"Marcin zapewniał, że już nigdy mnie nie zdradzi. Błagał, bym do niego wróciła. Zgodziłam się, ale nie dawałam sobie rady z zazdrością. Wiedziałam, że to złe. W końcu nadszedł dzień, którego tak się obawiałam... " Małgorzata, 32 lata
Życie po zdradzie jest jak siedzenie na tykającej bombie. Ciągłe czekanie na katastrofę, która na pewno nastąpi, gdy tylko uśpimy czujność, gdy przymkniemy oko i zajmiemy się czymś innym. Kto tego zaznał, ten wie...
Siedzimy z Marcinem w pokoju. On mnie obejmuje czule. Prawie tak, jak kiedyś, gdy jeszcze byliśmy w sobie do bólu zakochani. Oglądamy jakiś film, pijemy wino. Jest miło. Śmiejemy się do łez w tych samych momentach. I nagle słyszę dźwięk przychodzącej wiadomości w jego telefonie. To pewnie zwykła reklama albo SMS od kolegia ale w mojej głowie zaczynają się tworzyć kolejne scenariusze. Przed oczami pojawiają się ponętne dziewczyny w czerwonych sukienkach lub w kusej bieliźnie, dotykane przez mojego męża. Zawsze młodsze i ładniejsze ode mnie...
Byliśmy ze sobą już pięć lat. Po dwóch latach namiętność w związku podobno znacznie opada. Powinna się zmienić w przywiązanie. I tak właśnie o nas myślałam. Jako o kochającej się, zgranej parze, której nic nie złamie. Ja nie zauważałam innych mężczyzn. Po prostu dla mnie nie istnieli. Byłam żoną najfajniejszego faceta na świecie, po co miałam spoglądać na innych? Żyłam w przekonaniu, że Marcin ma tak samo, że jego nie interesują inne kobiety... Ale kilka miesięcy przed feralną środą, gdy odkryłam romans męża, zaczęłam czuć, że dzieje się coś dziwnego. Nic konkretnego. Zwykłe przeczucie. Marcin był może bardziej nieobecny, bardziej zapracowany. Częściej wracał późno i miewał zajęte weekendy. Tłumaczył to pilnym projektem.
– Jeszcze trochę, kochanie, i pojedziemy na zasłużone wakacje – deklarował, całując mnie w czoło. Kiedyś przeczytałam, że gdy mężczyzna całuje kobietę w głowę, to znaczy, że naprawdę ją kocha. Bo to taki najczulszy z możliwych gest. Cóż, miałam to w pamięci i liczyłam, że tak jest i w moim przypadku. Czułam się bezpiecznie. Marcin zatem znikał, a ja myślałam o tych wspólnych wakacjach. Ale też normalnie żyłam. Skupiałam się na pracy i wychodziłam z koleżankami. Coś mnie jednak gryzło od środka...
Zauważyłam, że Marcin wszędzie wychodzi z telefonem. Nie zostawiał go nawet na chwilę. I te ciągłe dźwięki przychodzących wiadomości! Ta rozanielona mina mojego męża, gdy odczytywał te SMS-y... Czy to właśnie spowodowało, że którejś zwykłej środy postanowiłam odwiedzić go w pracy? Nigdy tego nie robiłam, naprawdę nigdy. Ale tamtego dnia poczułam, że muszę. Zobaczyłam ich już na parkingu. Palacze mieli tam wydzieloną przestrzeń w rogu budynku, niedaleko wejścia. Najpierw dostrzegłam całującą się parę. Nie od razu rozpoznałam Marcina. Bo to kobieta stała od strony zewnętrznej i całowała stojącego pod ścianą mężczyznę. Jego! Poznałam go po butach. I początkowo pomyślałam, że ten facet ma takie same mokasyny jak mój mąż... Ale po krótkiej chwili dziewczyna w koronkowej, różowej sukience odchyliła się i wtedy zobaczyłam go w pełnej krasie. Chyba krzyknęłam, bo oboje w tym samym momencie na mnie spojrzeli. Ona zdziwiona, on przerażony. Patrzyliśmy na siebie dłuższą chwilę, po czym ja odwróciłam się i zaczęłam uciekać. Niewiele pamiętam z tamtego zdarzenia, ale wiem, że Marcin próbował mnie gonić.
