"Gdy zatańczyłam z Arturem, gdy popatrzyłam w jego orzechowe oczy, gdy poczułam jego zapach, zupełnie odleciałam. Godzinę później wylądowaliśmy w łóżku. Rano wróciłam do domu, wzięłam prysznic, przebrałam się w dres i znowu zmieniłam się w żonę Jacka. Nie na długo..." Marlena, 35 lat
Kiedy wyprowadzałam się od męża czułam złość. Wiedziałam, że czeka mnie jeszcze mnóstwo problemów, rozwód, podział majątku, ale na razie najważniejsze było to, że na drugim końcu miasta czekał na mnie Artur. Nie sądziłam, że młodszy ode mnie, przystojny chłopak tak zawróci mi w głowie. Postanowiłam odejść od męża, mimo że ze wszystkich sił starał się mnie zatrzymać...
– Marlena, zastanów się, co robisz – Jacek prawie zachrypł, tak się kłóciliśmy. Widziałam, że jest zły, zrozpaczony, bezsilny. Jednak nie mogłam się zatrzymać... Nie teraz...
– Zastanowiłam się... Proszę, nie utrudniaj tego – powiedziałam, patrząc na niego błagalnie.
– Ale jesteś moją żoną. Żoną! To nic nie znaczy? – pytał z wyrzutem w głosie.
Odwróciłam się do niego raptownie. To nie tak, że nie miałam poczucia winy. Miałam ogromne wyrzuty sumienia. Zwłaszcza gdy patrzyłam prosto w oczy mężczyźnie, który nigdy mnie nie okłamał i nie zdradził. Ale... Musiałam odejść.
– Jacek, przyznaj, że między nami wszystko już się wypaliło. Zostało jedynie przyzwyczajenie. To za mało... – powiedziałam.
– Oszalałaś?! A szacunek, przyjaźń? Te wspólnie przeżyte lata? Chcesz tak po prostu to przekreślić? – zapytał drżącym z emocji głosem.
– Boję się, ale wolę ten strach niż marazm – wyrzuciłam z siebie szybko.
– Marlena, gadasz jak postać z serialu. Naprawdę całkiem ci odbiło. Ja rozumiem, że przeżywamy ciężkie chwile, że w nasze życie wtrącił się ten... ten facet. Ale ja wyciągam do ciebie rękę. Bez względu na wszystko. Nie wiem, czy będę ci umiał wybaczyć to, co zrobiłaś. Wiem jednak, że chcę się postarać. Nie wyprowadzaj się. Nie rób tego, bo to naprawdę będzie koniec. Rozumiesz? Koniec!
– Nie gróź mi – uniosłam się. – Może dla ciebie to koniec, ale dla mnie początek – powiedziałam zgodnie z prawdą.
– To ty pierwsza się do mnie uśmiechnęłaś i to ja pierwszy się zakochałem – mówił mi Artur za każdym razem, gdy wspominałam chwilę, gdy się poznaliśmy.
To było jak grom z jasnego nieba. Wybrałam się na urodziny koleżanki. Aśka wymyśliła sobie, że odbędą się w modnym klubie. –Tańczymy i pijemy jak za dawnych czasów! – emocjonowała się.
– Za dawnych czasów to na imprezach piłyśmy tanie wino – przypomniałam jej.
Poszłam tam sama, bez Jacka, bo to miała być przecież babska impreza. Zresztą, on nawet nie lubił tańczyć. Zdarzało się, że mężczyźni mnie podrywali, zdarzało mi się z nimi flirtować. Poprawiało mi to nastrój. Jednak gdy Artur poprosił mnie do tańca, gdy popatrzyłam w jego orzechowe oczy, gdy poczułam jego zapach, zupełnie odleciałam. Chciałam, by trzymał mnie w swoich silnych ramionach do końca świata i jeden dzień dłużej. On też to poczuł... Obserwował mnie potem uważnie, siedząc przy barze i sącząc whisky. Czułam się nieswojo. Nie wiedziałam, co robić. Postanowiłam więc, że wychodzę. Robiło się dziwnie, niebezpiecznie...
