"Na rysunku córeczki ja miałam buzię w podkówkę, byłam rozczochrana i płakałam. Za to nowa partnerka jej ojca uśmiechała się od ucha do ucha i wyglądała jak królewna... Dotarło do mnie, że muszę coś z tym zrobić..." Łucja, 35 lat
Dzieci siedziały przy stole. Maciuś czytał książeczkę, Ewa rysowała z zapałem. A ja stałam przy kuchence i gotowałam obiad. Oczy mi się zamykały. W nocy niemal nie spałam, bo córkę bolał brzuch i co godzinę alarmowała mnie płaczem. Wstałam o szóstej, zawiozłam dzieci do mamy, potem pojechałam do pracy, odbębniłam osiem godzin i marzyłam tylko o jednym – żeby ten dzień się wreszcie skończył...
– Mamo! – zawołał synek. – Ile zostało dni do soboty? – zapytał. – No ile?
– Policz – zachęciłam.
– Cztery! – jęknął. – To strasznie długo.
– A do czego ci się tak spieszy?
– Do wyjazdu z tatą i Moniką nad jezioro – wyjaśnił, a mnie uśmiech natychmiast zniknął z twarzy.
Moje własne dziecko liczyło dni do chwili, kiedy zostawi matkę na cały tydzień! To był cios prosto w serce.
– Zbierajcie rzeczy ze stołu, bo będziemy jeść obiad – bruknęłam.
– Chwileczkę, mamusiu! Tylko dokończę rysunek! – błagała Ewcia.
Zerknęłam na jej dzieło. Trzeba przyznać, że rysowała coraz lepiej. Szybko domyśliłam się, że była na nim ona, Maciej, ja i Adrian. Trzymaliśmy się za ręce, wszyscy uśmiechnięci od ucha do ucha.
– Ślicznie! – pochwaliłam. – Tylko że ja nie mam blond włosów, ale kasztanowe!
– Bo to nie jesteś ty – wyjaśniła córcia. – To Monika!
Słabo mi się zrobiło... Ona też?! Wyglądało na to, że nowa partnerka ich ojca podbiła serca moich dzieci. Syn marzył, by jechać z nią na wakacje, córka rysowała jej portrety.
– A ja?! Gdzie ja jestem?! – spytałam.
– Ty? – zamyśliła się Ewcia. – Siedzisz w kuchni i płaczesz! – zawołała.
Pobiegłam do łazienki, z trudem powstrzymując łzy. Za dużo było tego wszystkiego jak na moje słabe barki. Za dużo... Wypłakałam się i wróciłam do kuchni. A tam od razu powitała mnie córka. Pokazała mi swój rysunek. Dodała mnie tam, a jakże. W jednym z rogów siedziała rozczochrana baba w ciemnym dresie. Siedziała i płakała w kuchni...
W piątek do późnej nocy szykowałam dzieciom ubrania na wyjazd. Czerwona torba dla Ewy, zielona dla Maćka. Spakowałam też reklamówkę z lekami. A na koniec zobaczyłam, że ulubionemu sweterkowi córki brakuje guzika. Wyjęłam więc pudełko z przyborami do szycia i usiadłam z igłą w kuchni. Oczy miałam tak zmęczone, że z trudem celowałam w dziurki. Aż wreszcie stało się. Ukłułam się boleśnie, syknęłam, z palca poleciała krew, a z oczu łzy... Podniosłam wzrok i spojrzałam na lodówkę, gdzie wisiał rysunek Ewy. Gdy zobaczyłam wystrojoną Monikę i siebie w czarnych dresach, szloch stał się jeszcze bardziej spazmatyczny. Moje życie to była kompletna porażka!
O dziesiątej dzieci były gotowe do wyjazdu, kwadrans później zjawił się mój były mąż ze swoją partnerką. Monika przywitała się z dziećmi, a potem spojrzała na mnie i powiedziała z troską:
– Jesteś chora? Źle wyglądasz. Pewnie bierze cię grypa.
– Czuję się świetnie – przerwałam jej. – Tu są torby dzieci – zmieniłam temat. – Czerwona jest Ewy, zielona Maćka. Wieczorem powinni zabrać ze sobą bluzy. A w razie deszczu...
– Nie musisz nam tego wszystkiego tłumaczyć – powiedziała urażona Monika.
– Łucja zawsze była nadopiekuńcza – wtrącił się mój były. – Pewnie w torbie jest lista z tymi samymi radami. Mylę się?
– spojrzał na mnie pobłażliwie.
– Nie, nie mylisz się – przyznałam.
– To co, idziemy?! – zapytała Monika.
– Idziemy! – krzyknęły dzieciaki i już kierowały się w stronę drzwi.
– A buzi dla mamy?! – spytała Monika. Wtedy dopiero sobie o mnie przypomnieli. Dali mi po całusie i wybiegli z mieszkania. Zamknęłam za nimi drzwi i... rozpłakałam się. Znowu.
Potem długo nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. W końcu usiadłam przed komputerem, chcąc trochę popracować. Ale zamiast tego zaczęłam układać pasjanse. Zgłodniałam, więc poszłam do kuchni po ciastka. Pochłonęłam całą paczkę. Potem wygrzebałam z szafki chipsy. Układałam karty, jadłam i tak w kółko. Dopiero dzwonek do drzwi wyrwał mnie z letargu.
