"Kiedy mój mąż mnie zdradził i odszedł do Sabiny, byłam załamana. Dziś wychowuję ich dzieci..."
Fot. Adobe Stock

"Kiedy mój mąż mnie zdradził i odszedł do Sabiny, byłam załamana. Dziś wychowuję ich dzieci..."

"Sądziłam, że moje małżeństwo jest silne i trwałe. Przysięgaliśmy przed Bogiem, że będziemy się kochać i szanować, póki śmierć nas nie rozłączy. Dla mnie ta przysięga była święta i starałam się zrobić wszystko, żeby być dobrą żoną. Nie zostawiałam całej pracy Bogu ani losowi, w myśl zasady „jakoś to będzie, samo się zrobi”. Walczyłam z przeciwnościami, starałam się być wsparciem dla męża, a nie bluszczem, który się wokół niego pnie. Byłam pewna, że Antek to widzi i docenia. A potem przeżyłam ogromny wstrząs. Pamiętam jak dziś, to była niedziela..." Barbara, 36 lat

Byłam pewna, że mam idealne małżeństwo. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Wieczory po pracy, weekendowe wycieczki, wyjazdy w trakcie urlopów. Czasem, spontanicznie, wybieraliśmy się do miasta, do kina albo do restauracji, i zostawaliśmy na noc w hotelu, gdy wypiliśmy trochę wina. Mogliśmy, bo nie mieliśmy dzieci.
To była moja wina, tak to postrzegałam. Nie mogłam zajść w ciążę. Mój organizm nie chciał współpracować. Przez sześć lat chodziliśmy na badania, testy i szukaliśmy sposobu. Kiedy zostało tylko in vitro, na które wtedy nie było nas stać, poddaliśmy się. Postanowiliśmy jeszcze trochę nacieszyć się życiem we dwoje, żeby odreagować lata bezowocnych starań o dziecko, a potem wystąpić o adopcję.
Siódmy rok, podobny kryzysowy, nam nie przeszkodził, ósmy też nie. Ale w dziewiątym…

Pamiętam, że to była niedziela...

Wróciliśmy z kościoła, ja zajęłam się szykowaniem obiadu, Antek sprawdzał coś w samochodzie. W kuchni pomagała mi Sabina, moja kuzynka, która mieszkała niedaleko. Byłyśmy w podobnym wieku i często się odwiedzałyśmy. Ona dotąd nie wyszła za mąż. Nie zważając na plotkarzy, żyła w niewielkim domu po rodzicach, bo ciocia i wujek, ze względu na stan zdrowia, wyprowadzili się do miasta.
Sabina kroiła ogórki na mizerię, którą Antek uwielbiał. I nagle pomknęła do łazienki, trzymając dłoń przy ustach. Poszłam za nią.
– Sabinko, co jest? Źle się czujesz?
Słyszałam, jak wymiotuje. Wycofałam się do kuchni i zaparzyłam herbaty. Gdy weszła, podałem jej kubek z gorzkim naparem. Usiadła przy stole.
– Jesteś zielona… – Zmartwiłam się. – Coś ci musiało zaszkodzić. Może trzeba zawieźć Sabinkę na pogotowie, co myślisz? – zwróciłam się do męża, który właśnie wszedł do kuchni.
Spojrzał na nią uważnie.
– Myślę, że trzeba to wreszcie wyjaśnić… – westchnął, a Sabina pokiwała głową.
– Co wyjaśnić? – nie zrozumiałam.
– Jestem w ciąży – szepnęła Sabina ze wzrokiem wbitym w blat.
– O, Boże, Sabiś, to cudownie! Gratulacje! Będziesz mamą! – Jeśli nawet poczułam ukłucie zazdrości, starałam się tego po sobie nie pokazać. Dziecko to zawsze szczęście. – Nie wiedziałam, że kogoś masz. Kto jest tatusiem, zdradzisz mi?
– Ja – odparł mój mąż, po czym wstał od stołu i wyszedł z kuchni.
Zaśmiałam się nerwowo. Kiepski żart. Bardzo kiepski.
– Sabina?… – Kuzynka nadal na mnie nie patrzyła, a ja poczułam paraliżujący chłód. Już nie chciałem wiedzieć. Niech nic nie mówi!
– Basiu, ja cię tak strasznie przepraszam… – jęknęła.
Zakręciło mi się w głowie, serce zatrzepotało, oblał mnie zimny pot i czułam, że zaraz zemdleję. Antek… będzie ojcem… dziecka Sabiny? Jak to? Dlaczego?…
– Jak mogłeś?! – krzyknęłam w pustkę, jaką zostawił po sobie. – Jak mogliście mi to zrobić?!

