"Moja córka Malwina wyjechała do Anglii. Początkowo kontaktowała się z nami regularnie, a potem coraz rzadziej. Moje matczyne serce czuło, że dzieje się z nią coś bardzo złego… Przeczucia mnie nie myliły. Dowiedziałam się, że poznała jakiegoś szemranego faceta i przeniosła się do niego. Byłam coraz bardziej przerażona..." Krystyna, 54 lata
Co tak siedzisz zmarnowana przy zimnej herbacie? – Staszek wszedł do kuchni i zagadał do mnie z uśmiechem.
– Martwię się o Malwinkę – wyznałam mężowi, bo od wielu tygodni męczyły mnie natrętne myśli, ale wciąż próbowałam uporać się z nimi sama.
– Ale czemu? Stało się co? – Staszek przysiadł naprzeciwko.
– Jakoś rzadko się ostatnio odzywa. Wcześniej dzwoniła, opowiadała. Nawet przez komputer się łączyła… a teraz cisza. Napisze dwa słowa raz na dwa tygodnie i tyle…
– Ech. – Mąż machnął ręką. – Pewnie się zakochała. Młoda jest, zapracowana w tej Anglii. Co ma do nas gadać? Znajomych sobie jakichś pewnie znalazła, chłopaka może!
– No, może i tak – westchnęłam. – Ale moje matczyne serce czuje, że coś tam u niej nie bardzo…
– To zadzwoń do niej sama i wypytaj. Uspokoisz się – poradziła moja ostoja spokoju.
Łatwo mu było mówić. Chłop, jak to chłop, nie martwił się nigdy na zapas. Nie zauważał też tego, co widziałam ja jako matka. Malwinka była naszą najstarszą córką. Potem jeszcze na świecie pojawiły się Ala i najmłodsza Zuzia. Mieszkaliśmy w małej miejscowości. Mąż zajmował się gospodarstwem. Prowadził też z sąsiadem sprzedaż obwoźną produktów rolnych. Sprzedawaliśmy ekologiczne jajka, przetwory, jabłka i inne sezonowe owoce. Do tego warzywa i miody sąsiada. Nie wiodło nam się źle. Ale Malwina nie chciała z nami zostać. Po szkole postanowiła wyjechać do wielkiego świata. Wraz z przyjaciółką znalazły sobie pracę i razem pojechały. To było ponad dwa lata temu.
Nie broniliśmy jej tego, była już dorosła. Miała dwadzieścia lat. Wychodziliśmy z założenia, że sama musi dojść do tego, co dla niej będzie dobre. A jak zostanie u nas na wsi, to nigdy się tego nie dowie.
Ja zajmowałam się domem, córkami i robiłam przetwory na sprzedaż. Nigdy jakoś nie ciągnęło mnie, żeby jechać do tej Anglii i odwiedzić Malwinkę. Choć na początku mnie zapraszała.
W ogóle pierwszy rok po wyjeździe ciągle się z nami kontaktowała. A to dzwoniła, a to łączyła się przez komputer. Na szczęście Ala już wszystko ogarniała technicznie i nie mieliśmy problemu z mężem, żeby rozmawiać swobodnie przez kamerkę. Nawet mi się to podobało. Córka była tak daleko, a miałam ją na wyciągnięcie ręki.
Ostatnie kilka miesięcy jednak Malwina wcale się nie pokazywała. Jeśli już dzwoniła, opowiadała, że obecnie nie ma dostępu do komputera. I pracuje tak dużo, że nie ma sił włóczyć się po kafejkach i szukać miejsca, z którego mogłaby się połączyć. Ale zapewniała nas, że wszystko u niej w porządku. Że zarabia dużo, zbiera oszczędności i jest zadowolona.
Nie zapraszała mnie już tak mocno, jak kiedyś. A na pytanie o koleżankę, z którą wyjechała, coś tam kręciła. Że nie widują się często, bo pracują w innych miejscach. Takie tam. Niby wszystko się kleiło w jedną całość, ale moja matczyna intuicja biła coraz bardziej na alarm. A kiedy już córka przestała nawet dzwonić i tylko od czasu do czasu wysyłała uspokajające wiadomości, zaczęłam się zamartwiać.
