"Swojego dyrektora spotkałam w drugim tygodniu pracy w firmie, prawie dwa lata temu. Był przystojny, pogodny, a jednocześnie niezwykle męski – po prostu facet moich marzeń! A kiedy po firmie rozeszła się wieść, że się rozwiódł, zrozumiałam, że muszę zacząć działać. Okazja nadarzyła się na firmowej imprezie..." Elżbieta, lat 24
Dyrektor wszedł na salę i od razu wszystko nabrało blasku... Matko, jaki on był przystojny! Wysoki i dobrze zbudowany, ale nie barczysty. A oczy miał takie niebieskie jak Morze Śródziemne. Szedł przez salę swoim sprężystym krokiem, kłaniając się wokół i rozsyłając uśmiechy. Kiedy mijał nasz stolik, ukłonił się.
Miałam wrażenie, że przez dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na mnie i od razu zabrakło mi powietrza. Dyrektor minął nasz stolik i poszedł dalej, w stronę członków zarządu.
Na naszej imprezie firmowej spotykali się pracownicy wszystkich szczebli administracji. Dla mnie zaś stanowiła jedyną okazję, żeby pokazać się dyrektorowi w innym niż codzienne świetle. Zwykle widział mnie jako dziewczynę za biurkiem, ze spiętymi w kok włosami, w garsonce. Spotykał mnie sporadycznie, czasem prosił o jakieś wyliczenie albo zestawienie, uprzejmie dziękował, trochę żartował i odchodził do swoich ważnych spraw. Dzisiaj miał okazję zobaczyć inną Elę. Włożyłam mnóstwo starań w to, żeby wyglądać jak najpiękniej. Moja sukienka kosztowała fortunę, wydałam na nią prawie całą pensję. Włosy miałam kunsztownie spiętrzone nad czołem, tylko kilka kosmyków niby niedbale spływało mi na kark. Makijaż wykonany przez stylistkę podkreślał moje niebrzydkie oczy i pełne usta. „Nie zmarnuję tej okazji, za długo na nią czekałam”, pomyślałam.
Spotkałam dyrektora w drugim tygodniu mojej pracy w firmie, prawie dwa lata temu. Wszedł do naszego pokoju z jakąś prośbą. Inaczej niż inni menedżerowie, którzy wydawali polecenia i oczekiwali, że zostaną natychmiast wykonane, on zapytał, czy mam wolną chwilę, dokładnie wytłumaczył mi, czego potrzebuje, i spytał, na kiedy to się da załatwić. Był przy tym przystojny, pogodny i cały czas żartował. Niestety, od razu zauważyłam na jego palcu obrączkę... Kiedy wyszedł z pokoju, koleżanki opowiedziały mi, że dyrektor jest ulubieńcem całej firmy. Od tej chwili zaczęłam zwracać na niego szczególną uwagę, a z każdym następnym spotkaniem przekonywałam się, że to mężczyzna stworzony dla mnie! Kochał zwierzęta, lubił dzieci, a na dodatek uprawiał sporty. I to jakie! Prawdziwie męskie! Latał na paralotni, żeglował, jeździł na nartach... Był spełnieniem moich marzeń! A kiedy przed po firmie rozeszła się wieść, że dyrektor się rozwiódł, zrozumiałam, że muszę zacząć działać. Los darował mi szansę, a ja musiałam ją wykorzystać. W pracy starałam się, jak mogłam, przyciągać jego uwagę. I wydawało mi się czasem, że spogląda na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem. Ale praca – czteroosobowy pokój, w którym siedziałam z koleżankami – nie stanowiła dobrego miejsca na podryw... Ta impreza była po prostu niepowtarzalną okazją! „Nie mogę więc siedzieć tu przy dziewczynach”, uznałam. „On musi mnie zobaczyć!”
