Krzysiek był kiedyś bardzo przystojny, pół szkoły się w nim kochało... Kiedy zaprosił mnie na kawę, zgodziłam się, pomyślałam, że nie mam przecież nic do stracenia, a odnowiona po latach znajomość może być bardzo ciekawa. Ha! No cóż... Życie płata figle. Nie uciekłam z tej kafejki pod pretekstem nagłej choroby w rodzinie, choć być może należało. I nawet nie chodziło o to, że czekał na mnie siwy, gruby, zaniedbany facet bez części przednich zębów. Gorzej, że ten gruby facet okazał się głupi i namolny...! Dorota, 36 lat
– Naprawdę powinnaś z tym coś zrobić! Idź na policję – zawyrokowała Anita, wymachując w moją stronę słonym paluszkiem dla podkreślenia powagi sytuacji. Siedząca obok Karolina tylko energicznie pokiwała głową.
– E, dajcie spokój, po co aż policję, to w sumie nic takiego... – Wzruszyłam ramionami.
– Kostnice i izby przyjęć są pełne kobiet, które twierdziły, że to nic takiego... – skwitowała ponuro przyjaciółka. – Mówię ci, idź, to świr!
– Żeby aż świr to chyba nie, ale zakompleksiony idiota na pewno – sprostowałam. – Rozładowuje na mnie swoje frustracje, fakt... Mimo wszystko, jakoś mi głupio...
– Ty nie przesadzasz czasem z tym zrozumieniem wszystkiego i wszystkich? – Karola spojrzała na mnie z politowaniem. – Co ty jesteś? Pogotowie psychiatryczne? Dziewczynka do bicia? Nie bądź taka Matka Teresa, nie wszyscy na to zasługują, doprawdy.
– No niby tak... – westchnęłam wciąż nie do końca przekonana.
Problem nazywał się Krzysztof i był moim niegdysiejszym kolegą z podstawówki, z równoległej klasy. Natknęliśmy się na siebie po latach na Facebooku, zaczęliśmy gadać, takie tam, niezobowiązujące rozmówki, wspominki. Sympatycznie. Po paru tygodniach Krzysiek zaproponował spotkanie w tak zwanym realu. Czemu nie? Nawet byłam ciekawa, jak teraz wygląda i w ogóle. Ustawienia fejsbukowego konta miał takie, że trudno z tego coś wywnioskować. Jakiś kwiatek na profilowym, zachody słońca, konie w galopie, chmurki, złote myśli, no proszę was! Kiedyś był bardzo przystojny, pół szkoły się w nim kochało... Ogólnie rzecz biorąc, szłam na tę kawę nastrojona pozytywnie. Ha! No cóż... Życie płata figle.
Nie uciekłam z tej kafejki pod pretekstem nagłej choroby w rodzinie, choć być może należało. I nawet nie chodziło o to, że czekał na mnie siwy, gruby, zaniedbany facet bez części przednich zębów. Natura bywa bezlitosna. Gorzej, że ten gruby facet okazał się głupi jak but. Gadał jak nakręcony, głównie o sobie, nic godnego uwagi, co drugie słowo mówił „kuźwa” w charakterze przecinka i ogólnie całokształt był niezachęcający. W kontakcie wirtualnym tego nie było widać, bo na piśmie każdy zawsze wypada inteligentniej niż w rzeczywistości.
Siedziałam ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy, odczekując, kiedy będę mogła wyjść. Bąkałam jakieś monosylaby, a w głowie dzwoniła mi myśl o ewakuacji, wymieszana jednak z pewną litością dla faceta. Tak się nieźle zapowiadał te dwadzieścia kilka lat temu! Pewnie z powodu tej litości dałam się jeszcze wyciągnąć na obiad jakiś czas później. To był oczywisty błąd, i tu serdeczne pozdrowienia dla mamusi, która mi wbiła do głowy, żeby się zawsze pochylać z troską nad różnymi sierotami. Kosztem własnych interesów.
Na ów obiad kolega Krzysztof przybył zaopatrzony w pęk róż, trochę wymiętych. Wręczył mi je, prezentując niedobory w uzębieniu, i oświadczył, iż zakochał się we mnie, kuźwa. Wspaniale, że się spotkaliśmy i teraz już zawsze będziemy razem. Ciarki przebiegły mi po plecach nie tylko z powodu samej propozycji, ale też niezbitego przekonania w jego głosie, że tak właśnie będzie, jak powiedział. Bo to dla mnie przecież jest wielka szansa. Kuźwa.
O bogowie! Czemuż nie obdarzyła mnie natura innym temperamentem, większą pewnością siebie i wyszczekaniem! Bardzo się namęczyłam, żeby zwięźle dać do zrozumienia gościowi, że to NIE JEST dla mnie żadna wielka szansa, naprawdę. Że nie jestem zainteresowana, że coś sobie ubzdurał. Moje dictum spotkało się z reakcją typu: „żarty, żarty, żarciki”, kobitki się lubią podroczyć – i to mnie dopiero przeraziło. Wywinęłam się ze spoconych objęć, odmówiłam posiłku, pożegnałam chłodno, po czym uciekłam.