– Już idziesz? – zapytała Aśka. – Noc jeszcze młoda – dodała, szczerząc się w uśmiechu.
– Trochę mnie boli głowa. I zdecydowanie za głośno tu dla mnie. Zadzwonię jutro – wyłgałam się. Ucałowałyśmy się i poszłam. Trochę się grzebałam przy szatni. Może w nadziei, że on za mną wyjdzie... On... Nie wiedziałam wtedy nawet, jak ma na imię. Nie rozmawialiśmy ze sobą. Tylko tańczyliśmy. Ciągle czułam ten zapach... Mieszankę potu i płynu po goleniu. Piżmo i testosteron...
Skąd się tam wziął? Może wyszedł wcześniej, a ja tego nawet nie zauważyłam? W każdym razie stał tam i wziął mnie stanowczo za rękę. Nie broniłam się. Chciałam tego. Zamówiliśmy taksówkę. Godzinę później jęczałam z rozkoszy w jego łóżku. Całe moje ciało drżało, a serce galopowało jak szalone... Poza tym nic mnie nie obchodziło... Obudziłam się, gdy powoli wstawał świt. On przyniósł do łóżka kawę, odgarnął mi włosy z czoła. Pocałował.
– Muszę wracać do domu – wydukałam, czując się jak kretynka. Na palcu miałam obrączkę. Przecież musiał ją zauważyć. Znów mnie pocałował. Jakby tym pocałunkiem mnie rozgrzeszał, pozbawiał wyrzutów sumienia, uciszał głos rozsądku... Wróciłam wtedy do domu, niosąc tę rozkoszną tajemnicę. Bo przecież to miało się nigdy nie powtórzyć. Stało się, ale to jednorazowy wyskok. Chociaż na myśl o tym, co przeżyłam w nocy, dostawałam rozkosznych dreszczy. Jacka na szczęście nie było. Jak co sobotę pojechał do swojej matki, pomóc jej w zakupach. Tak było lepiej. Wzięłam prysznic, przebrałam się w dres. Zmieniłam się z powrotem w Marlenę, żonę Jacka. Usprawiedliwiałam się. Tego mężczyzny już nigdy więcej nie zobaczę...
Dopiero kilka miesięcy i kilkadziesiąt schadzek później, wkładając pewnego dnia ten sam dres, poczułam, że się duszę. Że chcę być z ukochanym na zawsze. Artur przecież ciągle mówił, że jestem jego przeznaczeniem... Dlatego w końcu wyznałam Jackowi, że mam kogoś i że odchodzę. Tak, serce mi się ścisnęło, gdy zobaczyłam cierpienie na jego twarzy. Ale ja już dalej tak nie mogłam... Teraz miałam pełną namiętności miłość. Taką, o jakiej marzyłam całe życie. Nie rozsądną, poukładaną i nudną, tylko wielką miłość, jaka zdarza się raz w życiu. Mogłam się z nią budzić codziennie rano i codziennie wieczorem zasypiać. Artur był trochę zaskoczony, gdy stanęłam na progu z walizkami, ale w końcu serdecznie mnie przytulił.
Minęły cztery miesiące. Jacek nie starał się mnie szukać ani namawiać do powrotu. Miałam rację, odchodząc. Nie chciałam z nim teraz rozmawiać. Nie byłam gotowa na rozwód, na całą tę kołomyję. Na razie pragnęłam tylko poukładać sobie nowe życie. Seks był wspaniały. Artur był wspaniały. Niestety, nie wszyscy tak uważali. Moja teściowa uznała mnie za wroga numer jeden. Usłyszałam od niej wiele gorzkich słów.
– Wybacz, kochanie, ale nie chcę poznawać tego pana – powiedziała natomiast moja mama. – Po prostu... – zawahała się.
– Uważasz, że źle zrobiłam, tak?! – zaperzyłam się.
