"Chciałabym odbudować relację z mamą, ale gdy wybieram jej numer, rozłączam się, zanim ona zdąży odebrać. Jak wytłumaczyć, że mam prawo mieć swoje zdanie, a ona nie może mi z tego powodu wyrzucać, że jestem złą matką? Magda, 30 lat
Jako dziecko bardzo idealizowałam swoich rodziców. Wiadomo, każdy dzieciak tak robi, żeby czuć się bezpiecznie w domu. Dopiero kiedy zaczęłam dorastać, dostrzegłam w nich, zwłaszcza w mamie, cechy, które bardzo mnie drażniły. Tak jest zresztą do dzisiaj...
Niby miałyśmy dobry kontakt, ale w jednej kwestii nigdy nie potrafiłyśmy się zgodzić. Mi nigdy specjalnie nie zależało na opinii innych, natomiast dla mamy zawsze najważniejsze było zdanie sąsiadów, znajomych i dalszej rodziny. W domu była innym człowiekiem niż poza nim. Oficjalnie zachowywała się jak świętoszka, a przecież miała grzeszki na sumieniu.
Pamiętam, że gdy byłam małą dziewczynką, rodzice omal się nie rozstali, bo ona poznała jakiegoś mężczyznę i wdała się z nim w romans. Tata chciał odejść, ale w końcu przekonała go, żeby został „dla dobra dziecka”. Gdybym teraz komuś o tym powiedziała, pewni by mi nie uwierzył. Mama, w opinii innych, była przykładną żoną, matką i panią domu. W każdą niedzielę mama kroczyła do kościoła, ciągnąc mnie i ojca, chociaż wcale nie mieliśmy na to ochoty.
– No i po co ty się tak gorliwie modlisz w tym kościele? – irytował się ojciec. – Myślałby kto, że jesteś taka święta! Nie wiem, czy to właśnie dlatego, że mama zmuszała mnie, abym chodziła do kościoła, czy dlatego, że po prostu nie czułam takiej potrzeby, ale niechętnie uczestniczyłam w nabożeństwach. Zostałam ochrzczona, rodzice wysłali mnie do komunii, jednak do bierzmowania już nie poszłam.
– Taki wstyd, taki wstyd! – biadoliła mama. – Co ludzie powiedzą? Cała twoja klasa idzie do bierzmowania, a ty nie. Czarna owca w rodzinie!
– Daj jej spokój – przerwał mamie tata. – Niech sama dokona wyboru.
– Ale przecież bez bierzmowania nie weźmie ślubu kościelnego!
– Nie musi – wzruszył ramionami ojciec. – A poza tym wiesz, że jak tylko będzie chciała, to wszystko da się załatwić.
Temat bierzmowania umarł śmiercią naturalną po kilku miesiącach. Mama nadal biegała do kościoła, pomagała księdzu na plebanii, a ojciec pokpiwał sobie z niej, sugerując, że na stare lata do reszty zwariowała. Po trosze przyznawałam mu rację. Wstyd mówić, ale mama czasem naprawdę była okropna. Jeśli już zaprosiła kogoś na obiad, po wyjściu gości denerwowała się, że za dużo zjedli, a jej pieniądze z nieba nie lecą. W ogóle była chytra na pieniądze. Do ojca wdzięczyła się zawsze, kiedy zbliżał się dziesiąty, czyli dzień wypłaty. Naprawdę nie wiem, po co ona biegała do kościoła, skoro żadnych nauk z tego nie wyniosła...
Pawła poznałam jeszcze na studiach. Długo chodziliśmy ze sobą, ale za nic mieliśmy natarczywe pytania mojej matki, kiedy w końcu weźmiemy ślub. Nie czuliśmy takiej potrzeby. Wszystko zmieniło się z czasem. Doszliśmy do wniosku, że ślub przypieczętuje nasz związek. Oczywiście, mama nalegała na ślub kościelny, ale wtedy przypomniałam jej, że nie mam bierzmowania.
