... Rozpostarł ramiona i mnie przytulił. Poczułam jego zapach. I wszystko do mnie wróciło. Wakacje, beztroska, gorące pocałunki i wyznania przy ognisku. Rozmawialiśmy, jakby te dwadzieścia dwa lata nie minęły. On, choć oczywiście starszy, nie zmienił się jakoś bardzo. Włosy miał może lekko przyprószone siwizną. Ale poza tym wyglądał tak samo.

Tak miało być!

Poszliśmy na spacer, potem zaprosiłam go do siebie. Siedzieliśmy, sączyliśmy wino i wspominaliśmy tamte wakacje. Oboje czuliśmy, że to było dla nas coś wyjątkowego. A nasze spotkanie po prostu musiało się zdarzyć. Było naturalną kontynuacją przerwanej miłości.
Dziś mieszkamy razem. Robert przeprowadził się do mnie, tutaj znalazł sobie pracę. Jest informatykiem, więc nie było to trudne. To wszystko stało się tak niewymuszenie, bezproblemowo, jakby naszemu ponownemu spotkaniu sprzyjały wszystkie siły wszechświata.
Jest lepiej, niż mogłabym sobie wymarzyć. I choć skończyłam już czterdzieści lat, zaczęłam się zastanawiać nad dzieckiem. Przy innych mężczyznach nie miałam nawet takich myśli. Teraz to też wydaje się naturalnym stanem rzeczy. Uruchomiłam w sobie nieznane mi pokłady czułości i opiekuńczości. Nie znałam się dotąd takiej. A dziś zrobię Robertowi na obiad jego ulubione pierogi. Zjemy je razem, gdy wróci z pracy. Potem spędzimy razem wieczór. Najlepszy z możliwych wieczorów. Bo wspólny.

 

Czytaj więcej