– A co ty, chora jesteś?! – zapytała Kasia, spoglądając na mnie z troską. Chciałam zaprzeczyć. Ale nagle wpadło mi do głowy, że to może być dobry pretekst, żeby nigdzie tego dnia nie iść.
– No, faktycznie czuję się kiepsko – westchnęłam. – To pewnie grypa.
– To ci pech! – stwierdziła Kasia.
Miałam nadzieję, że przyjaciółka zostawi mnie w spokoju. Ale stwierdziła, że razem napijemy się herbaty. Wpakowała się do pokoju i zobaczyła opakowania po słodyczach.
– Jak na chorą masz niezły apetyt – powiedziała z przekąsem.
– Nie obraź się, ale nie chce mi się nigdzie iść. Miałam koszmarny tydzień. Opowiedziałam jej wszystko od początku do końca. Spodziewałam się współczucia ze strony Kasi. Tymczasem ona popatrzyła na mnie z dezaprobatą.
– A jakbyś wzięła się za siebie i przestała bawić w zgorzknialca?! – prychnęła. – Co chcesz od dzieci?! Jak cię widzą, tak cię malują! A że chcą jechać na wakacje? To ci dopiero przestępstwo! – udała przerażoną. – Nie wygłupiaj się, ubierz się jak człowiek i idziemy na zakupy.
– Bo co?! Bo ty mi każesz?! – rzuciłam.
– Bo inaczej do końca zdziadziejesz – sprostowała. – Ale jak sobie chcesz. Ja cię prosić nie będę. Siedź tu, obżeraj się i rób sobie papkę z mózgu. Ja zamierzam się dziś świetnie bawić – dodała i wyszła.
A ja... pobiegłam do kuchni po krakersy i wróciłam do komputera. Tyle że jakoś nie mogłam skupić się na grze. Uważnie przejrzałam się w lustrze. No cóż, wyglądałam dość nieświeżo, fakt. Moje włosy nie widziały fryzjera od miesięcy. Cera straciła blask, stała się ziemista, a do lewego policzka lepiły się okruszki krakersów. Dres miał wielką dziurę pod pachą. Do tego rozczłapane papcie. „Dzieci, jak cię widzą, tak cię malują”, przypomniały mi się nagle złowieszcze słowa Kasi.
– Zaczynam straszyć ludzi! – jęknęłam. Tak dłużej być nie mogło! Pobiegłam do kuchni, zdarłam z lodówki rysunek Ewci i wyrzuciłam go do śmieci. Potem wzięłam prysznic, „ubrałam się jak człowiek” i wyskoczyłam do osiedlowego salonu piękności. Obcięłam włosy, zafarbowałam je, wydepilowałam brwi, dałam nałożyć sobie maseczkę odświeżającą, potem kazałam zrobić sobie makijaż, manicure i pedicure. Wróciłam do domu, spojrzałam w lustro i uśmiechnęłam się do siebie. Od razu postanowiłam pójść na przyjęcie imieninowe koleżanki. Wyciągnęłam z szafy bluzkę, eleganckie spodnie, pantofelki na obcasie i pognałam na imprezę. Na mój widok Kaśka przetarła oczy.
– To ty czy mam alkoholowe zwidy?! – spytała zaskoczona.
Przez cały wieczór bawiłam się wyśmienicie. Z każdą godziną czułam, jak wraca mi chęć do życia. A potem przez cały tydzień robiłam rzeczy, które niemal wykluczyłam ze swojego harmonogramu. Byłam w kinie, łaziłam po sklepach, spacerowałam po mieście.
W sobotę wieczorem miałam zamiar wyjść z koleżankami do knajpy. Ale okazało się, że Adrian i Monika postanowili wrócić z wakacji dzień wcześniej.
– Jesteś chora? – spytałam z troską Monikę, bo wyglądała okropnie.
– Nie, jestem zmęczona – wyznała.
– Po prostu tydzień z dziećmi ją przerósł! – poprawił jak zwykle szczery do bólu Adrian. – Nie przewidziała, że będą płakać, grymasić, budzić się w nocy i liczyć dni, które pozostały do powrotu do domu.
Miałam wielką ochotę na jakąś uszczypliwość. Bo przecież jeszcze niedawno Monika udawała eksperta od dzieci! Ale gdy zobaczyłam, że ma taką minę, jakby miała się rozpłakać, postanowiłam odpuścić.
W niedzielę wybrałam się z dziećmi do zoo, a potem na hamburgery. A gdy wróciliśmy do domu, Maciek cały czas się do mnie tulił, a Ewa narysowała naszą trójkę wśród zwierząt. Wszyscy uśmiechnięci trzymaliśmy się za ręce. Potem zawiesiła swoje dzieło na lodówce i też wepchnęła mi się na kolana.
– Moje skarby – szepnęłam wzruszona. Ale w myślach wyraziłam nadzieję, że Monika całkiem się do nich nie zniechęciła. Bo nie miałam nic przeciwko temu, żeby od czasu do czasu ona i Adrian zabierali dzieciaki na weekend. Ja przecież też potrzebuję trochę czasu dla siebie.