– Mogę porozmawiać w twoim imieniu z księdzem proboszczem! – zaoferowała się natychmiast.
– Dziękuję, nie trzeba – ucięłam dyskusję. – Weźmiemy ślub cywilny. Oboje z Pawłem nie jesteśmy wierzący, nie będziemy się wygłupiać ze ślubem kościelnym tylko po to, żeby inni byli zadowoleni.
Tego mama nie przeżyła tak łatwo, jak mojej rezygnacji z bierzmowania. Czasem było mi jej żal, kiedy na nią patrzyłam. Zapadła się w sobie, posmutniała. Tak bardzo zależało jej na opinii innych! Wiedziałam, że nie jest człowiekiem aż tak głębokiej wiary. Może gdzieś przez chwilę zabolało ją, że będę żyć w grzechu, ale przecież nie o to jej chodziło. Zastanawiała się, jak wytłumaczy sąsiadom i znajomym, że jej córka nie wzięła ślubu kościelnego. Temat powracał przez dłuższy czas. Mama często wspominała, że jeszcze nie jest za późno, a ślub kościelny możemy wziąć w każdej chwili. Jej uwagę odwróciła dopiero moja ciąża.
Moja mama na wieść, że zostanie babcią, odmłodniała o dobre dziesięć lat. Cieszyłam się, widząc jej radość. Uwierzyłam, że nasze relacje się poprawią. Intuicyjnie szukałam z mamą bliższego kontaktu. Teraz, kiedy sama miałam zostać matką, rozumiałam, jaki trud spoczywa na barkach rodziców. Uzmysłowiłam sobie, ile moja mama musiała poświęcić, aby wychować mnie na człowieka, dlatego odłożyłam na bok dawne animozje i skupiłam się na „tu i teraz”. Jednak nie udało mi się długo utrzymać poprawnych relacji z moją rodzicielką.
– Urodzisz we wrześniu – oznajmiła mama, kiedy raz odwiedziliśmy rodziców z Pawłem – więc najlepiej będzie ochrzcić dziecko w czasie świąt. Już wstępnie rozmawiałam o tym z proboszczem. Wymieniliśmy z mężem spojrzenia. Postanowiliśmy nie chrzcić dziecka, bo chcieliśmy mu zostawić wolny wybór.
– Mamo – zaczęłam ostrożnie – o czym ty mówisz? – No, jak to o czym? O chrzcinach! Bo ja myślę, że dziecko powinno być ochrzczone w naszej parafii. Wprawdzie nie macie ślubu kościelnego, ale ja już załatwiłam z księdzem, że jeśli poprosicie na chrzestnych osoby głębokiej wiary...
– Mamo! – przerwałam jej stanowczo. – Nie chcę, abyś cokolwiek załatwiała w parafii!
– Nie? – zdziwiła się. – To gdzie ochrzcisz dziecko?
– Nigdzie. Nie zamierzamy go chrzcić. Zapadła cisza. Mama głośno wciągnęła powietrze i przystąpiła do kontrataku.
– Jak to: nie zamierzacie ochrzcić dziecka? Wy sobie możecie żyć, jak chcecie, ale dziecka w to nie mieszajcie! Każde normalne dziecko ma chrzest, na litość boską!
– Powiedz mi, mamo, po co chrzci się dziecko? – zapytałam, siląc się na spokój.
– No jak to: po co? Po to, żeby dziecko mogło wstąpić do Kościoła! I żeby potem poszło do komunii!
– Ale my nie chcemy, żeby nasze dziecko należało do Kościoła – wytłumaczyłam.
– Nie jesteśmy wierzący, więc z naszej strony chrzest byłby farsą. Dla wierzących ludzi chrzest jest łaską, jednym z najważniejszych sakramentów, ale dla nas nic nie znaczy. Dlatego nasze dziecko samo zdecyduje, kiedy już będzie starsze, czy i jaką wiarę chce wyznawać.
