"Nie chciałam, by mąż pomiatał mną jak mój ojciec mamą. Czemu więc skończyłam jak ona?"
Dziś wiem, że zasługuję na spokój i szacunek. Mam prawo do szczęścia.
Fot. 123RF

"Nie chciałam, by mąż pomiatał mną jak mój ojciec mamą. Czemu więc skończyłam jak ona?"

Nie pamiętam, kiedy zaczęłam się zastanawiać, dlaczego wyszłam za Darka. Na początku wydawało mi się, że z miłości. Dzisiaj wiem, że raczej z powodu pragnienia miłości. A to duża różnica... Maria, 53 lata

Miałam skończone 23 lata. W tamtych czasach, na początku lat dziewięćdziesiątych, to był dla kobiety najlepszy moment na założenie rodziny. Większość moich koleżanek z klasy już nosiła obrączki, tylko ja nie miałam szczęścia w miłości... Na resztę nie mogłam narzekać – dostałam dobrą pracę w dużym sklepie, ludzie mnie lubili i szanowali, lecz odnosiłam wrażenie, że mi też współczują...
– Taka ładna, a ciągle sama – mówiła sąsiadka do mojej mamy.
– Ma czas, jeszcze zazna tego miodu – broniła mnie mama. Wiedziała, co mówi. Z tatą przeżyła 40 lat, choć miał trudny charakter. Nieraz zza ściany dochodziły mnie odgłosy awantur, płacz mamy, a potem... odgłosy godzenia się. Na drugi dzień rano po takich nocach przyglądałam się mamie. Nie wyglądała na szczęśliwą. Obiecywałam sobie, że ja będę miała lepszego męża – mój będzie mnie szanował, nosił na rękach, a ręki nigdy na mnie nie podniesie.

Przystojniak na kierowniczym stanowisku

Darek zaczął przychodzić do sklepu, w którym pracowałam. Od razu zwróciłyśmy na niego uwagę, bo był przystojny i miał pełen portfel. Pamiętam, z jaką dumną miną płacił za zakupy, które u nas robił.
– Kto to? – pytałam koleżanek.
– Nowy kierownik w fabryce mebli – odpowiadały poprawiając włosy. – Ech, piękny mężczyzna. My to za stare dla niego jesteśmy, ale ty mogłabyś się zakręcić... „Ano mogłabym”, wzdychałam. Oczami wyobraźni widziałam siebie u boku bogatego kierownika, którego stać na futro i na zakupy w butikach, które wtedy powstawały jak grzyby po deszczu.  Kiedy do nas przychodził, rozpinałam górny guziczek bluzki i szerzej się uśmiechałam. Poskutkowało. Po kilku tygodniach dostałam zaproszenie na randkę. Poszliśmy do najlepszej w mieście kawiarni. To ja go na to namówiłam, bo on już na pierwszej randce chciał mnie zapraszać do siebie.
– Od początku miałem na ciebie oko – wyznał Darek nad szklanką kawy po turecku.
– Tak? – spytałam kokieteryjnie. – A co ci się we mnie spodobało?
– Masz na czym usiąść i czym oddychać – spojrzał na moje walory. Nie były to wysublimowane komplementy. Wierzyłam jednak, że chłopak się wyrobi. Poza tym miał w sobie to coś, co rekompensowało męską szorstkość i prostotę.
Na kolejnym spotkaniu dałam się w końcu zaprosić do jego mieszkania... Na efekty długo nie musiałam czekać.
– No to trzeba się żenić – Darek podrapał się po brodzie, jak mu oznajmiłam, że jestem w ciąży. Tyle że radości w nim nie dostrzegałam za grosz. Naiwnie wierzyłam, że wraz z narodzinami dziecka moje życie zmieni się na lepsze. Będzie szczęśliwsze, radośniejsze, pełniejsze.

