„Kochałam się w nim beznadziejnie, ale bałam się zrobić pierwszy krok. Wtedy pomogła mi babcia...”
Fot. 123 RF

„Kochałam się w nim beznadziejnie, ale bałam się zrobić pierwszy krok. Wtedy pomogła mi babcia...”

„Spotykam się z Jeremim już niemal rok. Wiem, że jest miłością mojego życia, co więcej na serdecznym palcu noszę piękny złoty pierścionek. Babci Malwinie mój narzeczony chyba też się spodobał, bo co jakiś czas znajduję na kuchennym blacie kartkę z jakimś przepisem – zazwyczaj wtedy, gdy mamy wspólnie z Jeremim gotować obiad!” Natalia, 29 lat

„Matko, to on”, pomyślałam, czując, że na policzki i dekolt wkrada się żenująca czerwień. 

– Cześć! – rzucił z uśmiechem i ruszył dalej korytarzem. 

Nie wiem, co się ze mną działo, serce waliło mi jak oszalałe. Musiałam przystanąć na moment. 

– Natalia, ten cały Jeremi, czy jak mu tam, obejrzał się za tobą – rzuciła Dorota, która akurat napełniała szklankę wodą z dystrybutora. 

– Co?! – Stanęłam na baczność.

– No, właśnie to. Już nie graj takiej nieświadomej... – zarechotała. – Nasz pan przystojniak za każdym razem, kiedy pojawia się w firmie, szuka cię wzrokiem. Nie mów, że nie wiedziałaś – dodała i poszła do swojego biura. 

Obróciłam się w stronę wyjścia, ale zobaczyłam już tylko zatrzaskujące się drzwi. Jeremi sobie poszedł... Stałam tak jeszcze przez chwilę na środku korytarza i czułam, jak w brzuchu wirują mi motyle. 

„Babciu, potrzebuję twojej pomocy...”

Po pracy umówiłam się ze starszą siostrą na kawę. Monika czekała na mnie w naszej ulubionej knajpce.

– Co tam, jak tam? – powitała mnie zwyczajowym tekstem. 

Sama nie wiem, chyba się zakochałam

– To fajnie, nie? Tylko dlaczego masz taką niewyraźną minę? Powinnaś fruwać w obłokach i kretyńsko się uśmiechać do wszystkich i wszystkiego – rzuciła.

Bo obiekt moich westchnień zachowuje się nieco dziwnie. Z jednej strony wysyła do mnie sygnały, które wskazują, że mu się podobam, a z drugiej, nie robi nic konkretnego, żeby mnie w tym przeświadczeniu utwierdzić. 

– Może jest nieśmiały – rzuciła i wybuchła śmiechem. 

– Przestań! – zganiłam ją. – To może być prawda...

– No, to raczej nic z tego waszego romansu nie wyjdzie. On nieśmiały, a ona jeszcze bardziej... – Siostra położyła mi dłoń na ramieniu. – Ale nic się nie martw. Może za jakieś pięć lat on w końcu odważy się zaprosić cię na randkę – ironizowała.

– To co mam zrobić? Nie chcę wyjść na napaloną dziunię. Zresztą uważam, że to facet powinien zabiegać o względy kobiety. Może to średniowieczne myślenie, ale zdania nie zmienię. 

– No, już dobrze, średniowieczna księżniczko! Twój książę jest pewnie wyjątkiem wśród współczesnych mężczyzn i przyjedzie po ciebie na białym rumaku. 

– Tak! – Teraz ja się zaśmiałam. – Żebyś wiedziała, że takiego faceta szukam. Koniec i kropka. A jak się nie pojawi, zostanę starą panną.

– To chyba już się dzieje – szepnęła Monika i upiła łyk kawy. Znów zachichotałyśmy wesoło. – A tak serio, jeśli nie wiesz, co zrobić i sprawa jest beznadziejna, poproś o pomoc babcię Malwinkę.

– Słucham? – zdziwiłam się, bo Monika mówiła poważnie. 

– To, co słyszałaś... Gdy Maciek miał wyjechać na kontrakt do Kataru i nasz związek stał pod znakiem zapytania, pomyślałam o babci. Tak mi brakowało jej dobrych rad, uśmiechu i humoru. I wiesz, ona przyszła do mnie w nocy, we śnie. Powiedziała mi, a pamiętam jej słowa bardzo dokładnie: „Jedź za nim, bo ci ucieknie!”. 

Zaśmiałam się.

– Chcesz powiedzieć, że twój wyjazd na tamtejsze budowy był wynikiem rozmowy z duchem babci?

– Tak – odpowiedziała zwyczajnie. – Następnego dnia aplikowałam do jednej z tamtejszych firm. Cudownym zbiegiem okoliczności potrzebowali architekta zieleni, więc poleciałam. Jak wiesz, byliśmy tam z Maćkiem dwa lata. Gdy budowa hotelu, przy której pracowaliśmy, skończyła się, wróciliśmy do Polski, wzięliśmy ślub, a za zarobioną kasę wyprawiliśmy wesele i kupiliśmy mieszkanie. Zawsze, kiedy idę na cmentarz, dziękuję babuni za tę jej mądrą radę. 

