"Mareczek miał tylko tatę, bo mama go porzuciła. Obaj skradli moje serce...!"
Fot. 123 RF

"Mareczek miał tylko tatę, bo mama go porzuciła. Obaj skradli moje serce...!"

"Już pierwszego dnia mojej pracy w przedszkolu zwróciłam uwagę na Mareczka, smutnego chłopca, który tulił misia. Był nieśmiały, ale przy mnie się otwierał. Polubiłam go... Zawsze zostawał najdłużej z dzieci. Nieraz musiałam siedzieć z nim po godzinach. Przychodziła po niego młoda kobieta, która wyraźnie go nie znosiła. Szarpała go, poniżała, była okrutna. Bardzo mi się to nie podobało. Okazało się, że to jego ciotka, ale maluch wyraźnie się jej bał. Postanowiłam z nią porozmawiać. W bardzo nieprzyjemny sposób burknęła, że ma się nie wtrącać. Zdecydowałam więc, że o wszystkim muszę powiedzieć ojcu dziecka." Justyna, 24 lata

Zaraz po studiach zatrudniłam się w przedszkolu. Gdy kończył się pierwszy dzień mojej pracy, wszyscy rodzice odebrali swoje pociechy.
Tylko jeden chłopiec, Mareczek, siedział smutny, tuląc misia.
– Nie martw się, zaraz przyjdzie mamusia – pocieszałam go.
– Ja nie mam mamusi – spuścił głowę.
Nie wiedziałam, co powiedzieć, ale w tym momencie weszła młoda kobieta.
– Marek, ubieraj się – powiedziała ostro.
Mały poszedł do szatni. Ja też już wychodziłam. Widziałam jeszcze, jak chłopiec mocuje się z suwakiem w kurtce.
– Ale z ciebie oferma – kobieta szybko poradziła sobie z zapięciem, pociągnęła chłopca za rękę i wyszli.

Ta kobieta wyraźnie nie lubiła Mareczka

Ta sytuacja się powtarzała. Marek zawsze zostawał najdłużej z dzieci. Nieraz musiałam siedzieć z nim po godzinach. Polubiłam tego chłopca. Był nieśmiały, ale przy mnie się otwierał. Przychodziła po niego kobieta, która wyraźnie go nie lubiła. Szarpała go, poniżała, była okrutna. Bardzo mi się to nie podobało. Zagadnęłam o nią kierowniczkę.
– To ciotka chłopca. Matka znalazła sobie chłopa, wyjechała za granicę i zostawiła dziecko. Wychowuje go ojciec, pomaga mu siostra matki – usłyszałam.
Któregoś dnia Mareczek zaczął płakać na widok cioci. Nie chciał iść do domu.
– Co za wstrętny bachor! – wydarła się. – To ja się nim opiekuję, poświęcam i sama pani widzi. Jest okropny. Chodź wreszcie, gnojku! – zawołała.
– Tak nie można. Nie widzi pani, że mały się pani boi? – interweniowałam.
– Niech się pani nie wtrąca! – syknęła i siłą zabrała zapłakanego chłopca.
Coś tu było nie tak. Następnego dnia podpytałam chłopca o ciocię.
– Ciągle krzyczy, zamyka mnie w łazience i gasi światło. Boję się jej – wyjaśnił.
– To powiedz o tym tatusiowi.
– Mówiłem, ale ciocia powiedziała, że kłamię… – usłyszałam.
Sama więc zaprosiłam jego ojca na rozmowę. Opowiedziałam mu o tej sytuacji.
– Alicja jest trochę nerwowa. Ale nie wiedziałem, że aż tak – był zdumiony. – Ja mam firmę przewozową i mało czasu dla Marka. Ala zastępuje mu matkę.
– Zachowuje się raczej jak zła macocha. Chłopiec tego nie wymyślił. Jego strach jest prawdziwy. Widzę, jak ta pani się zachowuje. Nie ukrywa swojej niechęci do małego. Może nie powinnam się wtrącać, ale naprawdę zależy mi na dobru dziecka.
– Podejrzewałem, że coś jest nie tak, ale odsuwałem od siebie te myśli. W końcu Ala bardzo nam pomaga. Chyba powinienem jednak znaleźć kogoś innego do opieki. Tylko kogo? – westchnął.
Mogę porozmawiać z moją mamą. Jest na rencie i uwielbia dzieci.
– Będę pani bardzo wdzięczny. Chodzi o odprowadzenie go do domu i dwie, trzy godziny opieki. Ja wracam około 20.

