"Gdy sprzątałam grób, zauważyłam, że przygląda mi się jakiś zakapturzony facet. Wystraszyłam się go i zaczęłam uciekać. A potem stanęłam z nim twarzą w twarz. Zdjął kaptur, odsłaniając czoło i lekkie zakola. Podobało mi się, że dość krótko obcinał włosy. W ogóle mi się spodobał. Taki męski facet..." Joanna, 31 lat
Był koniec października, a ja znowu byłam sama. Kilka pięknych zdjęć w telefonie – to były jedyne ślady mojej romantycznej, wakacyjnej miłości. Mieliśmy utrzymywać kontakt, ale milczał trzy miesiące. Gdy sama zadzwoniłam, szybko zorientowałam się, że za mną nie tęsknił… Znowu zaliczyłam uczuciowe niepowodzenie. A okres zaduszkowy sprzyja nostalgii i użalaniu się nad sobą. Na szczęście to też okres porządków...
Trzydziestego października to dzień robót cięższych – czekało mnie więc szorowanie oraz zdzieranie mchów i porostów. Na trzydziestego pierwszego zostawały prace lekkie, takie jak zamiatanie czy usuwanie opadłych przez noc liści. Moja odległa już o lata świetle mama tego po mnie oczekiwała…
Długi energiczny marsz przez park w kierunku cmentarza dobrze zrobił na moje smutki. Szłam wśród opadłych liści i szumiących, starych dębów. W głowie kołatała się sentencja, że wszystko mija – nieszczęścia i zawody miłosne też. Na ramieniu wisiała torba pełna szmat, szczotek, płynów, lateksowych rękawiczek i innych rzeczy niezbędnych do czyszczenia bez niebezpieczeństwa zdarcia paznokci. Po dotarciu do grobu rodziców rzuciłam się w wir pracy i pomnik powoli odzyskiwał swoją świetność sprzed roku, a ja w ferworze mycia zapomniałam o całym świecie.
W pewnym momencie poczułam mrowienie między łopatkami. Ktoś mnie obserwował. Wyprostowałam się i zerknęłam przez ramię. Nie myliłam się. W odległości kilkunastu metrów stał jakiś człowiek w ciemnej kurtce i bluzie z kapturem, który nasunął na twarz. Gdy się połapał, że go nakryłam, odwrócił się w stronę najbliższego grobu i zaczął udawać modlitewne skupienie. Przyszedł tu do kogoś? Akurat! Pewnie nawet nie wie, kto tam leży. Bardziej czułam, niż wiedziałam, że facet wciąż popatruje w moją stronę. Spodobałam mu się czy co? Jak na kolanach szorowałam płytę? Nienormalny jakiś? Kto podrywa kobiety na cmentarzu?! „A niby kto powiedział, że cię podrywa?”, zbeształam się w duchu. Może po prostu lubi się gapić na ludzi. Niemniej czułam się mało komfortowo z obserwatorem za plecami.
Skończyłam właśnie główną część pracy i postanowiłam zostawić wszystkie pozostałe czynności na następny dzień, a teraz wracać czym prędzej do domu. Nie podobał mi się ten typ. Czemu się chował pod kapturem? Przecież nie padało... Wyciągnęłam rękę – na dłoni pojawiło się kilka kropel. Hmm, w szale sprzątania nie zauważyłam, że zebrały się szare chmury i zaczęło mżyć. Ale to i tak go nie usprawiedliwia, taki kapuśniaczek nie zasługiwał na kaptur. Wrzuciłam sprzęt do torby i szybkim krokiem ruszyłam ku cmentarnej bramie. Kątem oka zarejestrowałam, że tamten się przeżegnał i wolnym krokiem również skierował się ku wyjściu. Zapadał zmrok. Jeszcze dwie godziny temu cmentarz był pełen ludzi, ale teraz świecił pustkami. Za bramą szarzała amfilada dębów, niemych świadków... Czego? Poza mną i zakapturzonym cichociemnym wokół ani żywego ducha. Zaczęłam biec. Droga powrotna dłużyła mi się niemiłosiernie. Relaksacyjna i refleksyjna przechadzka wśród dębów stała się odległym wspomnieniem; teraz nerwy miałam napięte jak postronki i ciężko dyszałam, pędząc ku światłu, ku ludziom. W końcu wybiegłam z parku. Jeszcze nigdy tak się nie ucieszyłam na widok przylegającej do parku ulicy z przechodniami spiesznie przemykającymi w potężniejącym z każdą chwilą deszczu.
Następnego dnia postanowiłam udać się na cmentarz w południe i dokończyć sprzątanie za dnia, kiedy będzie nadal tłumnie, więc nie narażę się na samotne spotkanie z kapturowym prześladowcą.
Znowu kroczyłam aleją wśród dębów. Niby wszystko było jak wczoraj, ale z sercem w gardle rozglądałam się nerwowo na boki, szukając zakapturzonej postaci wśród mijających mnie ludzi. Chyba dziś się nie zjawił.