Myślałam o tym wszystkim i myślałam. I w końcu doszłam do wniosku, że nie pozostaje mi nic innego, jak spakować torbę i pojechać do córki. Wzięłabym ze sobą Alę. Miała już szesnaście lat i mówiła po angielsku. Pomogłaby mi w odszukaniu Malwinki. Jej samej nie chciałam mówić, że planujemy wizytę. Bałam się, że jeśli dzieje się u niej coś złego, to przygotuje się na nasz przyjazd tak, żebyśmy nic nie zauważyły. A przecież chciałam poznać prawdę. Pocieszałam się tylko, że wyolbrzymiam problem i na miejscu na pewno przekonam się, że wszystko gra. Na to liczyłam.
Miałam jej adres, więc wierzyłam, że wszystko się uda.
Bilety okazały się tanie i dostępne, Ala wyraźnie ucieszyła się na wyjazd za granicę, a Stasiek przyklasnął pomysłowi. Sam bał się latać, więc nawet nie zaproponował, że będzie nam towarzyszył. Ale wyciągnął jakieś oszczędności, kupił za nie funty i wcisnął mi w dniu wyjazdu do ręki.
– Na niespodziewane wydatki i dla Malwinki. – Mrugnął i pocałował nas na pożegnanie.
Sama podróż była dość długa i męcząca. Najpierw pociągiem na lotnisko, potem te wszystkie odprawy i lot samolotem, w czasie którego ciągle robiło mi się niedobrze. Pewnie z nerwów. Potem jeszcze droga z lotniska pod adres, gdzie miała się znajdować moja córka.
Miała, bo gdy dotarłyśmy wreszcie pod jej drzwi i marzyłyśmy o odpoczynku i czymś ciepłym do picia, otworzyła nam jakaś nieznajoma dziewczyna. Na szczęście Polka.
– Malwina? – zmieszała się wyraźnie, gdy o nią zapytałyśmy. – Ale… ona już dawno tu nie mieszka…
– O, nie! – jęknęłam. – To gdzie ona jest?
Musiałyśmy wyglądać nietęgo, bo dziewczyna się nad nami ulitowała. Wpuściła nas do mieszkania i zrobiła kawę. Gdy jednak odpowiadała na pytania dotyczące mojej córki, spuszczała wzrok i wyraźnie unikała naszego spojrzenia. A ja wręcz zasypałam ją pytaniami.
– Wie pani, ja od dawna nie mam z nią kontaktu… Wyprowadziła się z dobry rok temu… Ona miała takiego chłopaka, ale ja go dobrze nie znałam…
Wyraźnie nie chciała nam powiedzieć wszystkiego.
– A może wiesz, gdzie jest Gosia? – spytałam w końcu. – Malwinka się z nią przyjaźniła, przyjechały tu razem.
Liczyłam, że może od niej dowiem się konkretów. Coraz bardziej mnie to wszystko niepokoiło. Coś tu było nie tak. Czułam to.
– Gosia… – zaczęła dziewczyna, gdy nagle usłyszałyśmy trzaśnięcie drzwi. W progu pojawiła się właśnie ona! Małgosia we własnej osobie!
– Dzień dobry! – Aż wstałam z wrażenia i podeszłam do przyjaciółki mojej córki. – Jak dobrze cię widzieć!
Młoda kobieta jednak wcale się nie ucieszyła na mój widok. Była oszołomiona i wyraźnie zmieszana. Tak jak wcześniej dziewczyna, która wpuściła nas do mieszkania.
Mnie to jednak już zupełnie nie interesowało. Musiałam dowiedzieć się czegoś konkretnego o córce! Jak najszybciej znaleźć ją i zobaczyć! Po prostu musiałam!
Przyparłam więc Gosię do muru. Początkowo próbowała kręcić. Zasłaniała się brakiem kontaktu i niewiedzą. Ale gdy zaczęłam z bezsilności płakać i prosić ją o pomoc, w końcu pękła.
– Widzi pani, Malwina poznała takiego faceta i wtedy urwał nam się kontakt – wyznała z trudem. – Prawdę mówiąc, to ja nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. To był straszny człowiek. Diler, narkoman. Namawiał dziewczyny do pracy w jakichś klubach dla mężczyzn – westchnęła.