– Zrobicie z mojego wnuka dziwoląga! – podniosła głos. – Sprawicie, że będzie wytykany palcami! Dziecko trzeba ochrzcić i tyle! Taki jest obowiązek rodziców!
Mama była głucha na wszystkie argumenty, dlatego postanowiłam zakończyć dyskusję, licząc, że temat umrze śmiercią naturalną, tak jak kwestia bierzmowania czy ślubu kościelnego. Niestety, tym razem mama się zawzięła. Nie zliczę, ile razy, jeszcze w czasie ciąży, zagadywała mnie o chrzest i próbowała przeciągnąć na swoją stronę. Raz nawet zasugerowała, że to Paweł namieszał mi w głowie, bo zanim go poznałam, byłam zupełnie normalną dziewczyną. Większej bzdury w życiu nie słyszałam!
Liczyłam, że kiedy już nasz synek będzie na świecie, mama straci głowę na punkcie wnuka i zapomni o chrzcie. Niestety, po narodzinach Łukaszka było jeszcze gorzej. Mama miała jakieś dziwne poczucie misji do spełnienia.
– Biedny jesteś, mój malutki. Rodzice chyba cię nie kochają, skoro nie chcą cię ochrzcić. Dzieci będą się z ciebie śmiać i wytykać palcami... – mówiła, tuląc do siebie Łukaszka. Może jakoś wytrzymałabym jej paplaninę, w końcu ta kobieta mnie wychowała, co w jakimś stopniu uodporniło mnie na jej głupie gadanie, ale Paweł aż się zagotował.
– Co też mama opowiada?! – zawołał zdenerwowany. Musiałam interweniować. – Mamo, nie życzę sobie, żebyś tak mówiła do Łukaszka. Nikt nie będzie go wytykał palcami. Mamy dwudziesty pierwszy wiek i nie mieszkamy na zapadłej wsi! – odezwałam się ze złością.
– Robisz krzywdę dziecku! Co z ciebie za matka?! – krzyknęła, po czym dodała: – Dobra tak nie postępuje... Musiałam wyjść, żeby nie powiedzieć kilka słów za dużo. W drodze powrotnej rozpłakałam się. Jak wytłumaczyć mamie, że mam prawo mieć swoje zdanie, a ona nie może mi z tego powodu wyrzucać, że jestem złą matką? Przecież nie ma jednego, dobrego modelu wychowania! Każda mama chce dla swojego dziecka najlepiej. Moja jednak nie potrafiła zrozumieć, że nie chrzcząc synka, kieruję się tym samym, czym ona kierowała się, decydując się na ochrzczenie mnie – troską.
Postanowiłam wziąć mamę na przeczekanie. Dziś wiem, że to był błąd. Może powinnam była wtedy jeszcze raz spokojnie z nią porozmawiać? Minął jeden dzień, dwa, tydzień, miesiąc. Żadna z nas się nie odezwała do tej drugiej, a niewinna z pozoru wymiana zdań i jedna głupia odzywka urosły do rangi wielkiej kłótni. – Ech, obie jesteście takie uparte! – powtarza tata, kiedy dzwonię do niego, aby zapytać, co słychać w domu.
– Mama nie tęskni za wnukiem? – dziwię się.
– Tęskni, pewnie że tęskni, ale zdania tak łatwo nie zmieni...
Chciałabym odbudować relację z mamą, ale gdy wybieram jej numer, rozłączam się, zanim ona zdąży odebrać. Ona również do mnie nie dzwoni. Nadal nie rozumie, że mam prawo żyć inaczej niż ona. Nie dociera też do niej, że kieruję się innymi wartościami. Nie chodzę do kościoła, ale to nie znaczy, że jestem złym człowiekiem. Po prostu nie czuję takiej potrzeby i nie ochrzczę synka pod presją mamy. Nie wiem, co robić? Gdyby tylko zechciała zrozumieć mój punkt widzenia...