Byłam jedną z wielu

Wciąż czekałam na szczęście. Darek był oschły i nieczuły? „Urodzi się dziecko i obudzi w nim cieplejsze uczucia”, tłumaczyłam sobie. Tyle że to nie była prawda. Darek był prostym, zimnym facetem, który lubił się zabawić z "babeczkami", jak mówił. Ja okazałam się jedną z wielu. Ale jako jedyna złapałam go na dziecko... To mi zresztą wypominał na każdym kroku. Narodziny Adasia niczego nie zmieniły. Chociaż nie, ja się zmieniłam. Zaczęłam twardo stąpać po ziemi. Kiedy prałam dziecięce pieluchy i zbierałam po domu brudne skarpety i majtki męża, już nie marzyłam o futrze i zakupach w butikach. Bogactwo Darka było na pokaz. Bo nawet jeśli jakieś pieniądze miał, wydawał je na wódkę i swoje przyjemności. Tak naprawdę żyliśmy od pierwszego do pierwszego i tylko moja zaradność życiowa pozwalała nam na jako taką egzystencję.

Czy nieszczęście jest dziedziczne?

Adaś rósł i był dla mnie źródłem radości – jedynej, jak szybko zrozumiałam. Pan mąż, kierownik, często znikał z domu. Wracał nad ranem chwiejnym krokiem, rzucał się na wersalkę tak, jak stał, i chrapał. Niekiedy wszczynał awantury. Uciszałam go wtedy, jak mogłam. Zaciągałam do małżeńskiej sypialni, modląc się, by śpiący za ścianą Adam niczego nie słyszał. Zrobiłabym wszystko, żeby tylko uchronić małego przed widokiem bitej matki. Wiele razy zaciskałam zęby i oddawałam się brutalnemu Darkowi tylko po to, by się uspokoił. Przestał krzyczeć, nie bił mnie. Patrzyłam w sufit, zagryzałam wargi i przełykałam gorzkie łzy. Przypominała mi się wtedy moja mama... „Dlaczego los bywa tak okrutny? Czy nieszczęście jest dziedziczne?”, pytałam siebie milion razy. Nie chciałam wieść takiego życia jak ona. „Ja nie dam się tak poniżać, kiedyś odejdę”, łudziłam się.
Co rusz wymyślałam sobie kolejny termin rozstania – jak Adam skończy podstawówkę, jak dostanę lepszą pracę, jak poznam kogoś wartościowego... Tak, ja – stara i głupia – znowu zaczynałam marzyć o księciu, który wyswobodzi mnie z niewoli niekochanego męża. Bałam się, że sama – bez męskiego wsparcia – nie poradzę sobie w życiu.
– Beze mnie jesteś nikim! Zginęłabyś jak wsza! – Darek tak często mi to powtarzał, że w końcu mu uwierzyłam.

Jeszcze nie jest za późno na szczęście

Wszystko zmieniło się, kiedy Adam wyjechał na studia. Wtedy Darek rozszalał się na dobre. W domu nie było już syna, przed którym należało zachowywać pozory... Pewnego razu Adaś przyjechał bez zapowiedzi. Otworzyłam mu drzwi z podbitym okiem...
– Mamo, mamo, mamo... – szeptał, przytulając mnie mocno.
– Przepraszam – łkałam. – Nie powinieneś mnie takiej oglądać... Oburzył się na te słowa.
– To ja ciebie przepraszam. Że przez lata na to pozwalałem – odparł przez ściśnięte gardło.
Pierwszy raz w życiu widziałam, jak mój dorosły syn płacze... To Adam namówił mnie na rozwód. Miał kolegów z wydziału prawa – oni podpowiedzieli, gdzie trzeba pójść i co załatwić. To nie była łatwa sprawa – rozwieść się po ponad dwudziestu latach małżeństwa, zostawić za sobą wszystko – nawet jeśli były to zgliszcza, a nie prawdziwy, szczęśliwy dom. Ale udało mi się. Kiedy sąd orzekł koniec mojego małżeństwa, odetchnęłam z ulgą.
– Mamo, dlaczego tak długo to wytrzymywałaś? – spytał Adam.
– Dla ciebie. Żebyś miał normalne dzieciństwo... – przyznałam. A wtedy on się roześmiał. Ten jego gorzki śmiech dudni mi w uszach do dziś. Wiem, że za późno rozeszłam się z Darkiem. Ale wiem też, że jestem jeszcze wciąż młodą kobietą, która zasługuje na spokój i szacunek. Mam prawo do szczęścia.

Czytaj więcej