"Myślałam, że mój kot zrujnował mi karierę i reputację. A on wyswatał mnie z moim szefem!"
Fot. 123 RF

"Myślałam, że mój kot zrujnował mi karierę i reputację. A on wyswatał mnie z moim szefem!"

"Tego dnia wszystko działo się na opak, a to za sprawą mojego sierściucha Mruczysława i sąsiadki, pani Pelagii! Jak zwykle w te dni, kiedy pracuję z domu, późno wstałam i zasiadłam przy komputerze niekompletnie ubrana. W pewnym momencie połączył się ze mną szef, żeby zdalnie porozmawiać o nowej umowie. I właśnie wtedy miała miejsce absurdalna i żenująca sytuacja... Po takiej wpadce byłam pewna, że dostanę wymówienie!"  Ewa, 27 lat 

–  Mrau… – rozległo się tuż przy moim uchu delikatne mruczenie. – Mrrraaau…
– Śpimy, Mruniu, jeszcze za wcześnie na pobudkę – stwierdziłam po rzuceniu okiem na zegarek i przewróciłam się na drugi bok.
– MRAUUU! MRRRAAAU! MIAAAU! – rozbrzmiało dosłownie sekundę później, za to znacznie głośniej, więc otworzyłam oczy.
– O, nie! Za dziesięć ósma?! – jęknęłam, wyskakując z łóżka. – Zaspałam!!! Czemu mnie nie obudziłeś? – zapytałam kota z wyrzutem, a on, przysięgam, przewrócił oczami. W dodatku zrobił to tak samo, jak moja matka. Po czym ułożył się w pozycji bochenka chleba i z rozbawieniem patrzył, jak ze szczoteczką do zębów w paszczy miotam się między komputerem, brudną kuwetą i ekspresem. Musiałam napić się kawy przed rozmową z prezesem. Na szczęście zdalną tego dnia.

Usiadłam przed komputerem w krótkiej nocnej koszulce

Nasz szef to ludzki pan, nie wymaga włączania kamery podczas roboczych spotkań, dlatego odpuściłam sobie strojenie i make up. Przed komputerem zasiadłam w piżamce.
Pan Piotr zadzwonił punktualnie o ósmej i poprosił o przedstawienie umowy z nowym klientem. Siedziałam nad nią do trzeciej w nocy i wszystko dopracowałam, więc poszło jak z płatka. Szef pochwalił mnie, poprosił tylko, żebym mu przysłała do przeczytania, bo jest wzrokowcem. Wysłałam i ruszyłam do kuchni, żeby zjeść śniadanie i dosypać Mruczysławowi karmy, bo już wykręcał mi wokół nóg ósemki.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Było dość charakterystyczne… „Oho, wróg u bram!”, jęknęłam w duchu, podkradając się do judasza.
Sąsiadka z parteru, czyli pani Pelagia to na pierwszy rzut oka miła staruszka. Ale na drugi już znacznie mniej. Potrafiła być bardzo męcząca, bo zawsze miała jakiś problem… Komórka jej nie działała, słoik się nie odkręcał albo tuż przed zamknięciem apteki prosiła o zakup czopków na hemoroidy, bo się skończyły. I w ogóle ją nie interesowało, że ja pracuję, spieszę się na spotkanie albo po ciężkim dniu po prostu odpoczywam na kanapie i oglądam serial. Zawsze gdy tylko otwierałam jej drzwi, pakowała się do środka i potem nie mogłam jej wygonić. Spojrzałam przez wizjer. To ona! Cofałam się na palcach, gdy nagle potknęłam się o coś puszystego i miauczącego. Oczywiście wywinęłam orła i narobiłam hałasu. Sąsiadka zapukała jeszcze raz. Tym razem głośniej i bardziej stanowczo.
Uchyliłam drzwi i powiedziałam:
– Dzień dobry, pani Pelagio, nie mam teraz czasu. Pracuję…
– Praca w domu to nie praca. – Machnęła ręką. – Poza tym od razu widać, że wyskoczyła pani z łóżka – weszła mi w słowo i poleciała standardem: – Bo ja mam taki problem…
– Pani Pelagio, rozmawiam teraz z szefem przez komputer – skłamałam, choć nie do końca, bo właśnie usłyszałam dzwonek firmowego komunikatora. Pewnie zauważył jakiś błąd i chciał, żebym poprawiła.
– W tym stroju?! – Kobieta chwyciła się pod boki. – Nie wstyd pani tak nago? No, chyba że chce go pani uwieść… – dodała wyrozumiale.
– Nie widzi mnie – odparłam lodowatym tonem. – I nie chcę nikogo uwodzić. Pan prezes to porządny człowiek… Jak skończę rozmowę, przyjdę do pani.
– Miau… mrau… mraaauuu – usłyszałam nagle za plecami, więc się odwróciłam i zobaczyłam, że na moim krześle siedzi kot, przednie łapki ma oparte na stole i gapi się w ekran laptopa jak zaczarowany.