To był jednak dopiero początek imprezy. Przez następne dni wielbiciel przesyłał mi czułe wyrazy i dopytywał natrętnie, czy już się namyśliłam. „No bo chciałbym cię porwać na weekend, maleńka. To przełamie lody”. Odpisałam mu w końcu, że nie będziemy niczego przełamywać, miło było się zobaczyć po latach, ale nie jestem zainteresowana kontynuowaniem znajomości. Sorry, cześć jak czapka. „Nie zadzieraj nosa! Tobie się wydaje, że kto ty jesteś niby, co?”, otrzymałam w odpowiedzi. „Rany! Co za dzban! No nie odczepi się!”, myślałam zirytowana. „Daj mi wreszcie spokój, spotykam się z kimś”, napisałam w desperacji i zablokowałam go na Facebooku. Nigdy więcej żadnych sentymentalnych spotkań po latach. Po kiego grzyba ja się z nim w ogóle umawiałam?!
– Ty, no nie rozumiem cię! Po cholerę ty się z nim w ogóle umawiałaś? – dziwiła się Anita, koleżanka z pracy.
Razem z Karoliną i Michałem siedzieliśmy w jednym pokoju, tyle że Michał pojawiał się najrzadziej, bo dużo był w terenie.
– Nie wiem... – jęczałam. – Głupio mi było odmówić, w końcu dawny kolega... Skąd mogłam wiedzieć! Myślałam, że jest normalny...
A tak najbardziej to zwyczajnie było mi wstyd, że się wpuściłam w ten kanał.
Pozbawiony możliwości korespondencji przez internet Krzysztof przerzucił się na SMS-y. Przychodziły ze zmiennym natężeniem, raz częściej, raz rzadziej. Prośby, groźby, frazesy i sentymentalne wyznania. Głównie jednak – wyzwiska. „Chciałem ci dać gwiazdkę z nieba. Oszukałaś mnie. Totalne zero!” „Z iloma naraz się umawiasz, lafiryndo? Ilu obsługujesz w jeden wieczór? Wszystkie kobiety to dziwki!” „Zawiodłem się na tobie! Żenada!” „Miłej niedzieli, szmato!” – i tak dalej. Początkowo kwitowałam te brednie wzruszeniem ramion. Potem jednak zaczęły mnie coraz bardziej denerwować, w końcu na widok wiadomości z wiadomego numeru dostawałam skurczu żołądka. No nie jest miłe, gdy ciągle zderzasz się z taką złą energią, jakiś palant cię wulgarnie wyzywa.
– Zrób coś z tym! – mówiły dziewczyny. – Zablokuj go!
– Ba, próbowałam, ale w moim przypadku to nie takie proste – wzdychałam. – Dowiadywałam się. Starsze typy telefonów nie mają opcji blokowania numerów przychodzących. Musiałabym albo kupić sobie smartfon albo zmienić numer telefonu, jeśli chcę zachować mój ulubiony aparat na guziczki... Nie, olewam! Dlaczego, u licha, ja mam stawać na głowie i narażać się na koszty z powodu tego bęcwała! – zbuntowałam się.
– No to zgłoś się jednak na policję – zaproponowała Karolina. – To co facet robi, to jest uporczywe nękanie, można za to dostać trzy lata.
– Zauważ, że on się czuje bezkarny. I to może narastać – mruknęła proroczo Anita ze swojego kąta. – Będzie się starał zwrócić twoją uwagę. Wie, gdzie mieszkasz?
Pokręciłam przecząco głową.
– Wie, gdzie pracujesz?
– Pokazałam mu, jak szliśmy na tę kawę...
– Idiotka!
No wiem, wiem...
Zaszurało, otworzyły się drzwi. Do środka wmaszerował dawno niewidziany Michał objuczony torbą i jakimiś papierami.
– No kogoż widzimy!
– Jak było w Bydgoszczy?
– Super – skwitował kumpel bez entuzjazmu. – Teraz mam morze papierkowej roboty. A właśnie, Dorota – zwrócił się w moją stronę – na dole pod firmą stał jakiś pijany gruby facet i wykrzykiwał na twój temat same okropne rzeczy...
Mróz przeleciał mi po krzyżu.
– A widzisz! – syknęła do mnie Karolina.
– I... co...? – spytałam słabo.
– Nic. Dałem mu po ryju – odparł Michał spokojnie i włączył komputer.
Od tej pory SMS-y przestały przychodzić. Uległam jednak namowom koleżanek i dotychczasową kolekcję obelg przekazałam policji. Od tej pory sprawa będzie się już toczyć z urzędu.