"Kiedy wypiłam trzecie martini, zaproponowałam, żeby poszedł ze mną do damskiej toalety. Kochaliśmy się tam, w ciasnej kabinie... Nie mogłam uwierzyć, że robię takie rzeczy. Ja – stateczna żona, poukładana kobieta, mądra i zawsze roztropna – zupełnie straciłam głowę dla tego dzieciaka!" Maria, 41 lat
Moja znajomość z Jankiem zaczęła się tak banalnie, że aż śmiesznie. Nudziłam się w domu, byłam typową, zaniedbywaną żoną po czterdziestce. Mój mąż, Władek, prowadził firmę i nie miał dla mnie czasu, dzieci nie mieliśmy, chociaż zawsze o nich marzyliśmy. Byłam przygnębiona, znudzona i zagubiona, nic mnie już nie cieszyło. Praca w uczelnianym sekretariacie była nudna i monotonna, w domu czekały jedynie puste ściany, bo mąż miewał zwyczaj wracać z firmy nie wcześniej, niż o dwudziestej.
– Zajmij się czymś, zapisz na jakieś kursy, ucz się języków. Z waszą kasą grzeszysz, narzekając – mruknęła moja przyjaciółka i zrobiło mi się głupio. Fakt, dzięki obrotności i pracowitości mojego Władka na brak pieniędzy nigdy nie narzekaliśmy, tymczasem moja przyjaciółka, Alinka, żyła ze swoim Markiem dosłownie z dwóch głodowych, nauczycielskich pensji. Pewnie wiele by dała, żeby się ze mną zamienić. Może rzeczywiście jestem zwykłą marudą. Zdecydowałam się na kurs prawa jazdy. Zawsze bałam się samej myśli o tym, że mogłabym prowadzić samochód, ale przecież miliony ludzi na świecie świetnie sobie z tym radzą, więc i ja mogę! Tam poznałam Jaśka.
– Najpierw sprzęgło, potem gaz – upomniał mnie po raz enty, posyłając mi szeroki uśmiech, a mnie serce zabiło o wiele za szybko. Głupio się czułam, miałam wrażenie, że wszyscy wokół widzą, że ten młody blondyn mi się podoba, ale miałam to gdzieś. Całymi dniami marzyłam jedynie o tym, żebyśmy już wsiedli do przytulnego chevroleta i ruszyli przed siebie. Czasem, kiedy lekko dotykał mojej ręki albo nachylał się nade mną, miałam ochotę rzucić się na niego! „Boże, ja chyba zwariowałam”, mówiłam sobie, a potem leciałam na kolejną lekcję jazdy. Jasiek nie był głupi, szybko zauważył, co się święci. Niby mimochodem zaprosił mnie na kawę, potem do kina, na obiad. Wpadłam po uszy. Kiedy pierwszy raz pojechaliśmy do niego, nie myślałam ani o mężu, ani o niczym innym – chciałam tylko, żeby ta cudowna, namiętna chwila trwała wiecznie.
W moim domu, kiedy wiedziałam, że męża na pewno nie będzie. W samochodzie szkoleniowym, w hotelach, w lesie za miastem, w mieszkaniu mojej przyjaciółki, która często wyjeżdżała służbowo. Chodziłam jak błędna, całymi dniami myślałam tylko o tym, że chcę czuć na sobie dotyk rąk Janka. Po jakichś dwóch miesiącach mąż zaczął coś podejrzewać, ale nawet to mnie nie otrzeźwiło. Liczyło się tylko moje szczęście. Kwitłam, promieniałam, byłam wniebowzięta. I wtedy mój świat się zawalił.
– Sama rozumiesz, że łączył nas jedynie przelotny romans – jasne oczy Jana patrzyły gdzieś ponad moją głową. – Poznałem kogoś w moim wieku, chcę być wobec niej uczciwy. A ty, Marysiu, szybko o mnie zapomnisz. Taka kobieta jak ty może mieć każdego – powiedział i dodał, że musi już iść.
– Jan! Zaczekaj, to niemożliwe! Było nam tak fantastycznie, proszę cię... – łkałam, goniąc go po parkingu.