Byłam zdruzgotana

Uciekłam stamtąd. Wypadłam z domu na chłodne powietrze, każdy oddech zamieniał się w parę przed moimi ustami. Nie wiedziałam, co robię, dokąd idę. Byłam zdruzgotana. Mój mąż miał romans z moją kuzynką! I będzie miał z nią dziecko! Jak mogłam tego nie zauważyć?! Jak mogłam być tak ślepa?! Bo im ufałam. Bo sama starałam się żyć uczciwie i nie podejrzewałam, że najbliżsi mi ludzie mogliby mnie zdradzać i oszukiwać. Oceniałam innych przez własny pryzmat. I to był błąd.
Wpadłam do kościoła. Trzęsłam się z emocji i zimna, w mojej modlitwie więcej było łez, pretensji i żalu niż zaklęć, aż w końcu przyszła gospodyni księdza i niemal siłą zaciągnęła mnie na plebanię.
– Przez Antka płaczesz? – spytała wprost. – Czy coś innego się wydarzyło?
– Antek mnie zdradził… – szepnęłam, pierwszy raz wymawiając te słowa na głos, jakby na próbę. Zabolało tak bardzo, że znowu się rozpłakałam.
– Z Sabiną… – westchnęła pani Marcelina. – Co tak patrzysz? Wszyscy wiedzieli. Tylko ty taka naiwna... Ech, nie ma sprawiedliwości na tym świecie, oj, nie ma. Ksiądz ci tego nie powie, ale ja tak. Pogoń go z domu i ułóż sobie życie na nowo. Jeszcze jesteś młoda, do tego ładna, mądra i dobra. Znajdziesz kogoś porządnego, choć prawdę mówiąc, coraz trudniej dziś o takiego…

Cała wieś huczała od plotek

Sprawy potoczyły się szybko. Sabina wprowadziła się do nas, bo dom należał do rodziny mojego męża, a ja przeprowadziłam się do domku kuzynki. Sprawa rozwodowa w sądzie trwała krótko. Antek wziął całą winę na siebie. Choć wolałabym chyba, żeby milczał. Jakby mnie nie zachwalał, a siebie oczerniał, zakochał się w kobiecie, która dała mu dziecko. A ja nie mogłam. Czułam się publicznie upokorzona. Jako ta wybrakowana, ta gorsza. Więc znalazł sobie lepszą.
Kilka osób, w tym moi rodzice, namawiali mnie, żebym wyjechała i nie musiała tego znosić. Nie chciałam, bo tu było moje życie. Pracowałam na poczcie, może nie robiłam kariery, ale za to znałam wszystkich mieszkańców, byłam lubiana i szanowana. Nie chciałam zaczynać wszystkiego od nowa. Owszem, moje małżeństwo rozsypało się w pył, ale nie zamierzałam uciekać z podkulonym ogonem do domu rodziców ani tym bardziej wynosić się do innego miasta. To nie ja postąpiłam źle, to nie ja powinnam się wstydzić. Żyłam więc tak, jakby nic się nie stało, choć w środku cierpiałam, jakby ktoś na żywca przypalał mi serce.