– Uważam, że nie wiesz, co robisz – odparła na to.
Wszelkie próby przekonania jej do Artura spełzły na niczym. Przestałam ją więc odwiedzać. Skoro nie akceptowała mojego związku, nie miałyśmy o czym rozmawiać. Dla wielu koleżanek nadal byłam żoną Jacka. Niektórzy znajomi przestali się do mnie odzywać. Bolało mnie to, ale byłam gotowa ponieść wszelkie konsekwencje swojej decyzji. Miłość jest tego warta.
Pewnego dnia po powrocie z pracy coś się zmieniło. Artur miał niepewną minę. Unikał mojego wzroku. To się dotąd nie zdarzało...
– Coś się stało? – zapytałam.
– W sumie tak – przyznał.
– Co takiego? – drążyłam zaniepokojona.
– Po pierwsze, wyjeżdżam.
– Słucham? – zabrakło mi tchu.
– A co ze mną?
– Wyjeżdżam, bo dostałem awans, a to wiążę się z przeprowadzką. Od dawna się o to starałem. Jeszcze zanim cię poznałem. Nie możesz mieć o to pretensji. Każdy sobie przecież układa życie.
Nie wiedziałam, czy mam płakać czy krzyczeć. A może jedno i drugie. On zaś wydawał się zdziwiony moją reakcją.
– Jest mi z tobą super, ale chyba nie myślałaś, że to na zawsze? – stwierdził.
Wybuchłam spazmatycznym płaczem. Nie na zawsze? Przecież odeszłam od męża. Rozwaliłam całe swoje życie!
– Poza tym moja była dziewczyna wróciła ze Stanów. Opowiadałem ci kiedyś o Kalinie, prawda? Spotkaliśmy się kilka razy. Do niczego nie doszło, nie jestem taki – zastrzegł Artur. – Ale ona też wyprowadza się do Warszawy... Wiesz, jak to jest, stara miłość nie rdzewieje...
Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam.
– I co ja mam teraz zrobić?! – wrzasnęłam.
Miałam ochotę go zabić. Potraktował mnie jak ciuch, który mu się znudził. Zaczęły mi drżeć usta. „Mój Boże, co ja teraz zrobię?”, zastanawiałam się. – Gadałem już z właścicielem mieszkania. Możesz tu zostać. Zapłacę za trzy miesiące z góry. Widzisz, jak o ciebie dbam? Nie jestem taki najgorszy... Dopiero wtedy dostał ode mnie w twarz. Wyjechał dwa tygodnie później. Przez tydzień każdego dnia się poniżałam, błagając go, by tego nie robił. Tak miał dosyć moich jęków, że w końcu przeniósł się do hotelu. Gdy zamawiał taksówkę, usłyszałam, do którego. Chodziłam tam, stałam w tym hotelowym pokoju, płakałam. Nic nie pomogło. Wyjechał... A ja zostałam. Z rozwalonym życiem, ze złamanym sercem. Jak kompletna idiotka. Gdyby nie moja przyjaciółka, która mnie nie opuściła, i gdyby nie moja mama, myślę, że bym zwariowała. I gdyby nie Jacek...
Jacek przyszedł któregoś dnia.
– Nie wiem, co będzie dalej, ale... nie chcę, żebyś cierpiała w samotności. Wróć do domu – powiedział po prostu.
Patrzyłam na niego zdumiona. Wyciągnął do mnie rękę, chociaż tak bardzo go zraniłam, oszukałam, zdradziłam. Dotarło do mnie wtedy, że to jedyny człowiek, którego powinnam kochać...
– Dziękuję ci, Jacku – wyszeptałam, nie patrząc mu w oczy. – To dla mnie wiele znaczy...
Wróciłam do domu. Na razie jest ciężko. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się odkupić moją winę. Wiem jednak, że będę się starać ze wszystkich sił. Najpierw jednak chcę przestać się wstydzić tego, co zrobiłam...