"Szczęściu trzeba pomóc – mówiły moje przyjaciółki i założyły mi konto na portalu randkowym. Właściwie zgodziłam się z nimi i postanowiłam zrobić sobie aktualne zdjęcie profilowe, na łonie natury, wśród kwiatów. I wtedy wydarzyło się coś, czego zupełnie się nie spodziewałam..." Joanna, 45 lat
Jak co roku wybrałyśmy się na Ewą i Beatą na urodziny do naszej wspólnej przyjaciółki Krysi. Na co dzień się nie widujemy, bo każda zajęta jest swoimi sprawami. Czasem gadamy na czacie, ale tylko wtedy, gdy coś ważnego się dzieje u którejś z nas. I gdyby nie Krysia, to pewnie byśmy w ogóle się nie widywały.
Do Krystyny pojechałam pociągiem w sobotę po południu. Kiedy przybyłam na miejsce, dziewczyny przywitały mnie serdecznie.
– Asiunia! Kopę lat! Aleś wyrosła – zażartowała gospodyni. – Kochana, fajnie, że jesteś. No, panienki, zaczynamy imprezę! – zawołała.
Odśpiewałyśmy jej sto lat, wręczyłyśmy prezenty, otworzyłyśmy szampana, wino i zaczęłyśmy opijać nasze spotkanie. Dziewczyny opowiadały, co u nich słychać. Dowiedziałam się, że Krysia wkrótce zostanie po raz drugi babcią, że Ewa awansowała w końcu na kierowniczkę oddziału, a Beata remontowała dom, który dostała po rodzicach w spadku.
– A ty, Aśka, co nic nie mówisz, hę? – Krysia zwróciła się do mnie. – Gadaj, co u ciebie. Znalazłaś sobie w końcu faceta?
– A gdzie ja znajdę faceta? W moim wieku? – Machnęłam ręką.
– A od czego masz portale i aplikacje randkowe? – rzuciła Beata.
– No nie żartuj, to nie dla mnie.
– Moja szwagierka tak znalazła męża – oznajmiła Becia.
– Ale ja nie szukam męża.
– Nie musisz mieć męża, ale jakiś przytulas by ci się przydał – zażartowała Krysia. – Ktoś, z kim pójdziesz na kawę, do kina czy do łóżka. Tylko mi nie mów, że tego nie potrzebujesz.
Wzruszyłam ramionami.
– Może i by się przydał, ale kto by mnie chciał... – Westchnęłam, udając ciężko zmartwioną.
– Kochana, każda potwora znajdzie swojego amatora. Ale ty możesz pomóc szczęściu. Dawaj telefon, założymy ci konto na portalu randkowym – zawołała Krysia.
Nim zdążyłam zaprotestować, te wariatki dorwały się do mojego telefonu i założyły mi konto.
– Tylko wrzuć tu jakieś fajne zdjęcie profilowe – poradziła Beata. – Jakieś takie, no wiesz, romantyczne, na łonie przyrody.
– No i co jeszcze? – Zaśmiałam się, odbierając im komórkę.
Potem rozmowy na szczęście zeszły na inne tematy, aż zrobiła się prawie północ.
– No dobra, to ja się będę zbierać, bo za chwilę odjedzie mi ostatni pociąg – oznajmiłam i zaczęłam się żegnać z koleżankami. W drodze do domu przeglądałam apkę, którą zainstalowały mi dziewczyny. „W sumie, dlaczego miałbym nie spróbować?”, pomyślałam. „Może w końcu znajdę swojego księcia?”, zaśmiałam się w duchu.
Następnego dnia była piękna pogoda. Po obiedzie wybrałam się rowerem na przejażdżkę do lasu. Akurat przejeżdżałam przez polankę, na której rosły kępy przebiśniegów. Wtedy wpadłam na pomysł, żeby zrobić sobie zdjęcie wśród tych śnieżyczek i wrzucić je na profilowe, jak radziła Becia. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Zeszłam z roweru, ułożyłam się w pozycji leżącej, by twarz była w kwiatach, i przymierzałam się do zrobienia selfie. Kiedy już miałam pstryknąć zdjęcie, nagle usłyszałam, jak od tyłu podbiega do mnie jakieś zwierzę i ciężko dyszy. Kiedy odwróciłam głowę, zobaczyłam wielkie, kudłate psisko. Ze strachu znieruchomiałam, serce waliło mi jak oszalałe, byłam pewna, że ta bestia mnie zaraz rozszarpie na strzępy.