Skrzywdziła mnie, ale nie życzyłam jej źle!

Antek i Sabina wzięli ślub cywilny. Kuzynka kilka razy przychodziła do mnie z przeprosinami, ale ich nie przyjęłam. Skoro nie żałowała tego, co zrobiła, co mi po jej pustych słowach? Wiedziałam, że ślub odbył się dwa tygodnie po rozwodzie i że urodziła bliźniaki. Bliźniaki! Życie naprawdę potrafi być niesprawiedliwe…
Po porodzie Sabina jakby zniknęła. Podobno była w szpitalu, bo jedno z dzieci chorowało. Prawdę poznałam prawie rok później, gdy zadzwoniła do mnie ciotka.
– Basiu, z Sabinką jest bardzo źle... – szlochała. – To rak. Czwarty stopień… Jest w domu, tak woli… Proszę cię… ona tak bardzo chce ciebie zobaczyć przed… Spróbuj jej wybaczyć…
Długo siedziałam, wpatrując się tępo w ścianę. Takiej wiadomości się nie spodziewałam. Skrzywdziła mnie, ale nie życzyłam jej źle. Rak? Niedawno urodziła dzieci, powinna się nimi chwalić, karmić je, narzekać na kolki, nie przesypiać nocy, a nie szykować się na śmierć, na miłość boską! Nie o takiej sprawiedliwości myślałam…
Ale czy to znaczy, że mam jej z automatu wybaczyć? Bo jest chora? To tak nie działa. Współczułam jej i wiedziałam, że muszę ją odwiedzić, pożegnać się, tylko… Bałam się tej wizyty, swojej reakcji.

Wybaczyłam jej

– Basiu… – Sabina przywitała mnie w drzwiach. Miała na głowie chustkę. Wyglądała źle. – Basiu, ja ci tak bardzo dziękuję, że przyszłaś…
Objęłam ją delikatnie, czując się niezręcznie jak nigdy wcześniej w życiu.
Bliźniaczki spały, a mnie na ten widok zakłuło w piersi.
– Przepraszam cię. Nie za to, że się urodziły… Tylko za to, że cię zraniłam. Byłyśmy jak siostry, a ja tak bardzo cię skrzywdziłam… Przepraszam… Ale karma wraca, dają mi kilka miesięcy, najwyżej rok…
– Nie mów tak – zbeształam ją, odruchowo wybierając ton naszej rozmowy. Żadnego rozczulania się, żadnych wyrzutów. – To nie karma, tylko choroba, poszukamy terapii, powalczymy, zrobimy zbiórkę, wyślemy cię za granicę…
– Nie, Basiu. Nie w moim przypadku, dowiadywaliśmy się. Chcieliśmy sprzedać dom, zapożyczyć się… Po prostu dostałam wyrok.
– Nie mów tak.
– Mówię, jak jest, i pozwól… mi dokończyć, bo… to dla mnie trudne – dyszała, wyrzucając z siebie słowa. – Chcę cię błagać o ogromną przysługę… Pokochaj moje dzieci. Mogłabyś? I zaopiekuj się nimi, gdy mnie już nie będzie. Potrzebują mamy, a lepszej niż ty nie znajdą…
Przytuliłam ją mocno, ale niczego nie obiecałam. Umierającej kobiecie można wybaczyć zdradę, nastąpiło to jakby samo z siebie, jednak zobowiązanie się do wychowywania jej dzieci… Przecież one miały ojca. Mojego byłego męża! Którego straciłam przez nią i te dzieci! Jak Sabina to sobie wyobrażała? Czyżby choroba zmąciła jej umysł?
– Nie odpowiadaj teraz, zastanów się. Proszę…

