"Skłamałam, że mężczyzna na zdjęciach to mój narzeczony. Nie wiedziałam, że wkrótce go spotkam!"
Fot. 123 RF

"Skłamałam, że mężczyzna na zdjęciach to mój narzeczony. Nie wiedziałam, że wkrótce go spotkam!"

"Kiedy po raz kolejny rodzina zaczęła dopytywać, czy kogoś mam, sięgnęłam do torby po kopertę. Były w niej zdjęcia, a na każdym z nich mężczyzna z plecakiem na tle gór– przystojny, z delikatnym zarostem na twarzy i uśmiechem w oczach. Nie znałam go, ale na poczekaniu zmyśliłam o nas piękną bajeczkę..." Anka, 32 lata

– A ty dalej jesteś sama? – zapytała kuzynka z fałszywą troską, na tyle głośno, by wszyscy słyszeli.
Rozmowy toczone przy rodzinnym stole umilkły i kilkanaście par oczu skierowało się na mnie. Jak zawsze przy tym pytaniu, bo nie padło ono po raz pierwszy, już miałam mruknąć, że owszem, ale zebrałam się w sobie, podniosłam głowę i powiodłam wzrokiem po rodzinie.
– Nie, nie jestem już sama – odpowiedziałam.
Moi krewni wyraźnie się ożywili. Na twarzach jednych widziałam życzliwe zainteresowanie, na innych zdziwienie, w oczach kuzynki dostrzegłam zaś niedowierzanie pomieszane ze złością.
– Kłamiesz! – wysyczała, nim zdołała się powstrzymać.
– Dlaczego miałabym kłamać? – Wzruszyłam ramionami, by dodać sobie animuszu.
Postanowiłam, że nie pozwolę, by zepsuła mi kolejne rodzinne spotkanie. Choć starałam się być dla niej miła, ona traktowała mnie jak wroga i przy każdej okazji starała się czymś mi dopiec. I prawdę mówiąc, nawet ją rozumiałam.

Kuzynka odgrywała się na mnie

Byłam od niej o rok młodsza, a przez całe dzieciństwo stawiano mnie jej za wzór. Zjazdy rodzinne były u nas tradycją. Odbywały się dwa razy w roku w domu babci i przynajmniej na jednym z nich należało się pojawić. Gdy byłam mała, osób przy stole bywało nawet dwa razy więcej niż dzisiaj. I wszyscy mnie chwalili. Bo to ja byłam tym dzieckiem, które robi najładniejsze laurki, nie myli się podczas recytowania wierszyków, nie marudzi przy jedzeniu. I często porównywano nas ze sobą.
– Popatrz na Anię, jest młodsza, a nie oblała się kompotem. A jak ładnie odpowiada na pytania – słyszała co rusz moja kuzynka.
Jako mała dziewczynka puchłam z zadowolenia, ale gdy byłam nastolatką, zaczęłam zauważać, że musi być jej przykro, że to ja jestem „ta lepsza”. Widziałam, jak kuzynka zaciska usta i rzuca mi nieprzyjazne spojrzenia. Próbowałam wciągać ją w rozmowę albo wspólne działanie, ale na ogół z miernym skutkiem.
– Nie musisz się wysilać – gasiła moje starania.
Potem ja poszłam na studia, a ona zaraz po skończeniu szkoły średniej wyszła za mąż. Po raz pierwszy o to, kiedy ja zamierzam założyć rodzinę, zapytała głośno niecały rok po obronie przeze mnie pracy dyplomowej.
E tam, Anula ma jeszcze czas, niech nacieszy się życiem. – Machnęła ręką jedna z ciotek.
Zauważyłam, że kuzynka się skrzywiła, jak wówczas, gdy byłyśmy nastolatkami. Mnie jej pytanie zbytnio nie obeszło.

Miałam swoje pasje i nie czułam się samotna!

Tyle się w moich życiu działo! Entuzjastycznie podchodziłam do swojej pierwszej pracy, która była moją wymarzoną. Brałam udział w różnych szkoleniach, a gdy tylko mogłam, jeździłam w góry, co było moją pasją. Miałam paczkę dobrych znajomych i kilku innych miłych kolegów, ale z żadnym nie byłam w związku. Jakoś szczególnie nad tym nie ubolewałam, tłumacząc sobie, że nie spotkałam jeszcze tego właściwego. Kuzynka jednako uparcie wykazywała zainteresowanie moim życiem osobistym, to znaczy brakiem w nim życiowego partnera. Zwracała na to uwagę na każdym kolejnym rodzinnym zlocie. I za którymś razem odniosło to skutek, jakiego oczekiwała.
– No tak, latka lecą – westchnęła ta sama ciotka.
Inni podjęli temat i udzielili mi kilku dobrych rad. Nie mam wątpliwości, że w najlepszej wierze. Jak wówczas, gdy wychwalali mnie za różne osiągnięcia. I tak, jak nie przyszło im wtedy do głowy, że wynosząc mnie na piedestał ranią uczucia mojej kuzynki, tak teraz nie pomyśleli, że ich uwagi mogą być dla mnie niekomfortowe. 

