"Moja siostra stwierdziła, że mam problem. Byłam na nią wściekła. Przecież my nie piliśmy jak pierwsi lepsi, nie codziennie i nie żadne tanie nalewki... Markowe wina, czasem whisky albo jakieś likiery. Ale z czasem dotarła do mnie smutna prawda..." Agnieszka, 29 lat
Artura poznałam w w małym osiedlowym barku, gdzie oboje jadaliśmy obiady. Któregoś dnia w lokalu był wyjątkowy tłok i Artur przysiadł się do mnie. Po krótkiej wymianie zdań okazało się, że mieszkamy w sąsiednich blokach, oboje lubimy pierogi ze szpinakiem, a nie znosimy z kapustą... A zanim każde z nas poszło w swoją stronę, Artur zaprosił mnie na randkę w piątkowy wieczór.
Wybrał lokal z włoskim jedzeniem, ani drogi, ani tani. Oboje byliśmy spięci: ja nerwowo gniotłam serwetkę, on plótł coś trzy po trzy. Wreszcie podszedł do nas kelner.
– Napijesz się czegoś mocniejszego? – zapytał Artur, a ja entuzjastycznie kiwnęłam głową. Uff, wreszcie zniknie to napięcie między nami, pomyślałam z ulgą. Nie myliłam się, już po pierwszym kieliszku dobrego, wytrawnego wina gawędziliśmy jak dobrzy znajomi. Artur coraz bardziej mi się podobał. Był dowcipny, umiał prawić komplementy. Mało wtedy zjedliśmy, zajęci rozmową. Za to kelner kilka razy napełniał nam kieliszki. Wracaliśmy do domu chwiejnym krokiem, śmiejąc się głośno, a nasze głosy odbijały się od bloków. Na schodach potykaliśmy się i chichotaliśmy, a ja teatralnym szeptem upominałam Artura.
– Ciiiiii, pobudzisz mi sąsiadów – ostrzegłam go, siłując się z zamkiem. Wpadliśmy do mieszkania, zdjęliśmy ubrania, buty kopnęliśmy gdzieś pod ścianę...
Poszłam do łóżka z prawie obcym facetem! Jak jakaś pierwsza lepsza! Zarumieniłam się na myśl o tym, co robiliśmy... Zbierając porozrzucane po całym mieszkaniu ubrania, zastanawiałam się, co zrobi Artur, gdy się obudzi. Wyjdzie bez słowa? Będzie się głupio tłumaczył, a potem już nigdy nie zadzwoni? Zaskoczył mnie.
– Dzień dobry – powiedział z uśmiechem. – Ale wczoraj poszaleliśmy... To co, zjemy śniadanie? Skoczę po coś do sklepu... Kiwnęłam głową, trochę zdumiona i jednocześnie z nadzieją, że ten nieprzemyślany seks nie przekreśli naszych szans na poważniejszy związek.
Na śniadanie zjedliśmy naleśniki – Artur je zrobił.
– Może wpadniesz do mnie wieczorem? – zaproponował, gdy już stał przy drzwiach, gotowy do wyjścia.
– No nie wiem... – powiedziałam z wahaniem, ale wtedy on zaczął nalegać.
– No, przyjdź, posiedzimy, pogadamy, poznamy się trochę lepiej... Hm, zdawało mi się, że poprzedniej nocy poznał mnie naprawdę doskonale... Zachowałam się jak jakaś łatwa panienka bez zasad, a on jednak chciał się ze mną spotykać! Yes, yes, yes! – chciałam zawołać. Zamiast tego tylko spokojnie kiwnęłam głową.
– Super, to czekam o siódmej – rzucił, zapisał mi adres na kartce, cmoknął mnie w policzek i poszedł sobie.
Miałam cały dzień na przygotowania, ale właściwie większość czasu przespałam. Po tej szalonej nocy byłam naprawdę zmęczona. Po południu wzięłam prysznic i się ubrałam. Zdecydowałam się na dżinsy i sweter, chciałam wyglądać normalnie, może nawet skromnie, jak zwyczajna dziewczyna, która odwiedza chłopaka. Punktualnie o dziewiętnastej zapukałam do drzwi mieszkania Artura. Zachowywał się, jakby naprawdę cieszyła go moja wizyta, ale ja ciągle byłam trochę spięta. Kurczę, przespałam się z tym facetem na pierwszej randce, a teraz przyszłam do niego do mieszkania... Jak to się mogło skończyć? Przecież dobrze wiedziałam, że związki między ludźmi zwykle zaczynają się inaczej, że choćby kolejność jest inna...