Obrócił się niechętnie, jakby za wszelką cenę chciał uniknąć takich dramatycznych scen.
– Marysiu, jesteś już dużą dziewczynką, chyba znasz zasady gry – jego przystojną twarz wykrzywił teraz grymas zniecierpliwienia.
– Gry? – wyjąkałam, a on wzruszył ramionami.
– Chyba wiesz, o czym mówię. Nie rób scen, to takie prostackie – rzucił, a potem zapytał, czy wezwać mi taksówkę. Poprosiłam, by mnie. odwiózł. Zgodził się, chociaż niechętnie. W samochodzie zaczęłam go błagać, mówiłam, że kocham, że nawet się rozwiodę, ale tylko się roześmiał. – Mam trzydzieści lat, ty ponad czterdzieści, naprawdę myślisz, że mamy jakąś szansę? – prychnął.
– To niech zostanie tak, jak było do tej pory, tylko mnie nie zostawiaj – chlipnęłam, kiedy podjechaliśmy pod mój dom. Powiedział, że bardzo mu przykro, ale to niemożliwe, potem kazał mi wysiadać, dodając, że się umówił i musi jechać.
Wysiadłam i powlokłam się do domu. Płakałam cały wieczór, potem jeszcze jeden i jeszcze... Męża unikałam jak ognia, prawie nie wychodziłam z mojej sypialni. Przestałam o siebie dbać, przestałam jeść, nawet wychodzić z domu przestałam. Na okrągło sprawdzałam moją komórkę, łudząc się, że Janek napisze mi jakiegoś SMS-a lub zadzwoni.
Po trzech tygodniach straciłam nadzieję i wtedy się odezwał!
– Tęsknię za tobą, wybacz mi – usłyszałam, kiedy odebrałam telefon. Nie wiedziałam, co powiedzieć, za to on gadał jak najęty. Że nie ma dnia, żeby o mnie nie myślał, że żałuje, że był idiotą... Błagał mnie o spotkanie, jęczał, żebym poszła z nim na kolację.
Zgodziłam się. Umówiliśmy się na dwudziestą, a mnie jakby skrzydła urosły. Popędziłam do fryzjera, solarium, kosmetyczki, kupiłam sobie kilka nowych ciuchów. Wieczorem czułam się jak naćpana. Do modnego, chociaż położonego nieco za miastem jazz klubu weszłam nieco spóźniona i z nadąsaną miną. Chociaż serce skakało mi z radości, postanowiłam nie pokazywać, jak bardzo mnie cieszył powrót marnotrawnego kochanka. Usiadłam i zamówiłam martini. Janek wyglądał oszałamiająco. W skórzanej kurtce i ciemnej koszuli sprawiał wrażenie nieco starszego, pewnego siebie, męskiego. Wsłuchiwałam się w jego głos, wdychałam jego wodę kolońską i raz za razem muskałam jego dłoń. Kiedy wypiłam trzecie martini, zaproponowałam, żeby poszedł ze mną do łazienki. Kochaliśmy się tam w ciasnej kabinie damskiej toalety. Nie mogłam uwierzyć, że robię takie rzeczy. Ja – stateczna żona, poukładana kobieta, mądra i zawsze roztropna – zupełnie straciłam głowę dla tego dzieciaka!
– Kocham cię, szaleję za tobą – mruczał mi we włosy, kiedy poprawiałam sukienkę.
– A co z tamtą dziewczyną, dla której mnie zostawiłeś? – To od początku było nieporozumienie. Tęskniłem za tobą – wyszeptał, a jego ręce znowu wślizgnęły się pod moją sukienkę, gładziły uda, pieściły pośladki...
– Chodź, męża nie ma. Pojedziemy do mnie, możesz zostać na noc – szepnęłam.
W nocy piliśmy i kochaliśmy się, ale Janek nagle zrobił się jakiś markotny. Drążyłam, pytałam, co się stało, ale nie chciał mówić. W końcu, po kolejnym kieliszku brandy, wymruczał coś o finansowych problemach.