Na szczęście kolacja właśnie się skończyła, zaczęła grać muzyka. Miejsce do tańca przygotowano tuż przed stołem zarządu, pomyślałam więc, że najprościej będzie zaprezentować się dyrektorowi w tańcu. Starałam się nie myśleć o tym, że parkiet wciąż jest pusty. „To nawet dobrze, bo będzie mnie lepiej widział”, pomyślałam, po czym przechyliłam się przez stół i zaczepiłam jedynego chłopaka w naszym dziale. – Może byśmy dali dobry przykład na parkiecie? – spytałam. Mirek był dobrze wychowany, więc posłusznie poderwał się ze swego krzesła i podał mi rękę. I za chwilę już wirowaliśmy po parkiecie, a ja starałam się wciągać brzuch, uśmiechać wdzięcznie i nie patrzeć w stronę dyrektora. Dopiero kiedy piosenka się skończyła, pozwoliłam sobie zerknąć na niego. Patrzył na mnie! Patrzył i się uśmiechał, równocześnie słuchając czegoś, co mówił do niego prezes. „Jak się tu jeszcze trochę pokręcę, to może mnie poprosi do tańca!”, pomyślałam i posłałam przymilny uśmiech Mirkowi.
– Jeszcze jeden? – spytałam.
– Nie wiedziałem, że z ciebie taka rozrywkowa dziewczyna – powiedział zdziwiony, ale posłusznie chwycił mnie w pasie i znów ruszyliśmy w tany. Wokół nas robiło się tłoczno, coraz więcej ludzi wychodziło na parkiet. Zza stołu wstał i dyrektor. Przez chwilę poczułam, że brakuje mi powietrza, przymknęłam oczy, marząc, że podejdzie do nas i odbije mnie Mirkowi. Kiedy jednak znów na niego spojrzałam, zobaczyłam, że pochyla się nad kierowniczką do spraw marketingu. Po chwili już tańczyli obok nas... Postanowiłam więc, że będę kręcić się po parkiecie, dopóki dyrektor nie poprosi mnie do tańca. On jednak musiał obtańcować cisnące się do niego kierowniczki i wiceprezeskę... I mimo że spędziłam ponad godzinę na parkiecie, mój wymarzony dyrektor ze mną nie zatańczył.
Kiedy zszedł z parkietu i poszedł do palarni z kilkoma panami z rady nadzorczej, i ja usiadłam, żeby wreszcie odpocząć. Moje koleżanki siedziały przy stoliku, zajadając ciasto i plotkując co sił.
– Widziałaś, jak się Majka próbuje wkręcić w lepsze towarzystwo? – zapytała Aśka. – Tańczyła już z tym nowym kierownikiem, z kierownikiem personalnym, a z prezesem nawet dwa razy!
– To chyba dobrze, że ma takie powodzenie – zauważyłam, wzruszając ramionami.
– Powodzenie! – prychnęła Sylwia.
– Kręci się wokół nich i naprasza się do tańca, to co mają robić... O, popatrz! Muzyka właśnie przestała grać, Majka podziękowała za taniec kierownikowi finansowemu i prowokacyjnie wyciągnęła dłoń do kierownika handlowego.
– Jeszcze zrobi krzywdę temu staruchowi – mruknęła Sylwia. „Przecież ja też mogę go poprosić do tańca!”, olśniło mnie. „Wcale nie muszę czekać, aż on mnie zauważy! Trzeba brać sprawy w swoje ręce!”. Musiałam go przechwycić, jak tylko wróci na salę, żeby nie zdążył mi wsiąknąć w rozmowę z prezesem. Przesiadłam się do stolika przy drzwiach, przy którym siedzieli ludzie z księgowości, i obserwowałam drzwi. Kiedy w końcu ukazał się w nich dyrektor, zerwałam się na równe nogi i... wpadłam prosto na niego Nie mogło to wyjść bardziej naturalnie.
– Przepraszam! – wykrzyknęliśmy oboje...
– Nie nadepnąłem pani na nogę? – zapytał ze śmiechem. – Nie chciałbym unieszkodliwiać na resztę wieczoru takiej cudownej tancerki – zażartował. – Nie miałem pojęcia, że pani tak pięknie się porusza.
– Nie bardzo wierzę w szczerość pańskich komplementów – powiedziałam, starając się brzmieć uwodzicielsko. – Skoro tak pan podziwia mój taniec, czemu jeszcze mnie pan nie zaprosił do tańca? – zapytałam.