Nie wahałam się

Stan Sabiny szybko się pogarszał. Często trafiała do szpitala, wtedy Antek zostawał sam z bliźniakami. Musiało mu być ciężko. Jego rodzice już nie żyli, a wuj z ciotką mieszkali w mieście i mieli własne problemy ze zdrowiem. Biłam się z myślami, zaoferować pomoc czy nie, i za każdym razem wybierałam siebie, swój spokój i emocjonalne bezpieczeństwo. Jednak kiedy Antek zapukał do moich drzwi, zapłakany, z prośbą, żebym zajęła się dziećmi, bo nieprzytomną Sabinę zabrało pogotowie, i że to chyba już… Nie wahałam się.
– Jedź. Powiedz jej, że ją kocham i że się zgadzam.
Zdumienie na twarzy byłego męża uświadomiło mi, że nie wiedział o prośbie Sabiny.
– Ona zrozumie. Powiedz jej, że się zgadzam, nawet jeśli będzie nieprzytomna.
Antek wrócił po dzieci późnym wieczorem. Kompletnie załamany. Sabina odeszła. A on siedział na kanapie w jej dawnym domu, patrzył na dzieci, śpiące w turystycznym łóżeczku, i starał się nie płakać.
– Powiedziałem jej. Uśmiechnęła się. I tak… – głos mu się załamał – zasnęła z tym uśmiechem. O co chodziło?
Powiedziałam mu. Antek słuchał i płakał. A potem całował mnie po rękach, przepraszając i dziękując.

Antek naprawdę kochał Sabinę

Poukładaliśmy nasze sprawy, mając na względzie przede wszystkim dobro dzieci. Nie zamierzam odbierać im matki, którą miały i która bardzo je kochała. Chcę, by o tym pamiętały. Zrozumiałam też, że Antek naprawdę kochał Sabinę, że to nie był tylko romans, którego owocem okazała się ciąża. Mnie też kochał, kiedyś. To, że miłość się skończyła, nie znaczy, że jej w ogóle nie było. Pogodziwszy się z tą prawdą, mogłam inaczej na niego spojrzeć. Jak na przyjaciela w potrzebie.
Znałam go doskonale, rozumieliśmy się bez słów, w końcu wiele lat byliśmy małżeństwem. A kiedy emocje po rozwodzie i śmierci Sabinki opadły, ustaliliśmy, że lepiej nam będzie jako przyjaciołom, którzy mogą na siebie liczyć, niż jako małżeństwu. Kiedy przestałam pielęgnować w sobie złość i urazę, życie od razu stało się lepsze, bardziej spokojne. Wprowadziłam się z powrotem do naszego domu, choć tym razem nie zajęliśmy wspólnej sypialni. Zajmuję się bliźniakami jak matka, choć mówią do mnie ciociu. Chcę, by czuły się kochane. I cieszę się z każdej oznaki, że one kochają mnie.

Po śmierci Sabiny znowu byliśmy na ustach całej wsi

Wszyscy spekulowali, czy czekałam na okazję, żeby wrócić na swoje dawne miejsce, w bonusie dostając dzieci. Czy nie mam wstydu, sumienia, dumy. Na początku się przejmowałam, ale potem stwierdziłam, że ludzie zawsze będą gadać. A ja mam swoje do zrobienia i dzieci do wychowania. To moja misja.
Gdy słyszę pytanie, co zrobię, jak znów się zakocham, wzruszam ramionami. Będzie, co ma być. Na razie, jako mama-ciocia dwóch czterolatek, mam ręce pełne roboty i nie tęsknię za innymi komplikacjami. Wątpię jednak, bym chciała wyjść za mąż, nawet jeśli ktoś zawróci mi w głowie. Jedno małżeństwo na życie mi wystarczy. Odnajduję się w roli przyjaciółki Antka i zastępczej matki dla bliźniaczek.
Codziennie wieczorem w myślach zwracam się do Sabiny. Mówię jej, że nie musi się martwić, bo jej dzieci rosną zdrowe i szczęśliwe. A ja kocham je najbardziej na świecie.

 

 

Czytaj więcej