– Pensja instruktora nauki jazdy jest śmiesznie niska, a ja mam długi. Są ludzie, którym od dawna wiszę grubą kasę i jeśli im jej nie oddam, będę musiał się zabierać z tego miasta – mruknął, a ja zamarłam.
– Jak to „zabierać z miasta”? – powtórzyłam głucho. „Teraz, kiedy do mnie wrócił, ma mnie opuścić?”, panikowałam, dolewając sobie brandy. Nie mogłam na to pozwolić!
– Ile potrzebujesz? – zapytałam, a on pocałował mnie w ramię i podszedł do okna.
– Nawet nie żartuj – mruknął, dodając, że chodzi o niemałe pieniądze.
– Po prostu powiedz – naciskałam, aż w końcu uległ.
– Pięćdziesiąt osiem tysięcy z groszami – powiedział.
– Pięćdziesiąt osiem tysięcy? – powtórzyłam oszołomiona.
– Widzisz, zepsułem ci nastrój, moja piękna – powiedział, nakładając dżinsy.
– Pójdę już, odezwę się jutro – dodał, a ja zaczęłam go zatrzymywać, prosząc, żeby został do rana. Został...
Wiedziałam, gdzie mąż trzyma kasę i skwapliwie z tego skorzystałam, a potem zadzwoniłam do Władka, że mieliśmy w domu włamanie. Przyjechał mąż, potem policja, ale nie przewidziałam jednego – detektywi z dochodzeniówki szybko dopatrzyli się luk w mojej opowieści i wyciągnęli ze mnie prawdę. A potem mąż stracił kontrakt z najważniejszym klientem, Jan znikł bez wieści, a policja... odkryła ciekawy trop.
– Wygląda na to, że została pani oszukana przez zawodowego naciągacza – powiedział młody detektyw, pokazując mi zdjęcie Janka.
– To Andrzej P., oszust i żigolak. Okrada bogate kobiety, które poznaje, pracując jako instruktor nauki jazdy, nurkowania lub tenisa. Od dawna poszukujemy go w związku z... Dalej nie słuchałam, nie miałam siły. Mój świat się zawalił. Jak mogłam być taka głupia?! Jak mogłam wierzyć, że ten młody, pewny siebie i przystojny cwaniaczek zakochał się właśnie we mnie?!
Minęły dwa tygodnie. Mąż nie powiedział do mnie ani słowa. Policja nie znalazła Jana, Andrzeja, czy jak mu tam naprawdę było. A ja? Nikłam w oczach. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Czułam wstyd, upokorzenie, wściekłość, a co gorsza... wciąż tęskniłam za dotykiem rąk Janka na mojej nagiej skórze.
Któregoś dnia piłam od rana. Władek zrobił mi awanturę i wyjechał w delegację... Wypiłam martini, potem nalałam sobie whisky z barku męża. Wtedy mój wzrok padł na tabletki nasenne. Całą fiolkę, którą kiedyś przepisał mi internista. Pomyślałam, że w zasadzie czemu nie? I tak nie mam już po co żyć. Łykałam po kilka pastylek, dopóki nie zasnęłam na dywanie.
Obudziłam się w szpitalu.
– Marysiu, jak mogłaś? Przecież, gdyby sąsiadka nie znalazła cię przypadkiem, już byś nie żyła – Władek siedział na skraju mojego łóżka i płakał.
Bałam się spojrzeć mu w twarz, bałam się z nim rozmawiać, nawet odezwać, ale wyglądało na to, że mąż mi wybaczył. Siedział ze mną całymi godzinami, dopóki lekarze nie wypuścili mnie do domu. Minęły dwa miesiące. Staram się jakoś ułożyć to moje życie od nowa. Wybaczyć sobie, walczyć o miłość Władka. Dopiero teraz, kiedy sprawy tak dramatycznie się potoczyły, zrozumiałam, jak bardzo mąż mnie kocha. Oboje wyciągnęliśmy z tej sytuacji wnioski, chodzimy na małżeńską terapię, spędzamy razem więcej czasu. Czasem, kiedy w bezsenne noce słucham spokojnego oddechu męża, zastanawiam się, jak to możliwe, że on mi to wszystko wybaczył? Czy to właśnie jest miłość?