Zamówiliśmy pizzę, potem Artur wyciągnął piwo z lodówki. Niby oglądaliśmy jakiś film, ale tak naprawdę rozmawialiśmy. Artur mówił o pracy, o swoich znajomych. Mnie też rozwiązał się język. Zwierzałam mu się jak nigdy nikomu, a on rozumiał mnie jak nikt. W pewnym momencie pomyślałam, że z nikim mi się tak dobrze nie rozmawiało. Zostałam na noc i kochaliśmy się inaczej niż za pierwszym razem – już nie tak szaleńczo, gwałtownie. Artur był bardzo czuły, dotykał mnie delikatnie, nie spiesząc się. Moje ciało odpowiadało na każdy jego drobny ruch, nasze usta szukały się w półmroku... Zasnęliśmy wtuleni w siebie. Sama ledwie w to wierzyłam, ale zaczęliśmy spotykać się na poważnie.
Oboje ciężko pracowaliśmy przez cały tydzień – ja często siedząc w biurze po godzinach. Ale weekendy były nasze. Umawialiśmy się ze znajomymi i szliśmy tańczyć albo po prostu pogadać. Oczywiście piliśmy, wiadomo, że bez picia nie ma dobrej zabawy. Znałam to już od studiów: zaliczony egzamin? Trzeba się napić. Oblany? Też dobry powód. Tak samo jak imieniny, urodziny, zakończenie semestru... Z czasem zmieniały się tylko powody ucztowania: nowa praca, podwyżka, kupno mieszkania... Po alkoholu nie miałam oporów, nie wstydziłam się tańczyć, poznawać obcych ludzi.
Spotykaliśmy się jakieś cztery miesiące, gdy siostra zaprosiła mnie na imprezę z okazji piątej rocznicy ślubu. Uznałam, że to dobry pretekst, by przedstawić Artura mojej rodzinie. Uprzedziłam go, by ubrał się elegancko, przykazałam kupić kwiaty dla Jolki i jakiś alkohol dla mojego szwagra. Jakąś godzinę przed wyjściem okazało się, że mój chłopak nie ma skarpetek pasujących do garnituru, więc musiał skoczyć do sklepu.
– Kochanie, wracam za piętnaście minut – zakomunikował. Dokończyłam się malować i pomyślałam, że mam jeszcze czas na mały łyczek wina. Otworzyłam butelkę, którą trzymałam w barku. Wino było pyszne, naprawdę mi smakowało i na łyczku się nie skończyło. Kiedy Artur wrócił, już lekko szumiało mi w głowie. Może dlatego siostra, witając się ze mną, odsunęła głowę... A może tylko mi się zdawało?
Szybko złapaliśmy kontakt ze znajomymi Jolki. Artur rozmawiał o czymś z moim szwagrem, ja gadałam jak najęta i wydawało mi się, że jestem duszą towarzystwa. Siostra nie była tym zachwycona.
– Aga, pomożesz mi? – rzuciła w pewnej chwili i wstała od stołu. Poszłam za nią, starając się nie wpaść na żaden z mebli.
– I co, fajny chłopak? – trąciłam ją w bok, gdy znalazłyśmy się same w kuchni.
– Yhm – mruknęła Jolka, nakładając wędliny na talerz.
– A ty nie za szybko pijesz? Przystopuj trochę.
Prychnęłam. – Co ty gadasz? – mruknęłam.
– Pijesz dwa razy szybciej niż pozostali. Ten twój Artur też... Sami sobie polewacie, a inni jeszcze mają pełne kieliszki... Może ty masz jakiś problem? – spojrzała na mnie badawczo.
– Zwariowałaś? – zaśmiałam się.
– Nigdy tyle nie piłaś... – ciągnęła Jolka i zirytowała mnie tym.
