"Rozwiodłam się z Jankiem, bo pragnęłam niezależności i adrenaliny. Chciałam czerpać z życia pełnymi garściami! Najpierw spotykałam się z Tomaszem, potem był Michał i Robert. Dobrze się bawiłam. A potem, tuż przed pięćdziesiątką, zaczęły się poważne problemy..." Grażyna, 57 lat
– Potrzebna będzie operacja – oznajmił lekarz, a potem dodał to, czego najbardziej się obawiałam: – Ktoś musi pani pomagać przez kilka dni po zabiegu.
Przeraziłam się. Nie miałam przecież rodziny. Całe życie dążyłam do tego, by być kobietą niezależną. Mężczyźni, z którymi spotykałam się w ostatnich latach, chętnie umawiali się ze mną na randki. Żaden jednak nie skakałby z radości na wieść o tym, że musi się mną opiekować. Gorączkowo szukałam w myślach osoby, do której mogłabym się zwrócić, i przychodziło mi do głowy tylko jedno imię – Janek. Mój były mąż.
Pobraliśmy się, kiedy mieliśmy po 20 lat. Byliśmy w sobie zakochani.
– Wygląda na to, że doczekamy się wnuków! – cieszyła się mama.
W tamtym czasie staraliśmy się z Jankiem o dziecko, ale za każdym razem, gdy okazywało się, że nic z tego nie wyszło, odczuwałam ulgę. Na ulicach obserwowałam matki, które dźwigały na rękach niemowlęta. Nie zazdrościłam im, w głębi serca nie chciałam być jak one. Uważałam, że życie jest za krótkie, by poświęcać je dzieciom.
– To już trzy lata – martwił się Janek. – Powinniśmy się zbadać.
– Zacznijmy od ciebie – zaproponowałam. Pojechałam z nim do kliniki, a wyniki badań, które dostaliśmy kilka dni później, zaskoczyły nas.
– Więc to przeze mnie – zmartwił się mąż. Przez jedną krótką chwilę poczułam żal. Pomyślałam, że może jednak dzieci są ważne, może powinniśmy podjąć próbę leczenia. Żal jednak przeminął, gdy tylko rzuciłam się w wir pracy.
Znajomi wykruszali się jedni po drugich. Zakładali rodziny i rozmawiali o pieluchach, kaszkach i grzechotkach. Ja w tamtym czasie zajmowałam się biznesem. Już wcześniej interesowały mnie ubrania, ale dopiero koło 40. roku życia odłożyłam wystarczającą kwotę pieniędzy, by otworzyć butik.
– Tylko u pani można dostać takie piękne dżinsy! – zachwycały się klientki. Spodnie schodziły jak ciepłe bułki, a ja mogłam pozwolić sobie na zatrudnienie ekspedientki, na wczasy zagraniczne i na piękne meble. Moje małżeństwo jednak zaczynało się rozpadać.
Ja i Janek byliśmy jak dwa żaglowce. Ja pragnęłam rwącej rzeki, emocji i adrenaliny, a mój mąż wypływał tylko na spokojne wody. Lubił fotel przed telewizorem i odpowiadały mu wieczory spędzane w domu.
– Mogę pani postawić kawę? – zapytał przystojny mężczyzna, gdy wpadłam do restauracji na obiad. Zawahałam się.
– Poproszę – odparłam w końcu. Tak poznałam Tomka... Wkrótce odeszłam od męża i wynajęłam własne mieszkanie. Ależ miałam frajdę, gdy je urządzałam, gdy wreszcie dysponowałam czasem i mogłam robić, co chciałam. A chciałam czerpać z życia pełnymi garściami! Najpierw spotykałam się z Tomaszem, a potem z Michałem. Uwielbiałam z nim tańczyć. Na zagraniczne wycieczki wyjeżdżałam z Robertem. Żaden z nich jednak nie pozostał w moim życiu na dłużej, w żadnym nie byłam zakochana, ale za to świetnie się bawiłam.