Zbliżyłam się do nagrobka, rzuciłam cały ekwipunek na ziemię, już zabierałam się do pracy i... zamarłam z zaskoczenia. Grób był czyściutki, wysprzątany do ostatniego liścia i igiełki z pobliskiej sosny; równy rządek zapalonych zniczy jaśniał na kamiennej płycie. Rozejrzałam się wkoło, szukając kogoś z rodziny… I wtedy go zobaczyłam, stał przy tym „swoim” grobie, ale zerkał w moją stronę. Tym razem patrzył ponuro spod czapki z daszkiem, ale znów miał na sobie ciemną kurtkę. Przyłapany, nie odwrócił się jak wczoraj, tylko zaczął iść w moim kierunku. Oblał mnie zimny pot. I co z tego, że wokół było pełno ludzi? On szedł wprost na mnie! Panika sama poderwała moje nogi do biegu. Chyba coś za mną wołał, ale nie zamierzałam się zatrzymać. Znowu pędziłam dębową aleją, by skryć się w miejskim tłumie.
– Chciał cię dopaść? Coś zrobić? Na cmentarzu wśród masy ludzi? Bez przesady… – powątpiewała moja przyjaciółka, której się zwierzyłam z dziwno-strasznych przeżyć.
– No ale kto normalny podgląda kobiety na cmentarzu?
– A potem wyręcza je w sprzątaniu. Faktycznie zbok – zadrwiła.
– Nadal nie rozumiem, czemu się gapił – upierałam się.
– A byłaś w tych swoich wygodnych, spranych dżinsach? Tych obcisłych?
Kiwnęłam głową, rumieniąc się lekko.
– No. Więc się nie dziw, że gość się gapił, skoro pucowałaś na kolanach płytę, wpinając wprost na niego swój zgrabny tyłek. Kamień by ruszyło, co dopiero żywego faceta. Pewnie nieśmiały. Chciał zagadać, może na kawę zaprosić, ale się wstydził. A ty zwiałaś jak spłoszona łania, by nie rzec, histeryczka.
Halina nie przejęła się zbytnio moją opowieścią, bo dla niej zaczepki mężczyzn – nawet w najdziwniejszych miejscach – stanowiły codzienność. Ale mnie zakapturzony podglądacz autentycznie wystraszył.
Minęło kilkanaście dni, Halina od ostatniego spotkania nie dała znaku życia – czyli znowu się zakochała – a ja wróciłam do szarej normalności. Pewnego popołudnia, wracając z pracy, zatrzymałam się przed wystawą sklepu z butami. I naraz zobaczyłam w szklanym odbiciu dziwnie znajomą postać stojącą za mną. Odwróciłam się i spojrzałam prosto w oczy faceta z cmentarza. Znowu był w kapturze, ale z bliska nie wyglądał tak groźnie. Jak mnie znalazł? Skąd się tu wziął? Śledził mnie?!
– To pani zguba? – Wyciągnął przed siebie moją torbę ze sprzętem czyszczącym. Zostawiłam ją przy grobie i spisałam już na straty.
– Tak – mruknęłam, ale nie wyciągnęłam ręki. Nie chciałam nic od tego natręta.
Wyczuł to i uśmiechnął się zachęcająco, potrząsając torbą. Chwyciłam ją, bąknęłam: „dziękuję” i odeszłam szybkim krokiem. A on… ruszył za mną.
– Długo pani szukałem. Chciałem oddać zgubę i przeprosić, jeśli panią przestraszyłam. Nie celowo, tak jakoś wyszło. Dokończyłem sprzątanie za panią, by zatrzeć złe wrażenie. Nie sądziłem, że znowu na siebie trafimy, a pani przerazi się jeszcze bardziej. Nie jestem cmentarnym zboczeńcem...
– To po co pan tam przyszedł w ogóle, co?
– Mój przyjaciel zginął w wypadku. Był w moim wieku, długo się zbierałem, by go odwiedzić...
Nie chciałam mu współczuć, więc zaatakowałam ponownie:
– A jakim cudem mnie pan znalazł? I co pan tu robi? Śledzi mnie?
Zatrzymałam się i obróciłam, stając z nim twarzą w twarz.
Zdjął kaptur, odsłaniając czoło i lekkie zakola. Podobało mi się, że dość krótko obcinał włosy. W ogóle mi się spodobał. Taki męski facet. Niewiele wyższy ode mnie, ale szczupły i nieźle zbudowany, sądząc po udach, pewnie coś trenował...
Chyba odgadł moje myśli, bo uśmiechnął się jakoś tak figlarnie, a ja spiekłam raka.
– Nie śledziłem, a czekałem, aż pani skończy pracę. Moja kuzynka zna niejaką Halinkę, która opowiadała, że jej przyjaciółkę jakiś natręt gonił na cmentarzu. Pomyślałem, że może mam szczęście i mówiła o pani, więc poprosiłam kuzynkę, by zdobyła pani namiary i... oto jestem. W ramach dodatkowych przeprosin chciałabym zaprosić panią na kawę.
Boże, nigdy nie sądziłam, że będę zawdzięczać szczęście gadulstwu Halinki. Bartek może nie umie prawić miłych słówek, nie roztacza przed kobietą wizji świetlanej przyszłości – jak pewien podrywacz znad morza – ale to świetny facet, na którym można polegać. Kolejne porządki na grobach zrobiliśmy razem. I nawet Halince wybaczyłam, że rozpowiada na prawo i lewo nasze tajemnice. W końcu na coś się to przydało. Ludzie zawsze się dziwią, gdy mówię, że poznałam męża na cmentarzu i że przed nim uciekłam. Ale widać oryginalność jest nam pisana. Ślub wzięliśmy w pierwszym wolnym terminie, który przypadł w mikołajki, a nasz syn urodził się dokładnie o północy w sylwestra. Jego pierwszy w życiu płacz zagłuszały wybuchy fajerwerków…