Ja i problem z alkoholem? Co za bzdura. Przecież my nie piliśmy jak pierwsi lepsi, nie codziennie i nie żadne tanie nalewki... Markowe wina, czasem whisky albo jakieś likiery. Za granicą to jest normalne, nikogo nie dziwi picie do obiadu. A u nas od razu histeria. Bądź co bądź ciężko pracowałam i mogłam co jakiś czas pozwolić sobie na odreagowanie!
Do stołu wróciłam poirytowana, nalałam sobie coli, odsunęłam kieliszek. Potem piłam kawę i spod oka obserwowałam Artura. Faktycznie, to głównie dla niego mój szwagier sięgał po kolejne butelki... Moja siostra rzucała mi porozumiewawcze spojrzenia. Ale z czego tu robić wielkie halo? W końcu zaprosili nas po to, żeby świętować! Do domu wróciłam wkurzona. Myślałam, że Jolka będzie zachwycona moim chłopakiem, że zyskam jej aprobatę i na święta będę mogła zaprosić Artura do domu rodziców. A tymczasem moja siostra czepiała się jakichś drobiazgów! Artur nawet się nie umył, zdjął marynarkę i walnął się do łóżka. Patrząc na niego i słuchając jego miarowego pochrapywania, pomyślałam sobie, że jednak, odkąd się spotykamy, piję – może nie częściej, ale na pewno więcej. Właściwie nie mogłam sobie przypomnieć choćby jednego towarzyskiego spotkania bez alkoholu...
W tygodniu byliśmy zbyt zmęczeni, dopiero w weekendy, po imprezie, nachodziła nas ochota. Ale nasze zbliżenia były coraz mniej udane, coraz bardziej chaotyczne, nerwowe... Alkohol buzował nam w żyłach, wszystko odbieraliśmy jak przez szybę.
– No chodź – szeptał Artur, ciągnąc mnie do łóżka. – Chcesz? – całował mnie w kark, ucho, szyję i rozpinał guziki bluzki. Kiwałam głową, pomagałam mu zdejmować z siebie ubranie, śmiałam się... Wydawało mi się, że chcę, że bardzo go pragnę, ale tak naprawdę było mi wszystko jedno. I tak nie było mi dobrze. A jednak także dążyłam do tych zbliżeń, inicjowałam je... Namiastka bliskości? Chyba tak. Nie umiałam okazywać uczuć na trzeźwo, byłam zbyt zażenowana... Po winie mogłam szeptać mojemu chłopakowi, jak bardzo go kocham, pragnę, jak jest mi bliski i jak mi na nim zależy. Na trzeźwo zacinałam się, wstydziłam czułości. Przez cały tydzień o tym myślałam i uświadomiłam sobie, że piątkowe i sobotnie picie to była moja życiowa stała, mój układ odniesienia. Wiedziałam, że po winie jestem weselsza, że lepiej się bawię, że wszystko łatwiej mi przychodzi.
Chciałam zrobić taki teścik, który by mi udowodnił, że wszystko jest w porządku, że nie ma problemu, którego tak bała się Jolka. W piątek Artur zabrał mnie do kina, a potem poszliśmy się spotkać z moimi koleżankami z pracy. Byli też jacyś znajomi mojego chłopaka.
– Co ci zamówić? Piwo, drinka? – zapytał Artur, gdy stanęliśmy przy barze.
– Nie, dziś nie mam ochoty pić – pokręciłam głową. – Wezmę colę.
– Żartujesz? – zaśmiał się.
– Nie – wzruszyłam ramionami. – Trochę boli mnie głowa – skłamałam.
– W takim razie wino ci pomoże – zapewnił mój chłopak. – Rozszerza naczynia krwionośne – ciągnął, a pozostali chichotali. Pokręciłam głową i zamówiłam colę. Artur wzruszył ramionami, był chyba nawet trochę ze mnie niezadowolony. Powoli piłam colę, siedziałam przy stoliku i obserwowałam rozbawione towarzystwo. Wcale nie chciało mi się pić, nie ciągnęło mnie do alkoholu. Ale na trzeźwo to nie była żadna zabawa. Oni gadali jak najęci, śmiali się z żartów, których ja nie rozumiałam... Czułam się tam coraz gorzej, jak wśród obcych ludzi...