– Najpierw musiałem odpracować obowiązkowe tańce z paniami z mojego stolika, ale teraz nie odmówię sobie przyjemności i poproszę panią do tańca – powiedział szarmancko. – Co pani na to?
– Z chęcią – uśmiechnęłam się. I stało się. Mój wymarzony dyrektor poprowadził mnie na parkiet, objął i powiódł do tańca w takt „Hiszpańskiego walca”. W moich marzeniach tańczyliśmy raczej do „Kocham cię, kochanie moje", ale i tak było cudownie... Czułam jego serce bijące tuż przy moim, patrzył mi prosto w oczy. „To się nareszcie dzieje!”, powtarzałam w myślach. Nawet nie zauważyłam, że piosenka się skończyła...
Idealny mężczyzna odsunął się nieco, ale nie puścił mojej ręki! Didżej włączył inną piosenkę, dyrektor uśmiechnął się, ścisnął moją dłoń i wtedy...
– Cześć, Tomku – powitała go córka prezesa, która od niedawna zajmowała się w naszej firmie reklamą.
– Cześć – uśmiechnął się do niej, po czym pochylił się nade mną i powiedział przepraszająco:
– Wybaczy pani, pani Elu, muszę zamienić kilka słów z Kasią, ona dopiero przyszła, a wiem, że nie zamierza zostać długo. Z góry rezerwuję sobie jeszcze jeden taniec z panią. Proszę mi obiecać! Czułam, jakby wbił mi nóż w serce, ale oczywiście, uśmiechnęłam się do niego i kiwnęłam głową. To była córka prezesa, a on musiał dbać o karierę, to było zrozumiałe... Zeszłam z parkietu i wróciłam do stolika.
– Dyrektorek poleciał do następczyni tronu, co? – spytała jadowicie Aśka.
– Popatrzcie tylko, jak się do niej mizdrzy. – Asystentka prezesa mi mówiła, że zaczęli już planować ślub – wtrącił Mirek.
– To jakieś głupie plotki – oburzyłam się. – Przecież on dopiero się rozwiódł.
– Uhm, właśnie dla niej – Sylwia zachichotała. – Nawiązali romans w lecie na tym wyjeździe na Dominikanę. Dyrektorek głupi nie jest, wie, gdzie leżą konfiturki... A córcia prezesa stanowi lepszą partię niż jakaś tam... kim jest ta jego była żona? Pielęgniarką?
– Położną. Baśka z księgowości ją zna i mówi, że babka dalej jest w szoku – Mirek wzruszył ramionami. – Myślała, że ma cudowne małżeństwo, a tu nagle jak grom z jasnego nieba: rozwód. No i proszę, akcje Tomeczka od razu poszły w górę. Prywatne wyjazdy z szefem, największa w firmie premia noworoczna...
Spojrzałam na dyrektora i córkę prezesa. Tańczyli w przyzwoitej odległości od siebie, nawet za bardzo nie rozmawiali. „Głupie plotki”, skwitowałam i przestałam słuchać kolegów.
Poszłam do łazienki, żeby poprawić makijaż. Musiałam przecież być piękna, żeby zachwycić go podczas następnego tańca. Potem czekałam... Czekałam, kiedy ten taniec nadejdzie. A on tańczył z prezesówną, rozmawiał z prezesem, z kolegami, tańczył nawet z Majką. Na mnie nie patrzył...
Towarzystwo było coraz bardziej rozbawione, rozochocone i pijane, a mnie z każdą chwilą ogarniał coraz większy smutek. Nie miałam szans na drugi taniec z dyrektorem ani na to, że on się we mnie zakocha... Wyszłam na taras, a stamtąd do niewielkiego ogrodu przy restauracji. Noc była chłodna, ale uznałam, że może wiatr wywieje mi z głowy te wszystkie głupie mrzonki. Z sali płynęły słowa: „Mój piękny panie, raz zobaczony w technikolorze, piszę do pana ostatni list...”. Tę właśnie piosenkę grali w radio tego dnia, kiedy poznałam dyrektora. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
– Mogę prosić o ten taniec? – usłyszałam za sobą. Obejrzałam się i zobaczyłam wysokiego mężczyznę w garniturze. Jego twarz wydawała mi się znajoma, ale jakoś nie mogłam go umiejscowić w firmie. Chciałam mu odmówić, powiedzieć, że nie mam nastroju do tańca, ale on nie czekał na odpowiedź. Przyciągnął mnie do siebie i... zaczęliśmy tańczyć. Patrzył mi prosto w oczy i jakoś... Smutne myśli, które ogarniały mnie jeszcze przed momentem, wywietrzały mi z głowy. Tańczyłam zahipnotyzowana jego spojrzeniem... Zastanawiałam się, jak to się stało, że nie pamiętam tego chłopaka, przecież był taki... atrakcyjny.