Czyżby Mruczek odebrał połączenie prezesa?!

– Jakiś ty śliczny… Mrużysz oczęta? Czyli wysyłasz mi całuski? A gdzie twoja pańcia? Zastępujesz Ewę? – dobiegł mnie znajomy głos, choć nigdy nie słyszałam, by szef tak czule się do kogoś zwracał.
– Miau, miauuu – padła odpowiedź.
„Czyżby Mruczek odebrał połączenie prezesa?!”, przeraziłam się i odruchowo podeszłam do ekranu.
– Pani Ewo! – Szef na mój widok aż zsunął okulary na czubek nosa. – Chryste! To znaczy, pani Ewo… – dodał jeszcze czulej niż przed chwilą do kota, a ja zdałam sobie sprawę, że wciąż jestem w kusej piżamce!
– Przepraszam! – zawołałam, sięgając po ścierkę kuchenną, żeby choć trochę się zasłonić.
– Ależ doprawdy nie ma za co – odparł szef, szeroko się uśmiechając.
– A nie mówiłam?! Pani uwodzi szefa! – krzyknęła triumfalnie Pelaśka, która podczas całego zamieszania weszła do środka i była świadkiem tej żenującej sceny.
– Uwodzi? Kto to powiedział? – zapytał pan Piotr.
– To ja – Pelagia, sąsiadka Ewy. – Starsza pani dygnęła przed monitorem jak pensjonarka. – Dobra z niej dziewczyna, tylko samotna. A pan… żonaty? – wypaliła.
– Nie… – odparł przyparty do muru szef.
– To ja państwu nie przeszkadzam. – Puściła do mnie oko i natychmiast wyszła, a ja chciałam zapaść się ze wstydu pod ziemię.
Na szczęście Mruczek zachował trzeźwość umysłu, miauknął i jednym ruchem łapki zakończył połączenie. Ciekawe, skąd wiedział, gdzie nacisnąć?
– Coś ty narobił, Mruczysławie? – jęknęłam. – Ty i pani Pelagia zrujnowaliście mi nie tylko karierę, ale i reputację…

Bałam się, że dostanę wymówienie

Następnego dnia siedziałam przy swoim biurku w firmie jak na szpilkach. Gdy sekretarka kazała mi iść do szefa, kolana się pode mną ugięły… Bałam się, że dostanę wymówienie. O dziwo jednak, pan Piotr przywitał mnie z uśmiechem i poprosił, żebym usiadła.
– Kiedy drugi raz do pani zadzwoniłem, stałem przy oknie i mówiłem o dodatkowym obwarowaniu umowy. To nowy klient, nie znamy go, wolałem nas zabezpieczyć przed ewentualnymi roszczeniami. Gadałem i gadałem, a potem zobaczyłem na ekranie kota, który słuchał mnie z taką uwagą, jakby wszystko rozumiał, a chwilę później ujrzałem panią w dość… niekompletnym stroju i tę swatkę, czyli panią Pelagię… – powiedział szef.
Przepraszam za tę sytuację. Była absurdalna i żenująca – westchnęłam czerwona jak burak.
– Ale jaka zabawna! – dodał, a potem oboje śmialiśmy się do rozpuku.
Umowa został zawarta i wszystko dobrze się skończyło. Wyglądało na to, że pan Piotr puścił tamten incydent w niepamięć. Ale dzisiaj niespodziewanie zaprosił mnie na kawę i sama nie wiem, co z tego wyniknie…

 

Czytaj więcej