Wracałam do domu, cały czas myśląc o słowach siostry. A gdy wieczorem położyłam się spać, wyszeptałam:

Babciu, potrzebuję twojej pomocy. Co mam robić? Tak bardzo nie chcę być sama... 

Wkrótce zasnęłam. Obudziłam się nieco zawiedziona, bo babunia nie pojawiła się w moich snach. 

– No tak, muszę sobie radzić sama... – westchnęłam, ale gdy weszłam do kuchni, jedna z szuflad kredensu była otwarta. – Dałabym sobie rękę uciąć, że wieczorem wszystko zostawiłam w idealnym porządku – szepnęłam i podeszłam, by ją zamknąć. 

Wtedy zobaczyłam babciny zeszyt z przepisami. „Czyżby to był znak?”, pomyślałam i wyjęłam stary, gruby notatnik. Tekturowa, brązowa okładka była poplamiona i lekko postrzępiona, a zeszyt gruby, bo babunia prócz własnych zapisków wklejała do niego różne wycinki z gazet i kalendarzy. Zaczęłam przeglądać jego zawartość. Czytałam niektóre przepisy i aż ciekła mi ślinka, ponieważ przypominały mi się wizyty u babci i serwowane przez nią smakołyki. „Szkoda, że ja nie potrafię tak gotować”, pomyślałam i ze smutkiem rozejrzałam się po babcinym mieszkaniu, które odziedziczyłam po jej śmierci.

Przez żołądek do serca

W kuchni zawsze tyle się działo! Babcia gotowała dużo i chętnie. Stołowaliśmy się u niej, póki miała siłę do pichcenia. „A teraz”, przeszło mi przez myśl, „odgrzewam tu mrożonki, robię tosty i jajecznicę. Stolnica stoi zapomniana, podobnie jak mikser, makutra i większość gromadzonych przez babcię sprzętów, których nie wyrzuciłam w trakcie remontu”. 

Poszłam się umyć i ubrać. Kiedy wróciłam do kuchni, żeby zaparzyć sobie kawę i zjeść kanapkę, na stole obok zamkniętego zeszytu leżała kartka z przepisem na kruche ciasteczka

– O! – wyrwało mi się, a w tym samym momencie poczułam na plecach dziwny powiew powietrza. – Babciu, jesteś tu? – zapytałam. 

Kartka z przepisem sfrunęła z blatu na podłogę, tuż do mych stóp. Podniosłam ją.

– Mam je upiec, tak? – zapytałam, ale nikt mi nie odpowiedział. 

Nie musiał. Postanowiłam, że po pracy zrobię potrzebne zakupy i wezmę się za pieczenie. Wieczorem ciasteczka były gotowe. Babcia zawsze pozwalała nam wycinać fantazyjne kształty, więc zrobiłam podobnie. Potem ciasteczka posmarowałam białkiem, posypałam cukrem i upiekłam. Nawet dobrze się przy tym bawiłam. Z radia płynęła wesoła muzyka, a ja krzątałam się po kuchni. Następnego dnia zabrałam pudełko ciastek do pracy, żeby poczęstować koleżanki. 

– Mmm, powiem szczerze, przepyszne – pochwaliła moją robotę Dorota, a ona zawsze waliła prawdę prosto w oczy. 

Przed południem większość upieczonych przeze mnie słodkości zniknęła. Cieszyłam się, bo wszyscy chwalili smak niepozornego wypieku. W pewnym momencie do naszego pokoju wszedł Jeremi. 

– Dzień dobry! – przywitał się i patrząc mi w oczy, dodał: – Prezes prosił, żebym osobiście dał paniom to zamówienie. Pilna sprawa. 

– Jasne! – Rzuciłam się, żeby wziąć od niego druki. – Może ciasteczko? – zaproponowałam, a on nie odmówił.

– Dziękuję i do zobaczenia – powiedział, zamykając za sobą drzwi. 

Odłożyłam dokumenty i wyszłam na korytarz. Nagle otworzyły się drzwi wejściowe firmy, a w nich ponownie pojawił się Jeremi. Energicznie szedł w moją stronę. 

Mogę prosić o jeszcze jedno takie ciastko? – zapytał z miną sześciolatka.

– Pewnie. – Uśmiechnęłam się. 

Kiedy wróciłam z pudełkiem słodkości, rzucił:

Może w rewanżu za poczęstunek dałabyś się zaprosić na obiad?

Na moment zapomniałam języka w gębie. A wtedy jakiś lekki podmuch smagnął mnie po karku. 

– Czemu nie... – zgodziłam się w końcu. 

„Babciu, dzięki, ale wracaj już do siebie. Teraz chyba sobie poradzę”, pomyślałam, wkładając płaszcz. 

Spotykam się z Jeremim już niemal rok. Wiem, że jest miłością mojego życia, co więcej na serdecznym palcu noszę piękny złoty pierścionek. Babci Malwinie mój narzeczony chyba też się spodobał, bo co jakiś czas znajduję na kuchennym blacie kartkę z jakimś przepisem – zazwyczaj wtedy, gdy mamy wspólnie z Jeremim gotować obiad!

 

Czytaj więcej