– Jestem handlowcem, mam biuro na drugim piętrze – powiedział, jakby czytał w moich myślach. – Spotykamy się często przy drukarce. Nigdy nie zwróciłaś na mnie uwagi, ale ja lubię cię spotykać.
– Ja też cię pamiętam – powiedziałam zawstydzona.
– Zawsze jesteś taka... pogrążona we własnych myślach, w swoim świecie – powiedział on. – Nigdy nie znalazłem okazji, żeby do ciebie zagadać... Mam na imię Krzysiek.
– A ja Elka – przedstawiłam się.
– Wiem – uśmiechnął się ciepło. – Wiem o tobie wszystko, co można wiedzieć o koleżance z pracy. Pracujesz w personalnym, studiujesz zaocznie socjologię, masz dwa koty, od lat planujesz remont.
– Kto ci tak naplotkował? – spytałam zszokowana.
– Wszyscy z twojego działu wiedzą, że się tobą interesuję. Zatrzymałam się i wyjęłam rękę z jego dłoni. Unikałam jego wzroku. Nie umiałam zareagować. Nikt jeszcze nigdy tak otwarcie nie próbował... Nie mówił mi, że mu się podobam.
– Zawstydziłem cię? – spytał. – Przykro mi, ale musiałem ci coś powiedzieć i pomyślałem, że dziś jest jedyna szansa. Poczułam, że robi mi się gorąco. On o mnie marzył, tak samo jak ja marzyłam o dyrektorze. Spojrzałam na niego nieśmiało. – Cieszę się, że wykorzystałeś tę szansę – powiedziałam. – Ja też się cieszę! – uśmiechnął się i chwycił mnie za rękę. – Chodź, wrócimy na parkiet. Pociągnął mnie za sobą w stronę oświetlonej sali. Tuż przed wejściem na schody zatrzymał się gwałtownie, a ja wpadłam na jego plecy. – Co się... – zaczęłam, ale zaraz umilkłam, bo dostrzegłam, co go zatrzymało. Pod schodami namiętnie całowała się para: dyrektor i córka prezesa. Krzysiek ścisnął moją dłoń i poprowadził mnie do drugiego wejścia.
– Przykro mi, że to widziałaś – powiedział, kiedy skręciliśmy za róg budynku. – Wiem, że przez cały wieczór starałaś się zwrócić na siebie jego uwagę...
– Nieprawda. Ja tylko... – próbowałam znaleźć jakieś wytłumaczenie, ale Krzysiek patrzył na mnie w taki sposób, że postanowiłam powiedzieć prawdę. – To było jakieś zaćmienie – westchnęłam. – Byłam opętana myślą o nim... Wyszłam do ogrodu, bo zdałam sobie sprawę, że on nigdy na mnie nie spojrzy w ten sposób. Chciałam sobie w spokoju popłakać.
– A ja ci w tym przeszkodziłem – powiedział.
– I bardzo dobrze! – uśmiechnęłam się do niego nieśmiało. – Bo nie było za czym płakać... A gdybyś nie przyszedł za mną, to straciłabym szansę na coś o wiele ważniejszego. Nic już nie powiedział, tylko pogłaskał mnie delikatnie po policzku i zaprowadził na salę. Weszliśmy na nią w momencie, kiedy didżej puścił „Kocham cię, kochanie moje”. Krzysiek szedł w kierunku stolika, ale ja pociągnęłam go na parkiet. Teraz przyszła pora na zmianę marzeń.