„Po czterech tygodniach delegacji szczęśliwy wracałem do domu. Moje szczęście nie trwało jednak długo, bowiem Hania wkrótce po moim przyjeździe postanowiła pomóc mi rozpakować walizkę. Gdy wyciągała rzeczy do prania, natknęła się na... prezerwatywy! – Możesz mi powiedzieć, co to jest? – wysyczała, podnosząc z obrzydzeniem foliowy kwadracik. Musiałem coś szybko wymyślić...” Kacper, 39 lat
Z Jankiem i Tomkiem znaliśmy się od dawna. Pochodziliśmy z jednej wsi, pracowaliśmy od kilku lat w tej samej firmie w pobliskim miasteczku.
Wydawało mi się więc, że wiem, czego mogę się po nich spodziewać, a jednak mnie zaskoczyli, i to bardzo. Zawsze sądziłem, że jeden i drugi to raczej spokojne chłopaki, typy domatorów. Obaj poślubili dziewczyny z naszej wsi, zresztą koleżanki mojej małżonki, Hanki. Mieli dzieci, żyli jak pan Bóg przykazał. Do czasu...
Któregoś piątku całą naszą trojkę wezwał do siebie szef.
– Panowie – zaczął, patrząc na nas poważnie, a mnie od razu przyszły do głowy czarne myśli. – Wiecie, że nasza firma otwiera oddział we Wrocławiu – zawiesił głos. – W związku z tym mam dla was propozycję...
Okazało się, że zostaliśmy uznani za świetnych fachowców i oddelegowani na trzy tygodnie, żeby pomóc we wdrożeniach.
Nie powiem, ucieszyłem się, bo mile połechtało to moje ego. Janek i Tomek też wyglądali na bardzo zadowolonych, ale, jak się wkrótce okazało, z zupełnie innego powodu...
– No to mamy trzy tygodnie dobrej zabawy – rzucił Tomasz, a Janek się roześmiał.
– Chciałeś powiedzieć ciężkiej pracy. – Pokręciłem głową.
– Chłopie, co ty wiesz o delegacji – rzucił Tomek, po czym ruszył do swojego biura.
Tydzień później okazało się, że faktycznie niewiele wiem...
Dla Janka i Tomka wyjazd na drugi koniec Polski był po prostu świetną okazją do wyrwania się z domu.
Niemal każdego dnia imprezowali ostro. Albo w pokojach, albo na mieście.
– Chłopaki, a może już wystarczy? – rzuciłem kąśliwie któregoś dnia po śniadaniu, patrząc na ich wymięte twarze. – Nie przyjechaliśmy tu po to, żeby...
– Jezu, Kacper, zrzędzisz jak moja stara – mruknął Tomasz, łapiąc się za głowę. – Zamiast marudzić, wybierz się dzisiaj z nami do baru. W końcu też ci się coś od życia należy.
– Sorry, jeśli wam czegoś w życiu brakuje, to wasza sprawa. Ale ja mam wszystko, co jest mi do szczęścia potrzebne. Cudowną żonę...
– Wspaniałe dzieciaki i... zero luzu – przerwał mi Janek.
Wzruszyłem tylko ramionami.
– A róbcie sobie, co chcecie – burknąłem. – Żebyście tylko później nie żałowali...
– No, no, uważaj, żebyś to ty nie żałował – mruknął Janek i teraz myślę, że właśnie wtedy w jego głowie powstał ten plan, który z pewnością bardzo spodobał się Tomaszowi. Postanowili zrobić sztywniakowi psikusa...
Kiedy wcielili go w życie, nie mam pojęcia, przecież mieliśmy osobne pokoje. Z drugiej strony, kilka prezerwatyw to nie skrzynka z narzędziami. Mogli ją podrzucić do walizki nawet podczas przerwy na stacji paliw, kiedy ja byłem w toalecie...
W każdym razie po czterech tygodniach delegacji szczęśliwy wracałem do domu. Moje szczęście nie trwało jednak długo, bowiem Hania wkrótce po moim przyjeździe postanowiła pomóc mi rozpakować walizkę. Gdy wyciągała rzeczy do prania, natknęła się na gumki...
– Możesz mi powiedzieć, co to jest? – syknęła, podnosząc z obrzydzeniem foliowy kwadracik.
Zrobiło mi się gorąco, ale zachowałem zimną krew. Doskonale wiedziałem, kto za tym stoi. „No to się doigraliście”, pomyślałem mściwie.
– To nie tak, jak myślisz, kochanie – rzuciłem wyświechtanym tekstem, a na twarzy Hanki wymalowała się wściekłość, więc czym prędzej dokończyłem: – Pod koniec każdego tygodnia szef wręczał nam czteropak piwa i po dwie prezerwatywy, żartując przy tym, że to pomoże nam znieść trudy rozłąki. Piwko, owszem, wypijałem, ale gumki nie były mi do niczego potrzebne, dlatego są właśnie tu...
Hania uwierzyła. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a ja dostałem soczystego buziaka. I... czekałem na ciąg dalszy. Wiedziałem, że Hania długo nie wytrzyma i poleci do koleżanek, żon Janka i Tomasza.
Nie pomyliłem się...
W poniedziałek obaj panowie wyglądali jak zbite psy, a z podsłuchanej na korytarzu rozmowy dowiedziałem się, że obaj mają w domu ciche dni. W końcu oni prezerwatyw nie przywieźli...