Nie protestowałam, gdy w dyskotece Artur kupił mi drinka, a potem kolejnego i jeszcze jednego... W niedzielę obudził mnie kac. Arturowi nie przeszkadzało, że znów cały dzień spędzimy w łóżku, przełączając kanały i szukając w telewizji głupich programów rozrywkowych. Ale ja byłam wkurzona, choć przecież ta niedziela niczym nie różniła się od poprzednich... Więc co mnie w niej tak zirytowało? Poszłam do łazienki. Piękny widok zobaczyłam w lustrze. Przekrwione oczy, włosy w nieładzie, spierzchnięte usta... Jak ja mogłam mu się podobać? Właściwie to od dawna nie powiedział mi żadnego komplementu... Wróciłam do pokoju, usiadłam obok Artura.
– Co robimy? – zapytałam.
– Daj spokój, łeb mi pęka... – ziewnął. – Jest może jakieś piwo w lodówce?
– Jeszcze ci mało? – syknęłam.
– O, a co to za dziwny humor? – wstał i poszedł do kuchni. Po chwili wrócił z puszką piwa. Widziałam, że wraca mu humor, pod wieczór nawet zaczął mnie smyrać po szyi... Ale mnie przeszkadzał zapach przetrawionego alkoholu, więc się odsunęłam. Poza tym zrozumiałam coś wreszcie. On musiał się napić, żeby cokolwiek zrobić... Bawić się, tańczyć, nawet... kochać. Tylko że nasz seks zaczął przypominać stary, nudny film z urwanym nagle zakończeniem. Artur za każdym razem miał ochotę na łóżkowe eksperymenty, ale nawet gdy ja się zgadzałam, brakowało mu sił. Próbował, klął, irytował się, wreszcie zasypiał... A ja zapomniałam już, co to orgazm.
Wiedziałam dobrze, że nie mam problemu alkoholowego, to znaczy... byłam pewna, że nie muszę pić, że wytrzymam bez kieliszka. Martwiło mnie coś innego: zapomniałam już, jak to jest bawić się na trzeźwo. Dlatego następnym razem, gdy szliśmy na imprezę, poprosiłam Artura, żeby tego wieczoru nie pił. Prychnął i się zaśmiał, jakbym zaproponowała mu udział w maratonie.
– Co za głupoty przychodzą ci do głowy, co? – rzucił i zdenerwował mnie tym bardzo.
– Jeśli dziś będziesz pił, to między nami koniec – rzuciłam, a on spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Żartujesz? To urodziny kumpla!
– No i co? – wzruszyłam ramionami.
– Nie wygłupiaj się, mogę pić, kiedy chcę.
Prosiłam go o drobiazg, a on nie potrafił temu sprostać... Ironia losu. Połączyły nas łóżko i alkohol, a teraz, po upływie niemal roku, również one zaczęły nas rozdzielać. Oczywiście, pił na tej imprezie i wcale się nie ograniczał. Ja byłam trzeźwiutka... Widziałam jego zmienioną twarz, czerwone oczy, słyszałam głupie dowcipy, które może bawiły podpitych ludzi, ale mnie – nie.
Byłam załamana, ale może nie znalazłabym w sobie siły, by zerwać. Możliwe, że dalej żyłabym w trybie weekendowego picia i dzikich nocy, bo zależało mi na Arturze. Ale on zdecydował za nas oboje.
– Mam dość tych twoich pretensji – rzucił którejś soboty przy późnym obiedzie. Późnym, bo Artur wstał koło drugiej. Zanim doszedł do siebie, minęło kilka godzin.
– A ja mam dość twoich nastrojów – odbiłam piłeczkę. – I twojego picia.
Wzruszył ramionami. Wstał i zaczął zbierać swoje rzeczy. Dużo tego nie było: piżama, szczoteczka, kilka płyt, jakieś koszulki... A ja w milczeniu obserwowałam jego nerwowe ruchy. Chciałam coś powiedzieć, poprosić, żeby się nie wygłupiał, zapewnić, że wszystko się ułoży, ale właściwe słowa nie przychodziły mi do głowy. Myślałam, że to tylko demonstracja, że na kacu próbuje mi zrobić na złość, zdenerwować mnie.
– Jesteś nudna – powiedział. – Ja chcę się bawić, a nie umartwiać. Koniec z nami. Przepłakałam cały wieczór. Ale jednego jestem pewna: wolę być nudna i trzeźwa niż zabawna i pijana.