Problemy z kolanem zaczęły się nagle, tuż przed pięćdziesiątką.
– Nie idźmy piechotą, weźmy auto – namawiałam nowego partnera. Już nie mogłam zwiedzać świata, tańczyć do utraty tchu i szaleć. Teraz więcej czasu spędzałam w domu. Pierwszy raz poczułam się samotna. Walczyłam z bólem, a nie miałam nikogo, kto mógłby mnie wesprzeć, z kim dzieliłabym ten trudny czas. Oczywiście było mnie stać na wynajęcie pani do sprzątania i gotowania, ale powoli zaczynałam rozumieć, że to nie wystarczy, że nie chcę spędzać czasu z obcą osobą. Potrzebowałam kogoś bliskiego. Samotność mnie przytłaczała. Mężczyźni wciąż chcieli się ze mną umawiać, ale zaczynałam mieć dość przelotnych znajomości, które nic nie wnosiły do mojego życia. Coś się we mnie zmieniało.
Coraz częściej wracałam myślami do Janka i decyzji, którą podjęłam, odchodząc od niego. „Czy z nim byłabym szczęśliwsza?”, zastanawiałam się. „Czy gdybym miała dzieci, moje życie miałoby sens?”. Wiedziałam, że Janek od dziesięciu lat, czyli od czasu naszego rozwodu, jest sam. Nie ułożył sobie życia, postarzał się, posmutniał. Mijaliśmy się czasem na ulicy, wymienialiśmy sztywne ukłony i tyle... Stan mojego kolana pogarszał się w błyskawicznym tempie. Zaczęłam chodzić o kulach. Nie lubiłam współczujących spojrzeń ludzi, irytowało mnie, że nie jestem już tak sprawna jak kiedyś. Kiedy usłyszałam, że jedynym ratunkiem dla mojego kolana będzie operacja, wpadłam w przygnębienie.
Do szpitala pojechałam sama, taksówką. W szpitalnej sali kilka razy sięgałam po telefon, jednak wciąż nie starczało mi odwagi, by zadzwonić do Janka i powiedzieć mu, że to on był najważniejszą osobą w moim życiu i że teraz go potrzebuję.
– Proszę się przygotować. Zaraz panią zabieram! – oznajmiła pielęgniarka. Ostatni raz sięgnęłam po komórkę, ale znowu ogarnęły mnie wątpliwości. „Czy on w ogóle będzie chciał ze mną rozmawiać?”. – Gotowa? – pielęgniarka wyrwała mnie z zamyślenia i zawiozła na salę operacyjną.
– Proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze – zapewnił mnie lekarz, widząc jaką mam minę. A przecież nie martwiłam się operacją, tylko swoim życiem. Zasnęłam, a kiedy ponownie otworzyłam oczy, już leżałam w szpitalnej sali. Wszystko mnie bolało, chciało mi się płakać. Moja ręka zdawała się ważyć tonę, taka była ciężka, gdy sięgnęłam po telefon, by wreszcie zadzwonić do byłego męża.
– Cześć, Janku – szepnęłam przez ściśnięte gardło. – To ja, Grażynka. Nie miałbyś ochoty obejrzeć mojego upadku? – wysiliłam się na dowcip. – Jestem w szpitalu. Właśnie przeszłam operację i chciałabym z tobą pogadać. W słuchawce zapadła cisza, która zdawała się nie mieć końca.
– Dobra, wpadnę, choć nie za bardzo wiem, po co – rzucił jakby od niechcenia. – W którym szpitalu leżysz? Przyjdzie. Może jeszcze dzisiaj. Nie liczę na wiele. Pogadamy, powspominamy dawne czasy, przeproszę go za krzywdę, jaką mu wyrządziłam, niszcząc nasze małżeństwo, a potem... Zobaczymy. Będzie, co Bóg da!