– Malwina się w nim zakochała. Zamieszkała z nim, pracowała dla niego. – Pokręciła głową. – Z tego, co wiem, zaszła w ciążę… A potem… została z tym wszystkim sama… no nic więcej nie wiem, naprawdę…
Z każdym słowem Gosi dostawałam coraz większych dreszczy. Ala w pewnym momencie ścisnęła mnie za rękę. I dobrze, bo chyba bym zemdlała. Nie wierzyłam własnym uszom! Ciąża? Narkotyki? I moja maleńka córeczka w tym wszystkim? Po prostu brakowało mi powietrza.
– Gdzie ją znajdę? – wydukałam w końcu.
Małgosia pokręciła głową i wzruszyła ramionami.
– Proszę, pomóż nam! – Spojrzałam na nią błagalnie.
Wyciągnęła telefon i wybrała jakiś numer. Potem wstała i wyszła z pokoju. Chwilę później wróciła i wręczyła mi karteczkę z adresem.
– Tu mieszka. Nie spodziewa się was. Nie powiedziałam jej, że z wami rozmawiałam – rzuciła tylko. – Lepiej wezwę wam taksówkę, bo w tamtej dzielnicy łatwo o kłopoty. Macie gotówkę? – spytała.
Pokiwałam twierdząco głową. Wciąż miałam funty, które wcisnął mi Staszek przed wyjazdem. Wyglądało na to, że bardzo nam się przydadzą.
Maleńki pokoik w suterenie. Praktycznie bez światła dziennego. Wilgotny i zagrzybiony. Moja córeczka była zaniedbana i bardzo szczuplutka. Na rękach trzymała kilkumiesięczne dziecko.
Kiedy zobaczyła nas w progu, zaniemówiła z wrażenia. Potem zaczęła drżeć, całkiem się rozkleiła i rozpłakała.
Bez słowa wzięłam ją w ramiona. Szlochałam razem z nią. Tak bardzo cieszyłam się, że ją odnalazłam. Była w okropnym stanie, ale żyła… I to było dla mnie najważniejsze. Ta podróż dostarczyła mi już tyle emocji i strachu, że teraz mogłam to wszystko z siebie wyrzucić.
Kiedy już usiadłyśmy na lichym łóżku, bo nic innego w tym pokoiku nie było, wzięłam na ręce maleńkiego chłopczyka. Był śliczny. Malwina zaczęła nam powoli wszystko opowiadać. Nie poznawałam mojej dziewczynki. Stała się taka… dojrzała i smutna. Ostatnie wydarzenia odcisnęły się wyraźnie na całym jej wymizerowanym ciele. Została całkiem sama. Zdana na zasiłki od państwa i niezdolna do jakichkolwiek zmian.
– Dlaczego, dlaczego do nas nie zadzwoniłaś? – spytałam. – Przecież byśmy ci pomogli.
Wzruszyła ramionami.
– Było mi wstyd – wyszeptała w końcu. – Mamo, ja spadłam na samo dno…
– Dziecko! – Wzięłam córkę w ramiona i mocno przytuliłam. – Teraz już będzie tylko lepiej.
Do domu wróciłyśmy we trzy. Przepraszam, we czwórkę. Wierzę, że wszystko się ułoży. Staszek początkowo nie mógł się oswoić z nową sytuacją i obchodził wnuka szerokim łukiem. Szybko jednak się w nim zakochał. Tak jak i my wszystkie.
Malwina dochodzi do siebie. To najważniejsze. Ten wielki świat, który wybrała, dał jej nieźle w kość. I doświadczył rzeczami, o których wciąż ciężko jej mówić. Sądzę, że w domu będzie jej najlepiej i w końcu zapomni. Teraz jest mamą. I musi dbać o swoje dziecko.
Jako niepoprawna optymistką zawsze myślę o tym, co pozytywne. Jestem szczęśliwa, że zaufałam swojej intuicji i uratowałam Malwinę od poniewierki. Cieszę się też, że przybył nam w rodzinie wreszcie nowy mężczyzna. Bo to jest powód do radości, czyż nie?