– Dino! Dino! – W moim kierunku biegł jakiś facet. – Rany boskie, zwariowałeś, co ty wyprawiasz?! – mówił podniesionym tonem do psa, odciągając go ode mnie. – Najmocniej panią przepraszam. On jest jeszcze młody, głupi i nieusłuchany. Zerwał mi się ze smyczy. Nic się pani nie stało?
– Nie, tylko się wystraszyłam.
– Ale wcześniej... Pytam, bo leżała pani na ziemi... Zasłabła pani?
– A nie, przebiśniegi podziwiałam – odparłam, wstając.
– Jeszcze raz przepraszam za Dino.
– Nie ma sprawy, ale psa to niech pan lepiej pilnuje – powiedziałam i wsiadłam na rower. – Do widzenia.
– Do widzenia – odpowiedział mężczyzna.
Nie ujechałam nawet pięćdziesięciu metrów, gdy ten cholerny pies znów mnie dogonił. Tak się go wystraszyłam, że spadłam z roweru. Czułam, jak mi noga puchnie w kostce.
– A niech to szlag! – zaklęłam
– Dino, do nogi! – Właściciel bestii, gdy dobiegł do mnie, chwycił psa i przywiązał go do pnia sosny.
– Przez tego diabła albo trafię kiedyś za kartki, albo do końca życia się nie wypłacę za szkody, jakie wyrządza. Na cholerę mi było brać go ze schroniska?! Błagam, niech pani powie, że nic pani nie jest – jęknął, widząc moją wykrzywioną z bólu twarz.
– Chyba skręciłam nogę w kostce.
– Jezu... – Otarł nerwowym ruchem twarz. – OK. Zrobimy tak, zawiozę panią na SOR, pokryję wszystkie koszty leczenia, rehabilitacji, zgłoszę szkodę u mojego ubezpieczyciela, wypłacą pani odszkodowanie z mojej polisy OC. A Dino, chyba będę musiał go...
– Spokojnie, Dina niech pan odda w ręce dobrego behawiorysty, a mnie odwiezie do szpitala.
– Ale się porobiło, a miał być spokojny, niedzielny spacer… – Pokręcił głową. – Da pani radę wsiąść na rower? Będę panią na nim pchał.
Skinęłam głową.
Odwiązał Dino od drzewa, smycz trzymał w jednej ręce, a drugą, trzymając siodełko, pchał rower, na którym siedziałam.
Na parkingu wsadził psa do auta na tylną kanapę, mnie posadził z przodu, a rower wrzucił do bagażnika.
Piętnaście minut później zaprowadził mnie na SOR. Okazało się, że to tylko mocne stłuczenie. Założono mi opatrunek, lekarz wystawił zwolnienie L4. Potem właściciel Dina zawiózł mnie do domu. Pomógł wejść na drugie piętro i wniósł rower na balkon.
– Gdyby pani dzisiaj czegoś potrzebowała, proszę do mnie zadzwonić. Podam pani mój numer telefonu – zaczął dyktować. – Mam na imię Paweł. Jeszcze raz najmocniej przepraszam za to wszystko.
– W porządku, przeprosiny przyjęte. – Uśmiechnęłam się.
Kiedy wyszedł, zaklęłam siarczyście.
– Zachciało mi się kwiatki wąchać! – złościłam się na siebie. – Jak ja sobie poradzę? Kto mi zrobi zakupy, przecież z tym spuchniętym kulasem nie dam rady zejść nawet do żabki na rogu.
Ale niepotrzebnie się martwiłam.
Następnego dnia po południu ktoś zadzwonił do drzwi. Kuśtykając, poszłam otworzyć. Przez wizjer zobaczyłam Pawła, właściciela Dino.
– Dzień dobry – przywitał się, gdy mu otworzyłam drzwi. – Zrobiłem zakupy. – Uniósł do góry rękę, w której trzymał reklamówkę. – A to na przeprosiny. – Wręczył mi bukiecik śnieżyczek. – Z mojego ogródka – zastrzegł.
– Dziękuję, są śliczne. – Uśmiechnęłam się. – Proszę wejść i się rozgościć – zaprosiłam go gestem do środka. – Napije się pan kawy?
No i cóż, tego dnia Paweł na dobre zagościł w moim domu i sercu... Potwora znalazła swojego amatora, jak to mówiła Krysia.