Wymyśliłam swojego narzeczonego, żeby uciąć pytania

– No to powiedz nam, kto to jest – zażądała kuzynka.
– Bardzo odpowiedni człowiek. Miły, odpowiedzialny, w dodatku przystojny – zaczęłam wymieniać.
– A kim są jego rodzice? – chciała wiedzieć babcia, która zawsze powtarzała, że małżeństwo to nie związek z jedną osobą, a z całą jej rodziną.
– Jego rodzice nie żyją. Wychowywała go babcia, cudowna osoba, podobna nieco do ciebie. – Zrobiłam ukłon w stronę seniorki rodu. – Była nauczycielką. No i zaszczepiła w nim miłość do gór.
Poczułam wręcz fizycznie, jak aura zaskoczenia zmienia się w zrozumienie: No tak, góry, ona też je kocha, to tam musiała go poznać, mają wspólną pasję.
– A masz jakieś zdjęcie tego swojego narzeczonego? Pokaż! – nie dawała za wygraną kuzynka, myśląc zapewne, że powiedziałam to wszystko na odczepnego, by dali mi spokój.
Chwilę się zawahałam, ale widząc, że inni też czekają, sięgnęłam do torby po kopertę. Było w niej kilkanaście starannie wybranych zdjęć, a na każdym z nich mężczyzna na tle górskich wodospadów, jezior i schronisk. Z plecakiem, delikatnym zarostem na twarzy i uśmiechem w oczach. Zdjęcia przechodziły z rąk do rąk.
– No, no! – dobiegł mnie lakoniczny, acz wymowny komentarz z drugiego końca stołu.
Na szczęście od dalszych dociekań wybawił mnie dzwonek do drzwi, co oznaczało, że dojechały zamówione u jednej z sąsiadek babci ciasta, po odbiór których został wysłany mój cioteczny brat. Na szczęście, bo kuzynka miała rację – wymyśliłam sobie tego mężczyznę.  To znaczy on zapewne istniał, ale ja go nie znałam.

Jego zdjęcia znalazłam dwa dni wcześniej na przystanku…

W czwartek, dość późnym już wieczorem, wracałam z towarzyskiego spotkania z dwiema koleżankami z dawnej firmy (niedawno zmieniłam pracę). Zobaczyłam tył odjeżdżającego autobusu i musiałam poczekać na następny, już ostatni w tym dniu. Na ławce pustego przystanku leżała koperta z pieczątką zakładu fotograficznego. Zajrzałam do środka. Wszystkie zdjęcia przestawiały tego samego mężczyznę i zostały zrobione w górach. Ich właściciel (albo właścicielka) najprawdopodobniej odjechał autobusem, na który ja nie zdążyłam.
„Może będzie ich szukał i wróci tutaj? A z drugiej strony, jeśli zostawię je na przystanku, to zamokną (zbierało się na burzę) albo ktoś je zniszczy”, pomyślałam.
Postanowiłam zatem, że zabiorę zdjęcia, a następnego dnia zaniosę do zakładu, w którym odbitki zostały zrobione.
– Niewykluczone, że fotograf ma kontakt do osoby, która mu to zleciła – główkowałam.
Tak też zrobiłam, ale zdjęć nie oddałam, bo w piątek zakład był nieczynny. W wyniku tego miałam je ze sobą w sobotę na rodzinnym zjeździe i pchnięta impulsem, czy raczej dźgnięta po raz kolejny pytaniem kuzynki, pozwoliłam sobie je wykorzystać. To jednak nie koniec tej opowieści…

Mężczyzna ze zdjęcia zaprosił mnie do kawiarni

W poniedziałek po pracy podjęłam drugą próbę oddania zdjęć. Gdy zbliżałam się do zakładu fotograficznego, zobaczyłam wychodzącego z niego mężczyznę. To był on! I ruszył w stronę, z której ja nadchodziłam. Zebrałam się w sobie i nim mnie minął, zatrzymałam go słowami:
– Mam pana zdjęcia. Chciałam je tu zostawić. – Wskazałam na szyld fotografa.
Wyjęłam z torebki kopertę i mu ją podałam, przepraszając, że do niej zajrzałam (musiałam się przyznać, bo niby jak inaczej bym go rozpoznała). Dodałam jeszcze, sama nie wiem, dlaczego, że znam te wszystkie miejsca, w których zostały zrobione, bo też lubię chodzić po górach. On zaś wskazał na drzwi kawiarni dwa metry od nas.
– Mają tu równie pyszną szarlotkę jak na Ornaku w Tatrach. Da się pani zaprosić?
Przed oczami stanęło mi przytulne, pachnące szarlotką wnętrze schroniska na Hali Ornak u zwieńczenia Doliny Kościeliskiej i nie mogłam odmówić. On wdepnął jeszcze raz do fotografa, by odwołać powtórzenie odbitek, a potem siedzieliśmy przy tej szarlotce z godzinę, rozmawiając głównie o górach. A gdy się już zbieraliśmy, wskazał na leżącą na stoliku kopertę ze zdjęciami:
– Są dla mojej babci, która mnie wychowywała, gdy moi rodzice zginęli w wypadku.
Zamarłam. Przecież dokładnie to samo powiedziałam w sobotę swojej rodzinie, nie znając tego człowieka! A on dodał jeszcze, że to ona nauczyła go kochać góry.
– To nie dzieje się naprawdę! – Popatrzyłam na niego wielkimi oczami.
– Nie rozumiem… – Zdezorientowany pokręcił głową.
– To długa i trochę dziwna opowieść – odparłam niepewnie, a on stwierdził, że chętnie jej wysłucha, ale następnym razem, bo dziś wieczorem umówił się na zaliczenia ze studentami.

Ta historia ma szczęśliwe zakończenie

Kilka dni później, znowu przy szarlotce, wyznałam mu, że odegrał przed niemal całą moją rodziną rolę mojego narzeczonego. Wyglądał na bardziej rozbawionego niż zakłopotanego (zakłopotana byłam ja!), skłonił się przede mną i powiedział, że dalej jest do usług.
Finał tej historii jest taki, że jedzie razem ze mną na najbliższy zlot rodzinny. Jako mój narzeczony, tym razem bez lipy. Sama wybrałam pierścionek zaręczynowy, który od niego oficjalnie na tym spotkaniu dostanę. 

 

Czytaj więcej