– Gosia! Gonia! – słyszałam za plecami jego zdyszany głos. Biegłam, ile sił w nogach. Do autobusu wskoczyłam w ostatniej chwili. Widziałam tylko, jak Marcin zatrzymuje się i zgina, żeby złapać oddech.
Byłam w takim szoku, że wróciłam do domu, zgarnęłam kilka swoich rzeczy i, zaryczana, pojechałam do najbliższej przyjaciółki. U niej spędziłam cały wieczór i noc. Nie odbierałam telefonów od męża, nie odpowiadałam na jego rozpaczliwe wiadomości. Chciałam zniknąć. A potem zaczął się proces tłumaczenia. Przepraszania. Wybaczania. Moich rozpaczliwych prób powrotu do normalności. Trwało to bardzo długo, bo ja wciąż nie wierzyłam, że może się udać. Ale kochałam męża. Bardzo. A świadomość, że mogłabym go stracić, jeszcze tę miłość wzmocniła. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego. W końcu więc wróciłam.
Po miesiącu zapewnień, że już nigdy nie zdarzy nam się nic podobnego i że zawsze będziemy razem, zaczął się koszmar mojej niekontrolowanej zazdrości. Każdy dźwięk telefonu powodował u mnie dygot. Przerażenie przechodzące we wściekłość. Marcin też nie mógł się w tym wszystkim odnaleźć. Zapewniał mnie o swojej niewinności, dręczyły go wyrzuty sumienia i poczucie winy, a jednocześnie irytowało go moje zachowanie. Starał się tego nie okazywać, ale i tak widziałam. Wiedziałam, że to złe. Że jesteśmy na prostej drodze, żeby nasz małżeństwo się rozpadło. W takim napięciu trudno jest żyć normalnie. Co więc robić? „Może powinnam sama go zdradzić?”, myślałam wielokrotnie. Może wtedy bylibyśmy kwita i przestałabym zadręczać jego i siebie? Ale czy byłabym w ogóle do tego zdolna? Raczej nie. Miotałam się więc jak tygrys w klatce. Aż nadszedł ten dzień, którego tak się obawiałam...
Po którymś z moich napadów zazdrości Marcin usiadł i schował twarz w dłoniach.
– Gosia, ja już dłużej nie dam rady – wyszeptał. – Kocham cię, ale nie dam rady – powtórzył cicho.
Spojrzałam na niego, na jego zgiętą sylwetkę, na jego duże dłonie, które tak kochałam, gdy czule mnie głaskały i pieściły. Na szerokie ramiona, w których odnajdowałam spokój. Usiadłam obok niego i odetchnęłam głęboko. Kochałam go i ostatnie, czego chciałam, to go stracić.
– Przepraszam – powiedziałam i delikatnie go dotknęłam. Opuścił dłonie i spojrzał na mnie uważnie.
– Ja też cię przepraszam. Uda nam się zrobić coś z tą twoją zazdrością? – spytał, patrząc na mnie uważnie.
Ujęło mnie, że powiedział „my”, a nie „ty”. To oznaczało, że chce mi pomóc. I zostać ze mną.
– Z całego serca wierzę, że tak. Nie chcę cię stracić – powiedziałam szczerze i poczułam, jak w gardle rośnie mi gula uniemożliwiająca dalsze mówienie.
– Pójdziemy na terapię dla małżeństw? – zaproponował nieoczekiwanie i spojrzał na mnie błagalnie. Pokiwałam głową. Nie byłam w stanie wypowiedzieć już ani słowa więcej. Szczegóły omówiliśmy po kilku dniach. Marcin znalazł specjalistę i umówi nas na wizytę. Wkrótce idziemy na pierwsze spotkanie. Wierzę, że nam się uda. Wierzę, że każdy człowiek zasługuje na drugą szansę i każdy może się zmienić. Trzeba tego tylko naprawdę chcieć. A ja bardzo chcę się zmienić. Chcę popracować nad sobą i swoim małżeństwem. Bo warto. Naprawdę warto!