Zabrałam chłopca do siebie

Następnego dnia pani Ala w ogóle nie przyszła po Mareczka. W końcu zadzwonił jego tata. Przeprosił za ciocię, powiedział, że najszybciej jak się da odbierze syna, ale nie wiedział, kiedy, bo stał w ogromnym korku. Zdecydowałam, że zabiorę zmęczone i głodne dziecko do siebie. Podałam jego tacie adres. Mały był przeszczęśliwy, że idzie ze mną.
– Mareczku, co byś zjadł? – spytałam.
– A umiesz robić ryż z jabłuszkami?
– Umiem, zaraz zrobię.
Wkrótce kuchnia pachniała jabłkami i cynamonem. Mareczek zajadał z apetytem. Usłyszałam dzwonek do drzwi.
– Co to za boskie aromaty? – w drzwiach stanął pan Artur.
– Pani Justyna ugotowała – odezwał się mały.
– A dla mnie coś zostało?
– Tak, zrobiłam dużo – roześmiałam się.
– Nie wiem, jak mam pani dziękować.
– Nie musi pan. Przebywanie z Mareczkiem to przyjemność. Moja mama zgodziła się odbierać go z przedszkola.
– Bardzo się cieszę – odparł pan Artur.

Mama była zachwycona chłopcem i… jego ojcem. Mnie również się podobał…

Pewnego razu zadzwonił w weekend.
– Pani Justyno, w ramach podziękowań za pomoc chcieliśmy zaprosić panią na spacer, a potem na obiad. Robię spaghetti. Skusi się pani? – zapytał.
– Z przyjemnością – odparłam.
Poszliśmy do parku. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy i wygłupialiśmy się jak szczęśliwa rodzina. Potem zadowoleni wróciliśmy do domu. Gdy siedzieliśmy przy kolacji, przyszła Ala.
– A więc to tak! – popatrzyła na mnie z pogardą. – Już się tu zadomowiłaś? Przez bachora do tatusia!
– Uspokój się – Artur wstał od stołu.
– Nie zamierzam! Zajmowałam się gnojkiem, myślałam, że będziemy rodziną, a ty wziąłeś to coś! – wskazała na mnie.
– Alu, to nieporozumienie. Przez myśl mi nie przeszło, że ty i ja moglibyśmy być razem. Myślałem, że po prostu kochasz Mareczka.
– Wypchaj się. Oszukałeś mnie.
– Ja? Płaciłem ci, pożyczałem pieniądze, których nie oddałaś. Niczego ci nie obiecywałem, nie dawałem sygnałów, że coś do ciebie czuję. Bądź uprzejma oddać mi klucze i więcej się tu nie pokazuj.
– Jeszcze będziesz mnie błagał o pomoc! – kobieta rzuciła kluczami i wyszła.
Cała drżałam z nerwów.
– Najmocniej cię przepraszam. Tak mi głupio! – odezwał się Artur.
– Chyba już pójdę – spuściłam głowę.
Nagle poczułam małą rączkę na dłoni.
– Niech pani zostanie. Proszę… – mówił Mareczek.
– Proszę o to samo – dodał Artur.
– Obiecaj, że mnie nie zostawisz – powiedział Mareczek.
– Obiecuję – gładziłam go po włoskach.
– Nigdy? Będziesz moją mamą?
– Mareczku, mamusię musi wybrać tatuś – uśmiechnęłam się do Artura.
– Mam już jedną na oku. Ale nic nie będę mówił. Bo jeszcze się przestraszy i ucieknie. A to bardzo piękna, wspaniała kobieta – patrzył na mnie w taki sposób, że nie miałam wątpliwości, o kim mówi.

Chyba się w nim zakochałam...

Tamtej nocy nie mogłam usnąć. Z płonącymi policzkami myślałam o Arturze. „Chyba się w nim zakochałam, ale on? Czy mu się podobam, czy tylko szuka matki dla synka?”, myślałam.
– Wiesz, Artur chyba ma jakąś babę – wyjawiła mi następnego dnia mama, a pode mną ugięły się nogi. – Pytał mnie, czy mogłabym czasem opiekować się Mareczkiem w weekendy. W sobotę wieczór gdzieś wychodzi.
Piątkowy wieczór przepłakałam. A około dwudziestej zadzwonił do mnie Artur.
– Spotkałabyś się ze mną jutro? – zagadnął. – Tylko ty i ja? Dorośli czasem potrzebują odpocząć od dzieci…
– Tak! – roześmiałam się i znów chciało mi się płakać, tym razem ze szczęścia.
W sobotę poszliśmy na kolację do restauracji. Artur był dziwnie milczący, ale wciąż na mnie patrzył. W pewnym momencie delikatnie dotknął mojej dłoni.
– Wiesz, zakochałem się w tobie tego dnia, gdy podałaś mi ryż – wyznał nagle zawstydzony. – To głupio brzmi, ale…
– Wcale nie brzmi głupio – roześmiałam się, a nasze dłonie splotły się w uścisku.
Po kilku miesiącach wzięliśmy ślub. Dziś jesteśmy wspaniałą rodziną, a Mareczek cieszy się, że niedługo będzie miał malutką siostrzyczkę.

Czytaj więcej